Na co dzień nie zwracałem uwagi, jak bardzo otoczony jestem kulturą japońską. Po prostu korzystam z różnego rodzaju produktów, nie zaprzątając sobie głowy faktem, kto to wyprodukował. Gdy jednak przyszło mi się nad tym głębiej zastanowić – okazuje się, że zebrało się tego całkiem sporo.
Dzieciństwo wypełnione było (prócz masy innych aktywności), całą serią animacji prosto z Japonii, które emitowane były wówczas na nieśmiertelnej Polonii 1. Kapitan Tsubasa, Gigi La Trotolla, Sailor Moon, czy sumiennie oglądany po dziś dzień Dragon Ball są poniekąd tylko zalążkiem. Nie każdy przecież musi kochać mangę oraz anime – wszak kierowane są one raczej do specyficznego odbiorcy. Jednak kultura japońska to coś więcej. To doskonałe horrory, które przechodzą do kanonu kinematografii (Ring! Shutter!), czy chociażby centra domowej rozrywki – konsole do gier spod znaku Sony oraz Nintendo.
Japońska kultura jest dziwna
Co tutaj dużo kryć. Gdy przeglądając YouTube’a – natrafiam na fragmenty ich programów rozrywkowych – mam wrażenie, jakbym oglądał co najmniej relację z turnieju w wariatkowie. Ich umiłowanie do przerysowanego stylu wśród dziewcząt (krótkie spódniczki, mundurek szkolny), czy ambiwalentne podejście do tematu seksu potrafią wprawić w zakłopotanie nawet temperamentnego Europejczyka. Nic dziwnego, że szybko stała się ona dla mnie interesująca i pociągająca.
Przez wiele lat pracowałem i z Japończykami i z Koreańczykami
Stanowiło to doskonałą okazję do wielu rozmów i swoistej wymiany spostrzeżeń. Te dwa narody azjatyckie mają ze sobą naprawdę bardzo dużo wspólnego. Rzeczywiście mieszkańcy tych krain pracują bardzo dużo, praktycznie nie spędzając ze swoimi małżonkami czasu wolnego. Dla nich to normalne, że w korporacji pracuje się po 12-16 godzin, a po pracy ze znajomymi idzie się na… striptiz, by odreagować dzień. Śpią w biurach, jedzą w biurach, a nawet myją się w biurach. To sprawia, że najwięcej rozwodów jest podobno po przejściu na emeryturę. Po kilkudziesięciu latach takiego życia, ci ludzie często dowiadują się, że nie mają o czym rozmawiać z małżonkami.
Z drugiej strony Azjaci są bardzo zafascynowani naszą kulturą. Wiesz, że kosmetyki marki Ziaja są u nich tak drogie, jak – przykładowo – Channel i są bardzo cenione? Gdy zatem przyjeżdżają do Polski i widzą, że krem u nas kosztuje jakieś 10 zł, dostają palpitacji serca. Kupują prawie całe walizki. Kochają nasze pierogi i bigos, bo jest to odpowiednik ich pierogów i kimchi – czyli takiego ukiszonego bigosu. Do tego kochają Chopina i mają na jego punkcie fioła. Tworzą filmy, biegają na koncerty, a nawet tworzą gry konsolowe z Chopinem w roli głównej (Eternal Sonata). Zdecydowanie, gdy Polak i Japończyk się spotkają, mają o czym rozmawiać!
Chciałem spróbować namiastki japońskiej kultury
Do tej pory miałem przynajmniej kilkakrotnie okazję spróbować kuchni koreańskiej, ale ani razu japońskiej. Już sam ten fakt zawsze mnie uwierał, bo mentalnie mi było bliżej właśnie do nich (mimo iż w mojej opinii Koreańczycy elektronikę robią lepszą). Gdy zatem zbliżała się rocznica spotykania się z Klaudyną – zgodnie stwierdziliśmy, że lepszy taki powód niż żaden. Ruszyliśmy do cenionej i chwalonej na mieście restauracji Uki Uki, by poczuć się niczym w Tokio.
Uki Uki – Fabryka Japońskiego Makaronu
Brak możliwości rezerwacji stolika nas zaskoczył, bo nieczęsto się to jednak zdarza. Nic to, postanowiliśmy spróbować szczęścia i ruszyliśmy pod wyświetlany na mapie adres. Szybko okazało się, że nasze obawy były nieuzasadnione, mimo sporej kolejki przed drzwiami. Co chwila z lokalu Uki Uki wychodził kelner i albo proponował gorącą herbatę stojącym na mrozie, albo zbierał informacje kto, na jaki stolik czeka. Dzięki temu po niecałych dziesięciu minutach znaleźliśmy się w ciepłym lokalu.
Wystrój Uki Uki może się podobać. To typowo ascetyczne – chociaż nowoczesne wnętrze, które odpowiednio stonowane jest światłem. Nie jest tam ani wybitnie ciemno, ani jasno. W środku panuje raczej spory ruch, co przywołuje wspomnienia z zupełnie innej restauracji, która ma podobny problem z ruchem – warszawskim Manekinem. Tam również kolejki nie kończą się chyba nigdy. Oba punkty gastronomiczne mają jednak wspólną cechę – nie lubią klientów siedzących zbyt długo przy stoliku.
W Manekinie nie mogłem pozbyć się wrażenia, że siedząc przy stoliku, czekający goście i sami kelnerzy wywołują na mnie presję, bym jadł szybko, zapłacił i jeszcze szybciej wyszedł, bo przecież inni czekają. W Uki Uki to wspomnienie do mnie powróciło, chociaż trzeba przyznać, że odległości między stolikami w Uki Uki są znacznie większe i łatwiej tutaj o poczucie kameralności. Mimo to kelner kilka razy mnie „przepraszał”, żebym wyprostował plecy, bo siedząc na krześle, mógłbym go trącić. Jeszcze nigdy nie siedziałem tak prosto, jak struna przez cały posiłek.
Dania? Co kto lubi
Jako że nie mieliśmy za specjalnie pojęcia, czym jest kuchnia japońska – postanowiliśmy nie ryzykować i zamówić dania polecane przez restaurację. Na stoliku przed nami wylądowały mokre ściereczki do wycierania rąk, woda do picia (podawana do każdego posiłku) i Soti Gyokuro, czyli odpowiednik mrożonej herbaty o jaśminowym posmaku.
Dosłownie chwilę później przyniesiono nam zamówione dania. Ogólnie trzeba przyznać, że obsługa lokalu staje na wysokości zadania i mimo ogromnego ruchu stara się być miła, szybka i kompetentna. Klaudyna zamówiła Udon+Yasai i Sanuki. Zestaw zawierał grzyb shiitake, dynię, słodkiego ziemniaka, cukinię i paprykę w tempurze, które macza się w sosie sojowym.
Sanuki to tradycyjny rosół rybny bonito, makaron udon przygotowywany al dente na ciepło. Danie w smaku przypomina nieco polski, lecz znacznie mniej tłusty rosół, z mocnym aromatem ryby. Można go dowolnie doprawić dostarczonym sezamem (który samodzielnie trzeba zmielić w moździerzu), porem i imbirem. Mimo wsypania przez Klaudynę większości składników – danie nadal pozostawało bardzo łagodne. W smaku? Dobre, zdrowe, łagodne, aromatyczne, makaron w porządku, ale całe danie bez wrażenia, że chciałbyś dokładkę. Genialne dla dziewczyny, która ciągle zamawia sałatki i mówi, że jest na diecie. 😉
Ja zamówiłem danie z wołowiną (mięsko musi być!) nazwane Buta Shabu. Jest to bulion wieprzowy, duszona karkówka, cebula i sos sukiyaki. Do tego miałem Udon+Ebi, czyli dwie krewetki, grzyb shiitake, dynia, słodki ziemniak, cukinia i papryka w tempurze.
Dziwne to było w smaku, z wyglądu (po wymieszaniu) przypominało rosół z kluskami od spaghetti, a w smaku trochę coś pomiędzy płaskim bigosem a rosołem z cebulą. Kiedy to napisałem, brzmi to jeszcze gorzej, ale w smaku mimo wszystko było całkiem dobre. Przedziwne, trochę wycudowane, żeby nie użyć słowa przekombinowane. Raczej nie zamówiłbym tego drugi raz ze względu na to, że miałem wrażenie dwóch dań w jednym. Wszystko tu było bardzo poprawne, a jednocześnie Uki Uki to kolejne miejsce po Afrykasach, gdzie je się totalnie inaczej niż w Polsce, na co za każdym razem nie jestem przygotowany.
Japonia? Kultura lekkostrawna
Największym problemem na starcie okazało się samo zjedzenie dania. Cóż, zupełnie zapomnieliśmy, że tam zamiast sztućców używa się pałeczek i nie zrobiliśmy sobie żadnego, podstawowego nawet kursu jedzenia w domu. Od wielkiego blamażu uratowała nas dodawana łyżka do dania. Jedząc nią, szło zdecydowanie łatwiej, chociaż przez jej kształt bardzo trudno. Na dodatek nie mogłem pozbyć się wrażenia, że wyglądam co najmniej dziwnie.
Dania nie są złe, chociaż dla wielbiącego mięso i przyprawy Polaka, brakowało mi w nich wyrazistości. Uki Uki mocno broni się tym, że jest autentyczne, nie jest produkowane pod polskie podniebienia, a raczej pod Japończyków, którzy chcą zjeść coś „swojego”. Jeśli lubisz kuchnię japońską albo jeszcze nigdy nie miałeś okazji – to właśnie tu masz okazję to przeżyć.
Krótka piłka: iść czy nie?
Zdecydowanie tak, nawet jeśli miałoby ci nie zasmakować. Jedzenie typowo japońskich dań to pewnego rodzaju atrakcja i przeżycie. Nie musimy być koneserami ich posiłków, ale jest to coś, co nas wzbogaca. Wychodzę z założenia, że trzeba próbować różnych smaków i czerpać z życia emocje i wspomnienia. Będąc teraz uzbrojonym we własne doświadczenia, spokojnie mogę wejść w dyskusje z innymi, którzy np. daniami się zachwycają i wymienić się poglądami. Oferta jest tym bardziej kusząca, że ceny tam są naprawdę atrakcyjne. Dwie porcje to koszt około 80 zł, a uwierz mi – nie byliśmy w stanie zjeść tego wszystkiego. Uki Uki to przyjemne miejsce, z profesjonalną obsługą i atrakcyjnymi cenami. Nic nie stracisz, a kto wie – może cię akurat ten rodzaj kuchni zachwyci?
Uki Uki
ul. Krucza 23/31, Warszawa
Uki Uki na Facebooku
Dodaj komentarz