Chciałbym być szczery. Od samego początku nie byłem wielkim fanem zremasterowanej wersji trylogii GTA. Jednak za każdym razem, gdy wysuwałem swoje wątpliwości — ktoś pisał, że to dla niego jedna z najważniejszych premier w najbliższych tygodniach. Co mi zatem pozostało? Powiedzieć: sprawdzam.
GTA Trilogy: The Definitive Edition
Wbrew pozorom – nie lubię mieć racji
Szczególnie przy takich produkcjach. Ogrywałem GTA w czasach, gdy jeszcze była „tylko” gangsterską gierką, z widokiem z perspektywy ptaka (czytaj: 2D) i za każdym razem dowoziła tony grywalności. GTA III było prawdziwym przełomem, który okazał się kamieniem milowym dla elektronicznej rozgrywki w ogóle. To właśnie dzieło Rockstar zdefiniowało dziś tak popularne terminy jak „sandbox”, czyli piaskownica, w której gracz może, ale nie musi wykonywać misje — ciesząc się wielkim, złożonym światem. Ja jednak nie mogłem się nim nacieszyć, bowiem w 2001 roku mój ówczesny pecet miał poważne braki: brak akceleratora graficznego.
Rok później na mojej płycie głównej wylądował brakujący podzespół, a premierę miało GTA: Vice City. Niby to samo, ale z akcją umiejscowioną w latach 80. Czy można było chcieć czegoś więcej? Fabuła, grafika, grywalność i kapitalny klimat, za którym gracze wzdychają do dziś. Vice City okazało się nie tyle przełomem w grach, bo niczego nowego do rozgrywki nie wnosiło (poza możliwością kupowania nieruchomości), ile wpisało się w krajobraz właśnie tym, że świetnie pokazywało jak kolorowy i specyficzny był okres, w którym umiejscowiono akcję gry.
San Andreas to z kolei istny pokaz siły. Ogromne tereny, wartka i wciągająca fabuła i charakterystyczne krajobrazy zapisały się w pamięci milionów graczy.
Tak jednak było kiedyś
Rockstar doskonale pamięta o tym, jaki sukces odniosły jego gry. Nie bez powodu doczekaliśmy się bazujących na nich odsłon na konsolę Sony PSP w postaci Liberty City Stories oraz Vice City Stories. Te same tytuły mogliśmy ogrywać też na PS Vicie. San Andreas można było też ogrywać na Xboxie 360. A GTA III oraz VC do dziś można pobrać… ze sklepu Play i App Store na telefonach komórkowych. Te gry nadal żyją i radzą sobie doskonale. Czy remastery były zatem konieczne?
Ktoś uznał, że tak
Warto jednak być precyzyjnym. Remaster to nie to samo co Remake. Remake to stworzona od podstaw gra, która rekonstruuje pierwowzór w najlepszy możliwy sposób. Przykład? Spyro, Crash. Remaster to zaś tylko delikatnie poprawiony oryginał. Już tylko po tym można było wnioskować, że na większe zmiany nie ma co liczyć.
Dopóki ktoś nie pokazał mi palcem, nie zauważyłbym żadnych zmian w odświeżonej trylogii względem oryginału. Delikatnie poprawione cienie, czy modele postaci to na wskroś umowna rzecz. Gra wygląda dokładnie tak, jak wyglądała naście lat temu. Faktycznymi ulepszeniami, które może dostrzec gracz to koło wyboru broni, poprawione sterowanie (by wygodniej grało się na padzie) oraz wprowadzenie języka polskiego do gry.
To wydanie jest jednak straszne
Nie bardzo wiem, co Rockstar chciał uzyskać — wydając gry w takim stanie, jakim je otrzymaliśmy. Ścieżka dźwiękowa jest zubożała, bowiem producent na przestrzeni lat stracił prawa do utworów lub nie udało mu się ich przedłużyć. Vice City ma w 4 misji (u mnie) crasha niepozwalającego W OGÓLE kontynuować zabawy. Co więcej – tytuł ten nie ma nawet achievementów pomimo tego, że nie korzystałem z kodów (te się wówczas blokują), co też jest dziwnym przypadkiem, bo u innych wiem, że działają poprawnie.
GTA III po kilku godzinach gry wydał mi się w porządku, podobnie jak San Andreas. Wygląda strasznie, ale tego oczekiwaliśmy. Vice City paradoksalnie miało bugów najwięcej. Do tego błędy graficzne, lagi (na tej konsoli?!), brakujące utwory. Wydawało mi się, że po wydaniu Cyberpunk 2077 przez lata nie doczekamy tak niedopracowanej gry. Tu nie chodzi o to, że nie poprawiono starych bugów. Pojawiły się nowe! W sieci gracze i dziennikarze prześcigają się w odnajdowaniu coraz bardziej kuriozalnych niedociągnięć. Grafikę poprawiał jakiś algorytm automatyczny, bo wygładzał krawędzie tam, gdzie było to możliwe. Efekt? Sklep z nakrętką na dachu jest teraz sklepem z kołem na dachu. Nikt tego nie sprawdził. Samochody dosłownie rozciągają się — jeżdżąc slalomem po mieście. Przykładów można mnożyć, ale… po co?
Niestety, nie wygramy też z czasem. Model jazdy, czy sterowanie postacią może było fajne lata temu, ale teraz jest strasznie drewniane. I chociaż fabularnie gry nie straciły swojego uroku — to granie w nie dziś jest mordęgą.
Ta cena jest straszna
Umówmy się, że 250 zł za blisko dwudziestoletnie gry, które nie otrzymały w zasadzie żadnych zmian to cena wygórowana. Ja wiem, że może to nie ten kaliber, ale za wspaniałe, cudne REMAKE’i Spyro i Crasha płaciliśmy mniej. Tymczasem otrzymujemy zrobiony na kolanie remaster, który wygląda nędznie, działa nędznie i w dodatku gorzej niż jego odpowiedniki na telefonach komórkowych. Nikt i nic nie jest w stanie mnie przekonać, że wydanie takich pieniędzy na tę trylogię ma sens.
Jest jednak jedna zaleta
No dobra, właściwie dwie. Pierwsza to wspomniana polonizacja. Jeśli chcesz się zapoznać z historią w każdej z gier, to masz niepowtarzalną do tego okazję. W dodatku napisy wyświetlają się naprawdę ładnie. Chyba zastosowano tam wygładzanie krawędzi. 😉
Nie zauważyłem też literówek! Z drugiej strony – kupno poradnika w sieci i zwyczajnie przeczytanie go wyjdzie taniej. Druga zaleta to wydanie pudełkowe wydane nakładem dystrybutora Cenega. Kolekcjonerów takowe z pewnością ucieszy i znajdą powód, by uzupełnić kolekcję po raz kolejny. Każdy inny powinien w zasadzie machnąć ręką.
Zupełnie nie rozumiem, co tu się od Rockstarowało
Hej! To jest firma, która dała nam niezapomniane Red Dead Redemption, GTA V, czy wiele innych wielkich gier. Zawsze na wskroś dopracowanych aż do poziomu absurdu. Serie, które cały czas przynoszą absurdalne ilości pieniędzy. Zupełnie nie wiem, po co im był ten remaster i patrząc na jego wykonanie — nie sposób tego obronić. Tak, jest to bezczelny skok na kasę. Co gorsza, plotki mówią o tym, że zaraz dostaniemy remastery GTA IV oraz Red Dead Redemption (1). Jeśli to prawda, to nie mamy z czego się cieszyć. Szkoda!
Dodaj komentarz