Dawnymi czasy tramwaje konne były popularnym środkiem transportu. Konie poruszając się po gładkim podłożu między szynami, mogły rozwijać znacznie szybsze prędkości niż na nierównym, garbatym bruku. Z czasem jednak technika rozwinęła się na tyle, że zwierzęta zastąpiono maszynami parowymi, a następnie elektrycznymi. Nie oszukujmy się – nawet najszybszy koń pociągowy nie był w stanie pracować tak wydajnie od rana do wieczora, jak maszyna zbudowana przez człowieka.
Tam, gdzie nie było pieniędzy na nowe tramwaje, albo zorganizowano co innego, albo w ogóle je wycofano z użytku, często rozbierając niepotrzebne już tory. Dziś po niektórych starych liniach konnych próżno szukać śladu poza wzmiankami w podręcznikach na historycznych fotografiach. W Warszawie z takich pamiątek, na ulicy Brzeskiej pozostał słupek, który służył niegdyś do uwiązywania koni.
Podobna historia przydarzyła się w Mrozach
Początki XX wieku w Polsce związane są z ogromnymi epidemiami gruźlicy. W tym czasie szukano alternatyw dla miasteczek górskich pokroju Zakopanego, który to był uważany za miejsce dobre do rekonwalescencji. W pobliżu dużych miast (ale na tyle daleko by odczuć zmieniony klimat), wśród wysokich, licznych drzew – powstawały sanatoria. Takie ośrodki niedaleko Warszawy powstały m.in. w Otwocku i okolicy Mrozów.
Warszawskie Towarzystwo Higieniczne rozważając budowę sanatorium w Rudce – zdecydowanie doceniło czyste, rześkie i przesiąknięte olejkami eterycznymi powietrze. Dziś znajduje się tu drugi pod względem wielkości na Mazowszu rezerwat jodły pospolitej. Drzewa świetnie wpływały tu na drogi oddechowe, zimą długo leżał tu śnieg, było czyste powietrze i ogólnie rzecz biorąc – sprzyjający klimat, który pomagał wrócić do zdrowia. W 1902 roku zapadła ostateczna decyzja o budowie sanatorium. Inwestycję wspomógł sam książę Stanisław Lubomirski, który na cele kompleksu podarował 10 ha swojej ziemi.
Aby łatwiej było dostarczać materiały do budowy sanatorium w Rudce – od stacji kolejowej w Mrozach pociągnięto kolejkę konną na około 2,5 km trasie. Przez 6 lat konie pomagały przewozić materiały, a kiedy budowę i rozbudowę zakończono – woziły pacjentów i wczasowiczów w nowo zaprojektowanym wagoniku. W latach 60. XX wieku, po śmierci woźnicy – linia przestała funkcjonować, a wagon trafił do Muzeum Kolejki Wąskotorowej w Sochaczewie.
Tramwaj w Mrozach szybko popadłby w całkowite zapomnienie (jak setki innych w Polsce), gdyby nie Stowarzyszenie Przyjaciół Mrozów. Z udziałem władz samorządowych w 2012 roku odbudowano torowisko, zbudowano replikę wagonu i atrakcję udostępniono szerszej publiczności. Tego samego roku Gmina Mrozy zdobyła tytuł Krajowego Lidera Innowacji i Rozwoju.
Tramwaj konny w Mrozach – jak wygląda dziś?
Nietypowy pomysł szybko chwycił. Teraz na około 2 km trasie Mrozy-Rudka Sanatorium, od kwietnia do końca września, w wybrane weekendy odbywają się przejażdżki tramwajem konnym. Bilety zarezerwować można przez aplikację na stronie internetowej albo po wykonaniu telefonu do woźnicy (który i tak prosi, by skorzystać z aplikacji).
Pomysł, jak pomysł, ale ważne jest wykonanie. Podobno kilka razy w ciągu wcześniejszych lat, zdarzyło się, że koń nie był zachwycony pracą, którą ludzie dali mu do wykonania. Szarpał, wierzgał i w rezultacie wycieczki odwołano z uwagi na zdrowie ludzi (i dla spokoju konia). Kiedy więc usłyszałam, że atrakcja na nowo rusza do Mrozów, chciałam przekonać się, jak to wygląda i czy warto z niej skorzystać. Jestem wyczulona na dobro zwierząt i zawsze w takich miejscach zwracam dużą uwagę na to, jak się je traktuje. Oczywiście nie jestem za tym, by wjeżdżać końmi pod górę na Morskie Oko, ale nie popadam też w przesadę i czasem korzystam z kuligów, czy bryczek. Tramwaj w Mrozach to jedyny czynny tramwaj konny w Polsce i nie powinno dziwić, że każdy będzie z uwagą obserwował, czy zwierzętom się nic nie dzieje.
Zarezerwowaliśmy trzy bilety na godzinę 14, ale około 13.20 byliśmy już na miejscu. Tramwaj został sprawdzony przez ekipę, a o 13.30 koń został wyprowadzony z koniowozu i pod opieką właściciela korzystał z uroków trawy w pobliżu. Dopiero chwilę przed pełną godziną zaprzęgnięto go do pracy. W ręce każdego pasażera trafił pamiątkowy bilet w dużym formacie. Właściciel wraz z drugą osobą do pomocy nakazał wszystkim usiąść na drewnianych ławkach i nie wstawać do czasu zakończenia przejażdżki.
Koń (jak się okazało później – mający na imię Gwiazdor o pseudonimie Gwizdek) sprawnie pociągnął wagon, przez cały czas kontrolowany przez woźnicę, by nie jechał zbyt szybko. Mimo klapek (osłon na oczy) – zwierzę wyrażało zainteresowanie ciekawskimi przechodniami, którzy pojawiali się na trasie, czy psami.
Z okien wagonika mogliśmy obserwować zielony Rezerwat Rudka Sanatoryjna. Drzewa są tu tak gęste, że ma się wrażenie, że temperatura jest niższa o kilka stopni, niż na pobliskiej polanie skąd startowaliśmy. Wewnątrz lasu jest praktycznie ciemno, a wszędzie pachnie jagodziną i grzybami. Co jakiś czas z drzewa spadały liczne żołędzie, a wokół całej trasy rozlokowane są tablice informacyjne o występujących na tych terenach gatunkach roślin i zwierząt.
Woźnica opowiadał, że najładniej jest tu na wiosnę, kiedy okolica upstrzona jest zawilcami. W ciągu niecałych 15 minut dojechaliśmy pod bramę sanatorium, gdzie konia przeprowadzono na drugą stronę, aby kontynuował podróż. W wagoniku jest całkiem przestronnie, ale dość głośno przez stukot kół. Dzieciaki wypytywały o różne rzeczy, aż w końcu woźnica sam zadał im zagadkę:
„Koń ma dwie nogi prawe, dwie lewe, dwie z przodu i dwie z tyłu. Ile nóg ma koń?”
Chyba nie będzie dla ciebie szokiem, że padały zupełnie inne odpowiedzi niż cztery. 😉 Ciekawostką był też przytoczony przez woźnicę fakt, że konie siwe rodzą się tak naprawdę kare, a dopiero z wiekiem ich sierść nabiera siwego odcienia. „Kierowca” naszego tramwaju wyjątkowo chętnie odpowiadał na pytania, przyznał się, że Gwizdek ma charakter nastolatka i ciągle kombinuje co by tu zbroić. Po kolejnych 15 minutach byliśmy już na miejscu. Koń został wyswobodzony z wagonika na przerwę do 15. Ledwo zdążyłam zrobić zdjęcie!
Tramwaj konny w Mrozach – czy warto?
Cała wycieczka tramwajem konnym przypomina podróż bryczką. Jedyną różnicą jest zadaszenie i to, że jedziemy po torach i oczywiście emocje (które ciężko zastąpić), że jedziemy najprawdziwszym tramwajem konnym! Wycieczkę należy planować z wyprzedzeniem. Kursy odbywają się w wybrane weekendy, po rezerwacji na stronie lub po zgłoszeniu tego na numer kontaktowy. Prędkość podróży wagonikiem to po prostu spacer konia. Wydaje mi się, że 30 minut jest całkowicie wystarczające i dłuższa jazda byłaby zbyt nużąca. Aha – jeśli jesteś uczulony na sierść konia, to raczej nie polecam. Filip jest alergikiem i prawie się udusił od intensywnego zapachu.
Bardzo spodobała mi się organizacja i właściciel, który ewidentnie lubi zwierzęta i stara się, by ich praca nie przypominała maratonu. Tramwaj konny w Mrozach to jedyne miejsce w Polsce, gdzie możemy zobaczyć, jak dawniej wyglądał taki oryginalny w naszych czasach transport i jednocześnie dobry pomysł na spędzenie popołudnia. Bardzo polecam!
Przy okazji wycieczki warto zwiedzić pobliską wioskę Jeruzal. Jeśli jesteś fanem serialu Rancho – polecam ci ten tekst (klik, klik).
Tramwaj konny w Mrozach
05-320 Mrozy
www.gosir.mrozy.pl
Dodaj komentarz