Wizyta w podwarszawskim Świerku była pełną emocji. Do rządowych obiektów, szczególnie o ograniczonym dostępie przecież nie wchodzi się, kiedy się chce. Tym bardziej do reaktora, który jednak wywołuje na samą myśl pewne stereotypowe myślenie. Wynika to w dużej mierze z braku wiedzy. Komu bowiem nie przeleciała przez głowę myśl, że stojąc 6 m od reaktora, może wrócić „świecący” do domu?
Reaktor Maria w Świerku
Dlatego jadąc tam, miałem mnóstwo pytań
I nie tylko otrzymałem na nie odpowiedź, ale w dodatku zostałem zasypany całą górą ciekawostek. Na początku musisz wiedzieć, że chociaż dostanie się na teren Narodowego Centrum Badań Jądrowych, jest wyjątkowo trudne – nie jest niemożliwe i każdy z was może się tam udać. A to dlatego, że reaktor Maria jest dostępny do zwiedzania w zasadzie dla każdego, kto tylko spełni warunki… i odczeka swoje w kolejce. Wizytę w Świerku należy bowiem zaplanować z dużym wyprzedzeniem.
Zapisy na zwiedzanie reaktora Maria
Zapisy na zwiedzanie odbywają się w dwóch turach – w sierpniu (na sezon jesienny) oraz w grudniu (na sezon zimowowiosenny). Do tego trzeba mieć na uwadze fakt, że aby wejść do budynku reaktora trzeba mieć ukończone minimum 11 lat i mieć polskie obywatelstwo. Aby wejść do środka – musisz mieć przy sobie dokument tożsamości potwierdzający obywatelstwo np. dowód osobisty lub paszport. Zwiedzanie w grupie do 32 osób kosztuje 700 zł/grupę. Zalecam zatem skrzyknąć się ze znajomymi i przyjechać tutaj większą ekipą, wyjdzie taniej.
Jak widzisz lista zakazów bądź ograniczeń jest dość znaczna. Wydaje się jednak zrozumiała, wszak jest to obiekt rządowy, do tego naukowy i o zachowanym wysokim poziomie bezpieczeństwa. W rozmowie z przedstawicielami Narodowego Centrum Badań Jądrowych przyznali oni, że ok. 90% wszystkich zwiedzających stanowią szkoły gimnazjalne i ponadgimnazjalne. Jednak pracownicy są elastyczni i chętnie oprowadzają również prywatne grupy, a nawet osoby indywidualne.
Niezależnie od tego, czy przyjedziecie tutaj z klasą, czy sami – na terenie całego obiektu panuje bezwzględny zakaz fotografowania. My wysłaliśmy specjalne pismo i za zgodą dyrekcji podczas całej wycieczki towarzyszył nam przewodnik, w którego towarzystwie w wyznaczonych do tego miejscach i za jego wiedzą i zgodą mogliśmy wykonać kilka zdjęć, a i te wymagały jeszcze dodatkowej akceptacji przed publikacją tego tekstu. Bardzo zależało nam, by się z tobą podzielić naszymi wrażeniami! Gotowi?
Z daleka nic nie zapowiada, że jest tutaj reaktor
Jadąc do Otwocka – nigdy nie przypuszczałbym, że w Świerku – raptem za kilkoma zakrętami znajduje się ogromny kompleks budynków, wśród których stoi ten najciekawszy – reaktor Maria. W niewielkiej odległości – jakieś kilkaset metrów od płotów, drutów kolczastych, bram i ochrony powstają normalnie domy mieszkalne, a w porze, w której byliśmy – unosił się zapach smażonej na grillu kiełbaski.
Parkując więc na parkingu NCBJ – z ciekawością wyglądałem charakterystycznego dla tego typu miejsc ogromnego, parującego komina górującego nad otoczeniem. Wiesz, taki co to zawsze towarzyszy wszelkim „elektrowniom atomowym”. Stawiliśmy się punktualnie w stróżówce, gdzie przeszliśmy weryfikację tożsamości i otrzymaliśmy przepustkę. Razem z wycieczką ruszyliśmy na wykład na temat budowy i zastosowania reaktora.
Pierwsza zagadka wyjaśniła się już po kilku minutach. Wspomnianego dużego komina nie ma, są za to 3 mniejsze chłodnie kominowe. Te większe stosowane są w elektrowniach, my zaś znajdowaliśmy się na terenie reaktora naukowego, który służy do wytwarzania izotopów promieniotwórczych. Brzmi trochę abstrakcyjnie, ale jego „produkty” wykorzystuje się przede wszystkim w medycynie. Jesteś chory na raka tarczycy? Najprawdopodobniej będziesz korzystać z leków powstałych właśnie tutaj.
Jedną z najbardziej fascynujących rzeczy jest to, że do tej pory byłem przekonany, że leki służące do walki z rakiem są niczym witamina C, czy inne ibuprofeny. To znaczy, że mogą leżeć w „aptece” i czekać na chorego nawet kilka miesięcy. Nic z tych rzeczy! Każdy dzień, po wyprodukowaniu izotopu jodu-131, traci on na swoich właściwościach. Już po około tygodniu, traci prawie 50% swojej mocy. Dlatego też pacjent powinien otrzymać go jak najszybciej. Jeśli jesteś zatem w szpitalu (czego ci nie życzę) i czekasz na niego, to teraz już wiesz, że został on stworzony dosłownie chwilę wcześniej, specjalnie dla ciebie, właśnie w Świerku.
Znacznie szybciej leki podawane są dzieciom, bo lecznicze izotopy dostarczane są do szpitali już w ciągu kilku godzin od ich wyprodukowania. Robi wrażenie, prawda? Naukowcy przyznają, że chociaż teraz są jednym z największych producentów na świecie – izotopu jodu-131 o czasie połowicznego zaniku wynoszącym 8,02 dni, bardzo chcieliby rozwinąć jego produkcję. Zaczynają się nawet dyskusje nad budową i uruchomieniem drugiego reaktora, ale jest to raczej perspektywa kilkudziesięciu niż kilku lat.
Usłyszysz tu masę ciekawostek, ale niekoniecznie musisz być asem z fizyki
Z ciekawostek, na jakie można natknąć się podczas wykładu to m.in. prezentacja fragmentów Wielkiego Zderzacza Hadronów, gdzie Polacy mieli swój wkład. Zostanie ci także objaśniona cała zasada działania reaktora. Byłem pełen podziwu, gdy naukowcy najbardziej skomplikowaną fizykę i chemię potrafili przedstawić zebranym słuchaczom prostym, obrazowym językiem. Gdyby w szkołach potrafiono tak uczyć, żadna z lekcji nie wydawałby się przerażająca.
Do tego wstyd się przyznać, ale gdy przewodnik zadawał pytania uczniom – te kojarzyły przynajmniej pojęcia. Ja tego o sobie nie mogłem powiedzieć i często czułem się po prostu… no głupi. To takie chwile, gdy człowiekowi robi się przykro, że te -naście lat temu nie zachowywał szczególnej uwagi na zajęciach z fizyki. Na szczęście – tutaj każdy wszystko cierpliwie tłumaczył, a gospodarzom ewidentnie zależy, byś z wizyty wyniósł coś więcej.
I to jest jednocześnie cel takiej prelekcji. To wspaniałe zajęcia o tym, jak nauka jest fascynująca i jak niewiele wiemy. Kilku przewodników wprost żaliło się na największy błąd w naszym systemie edukacji. Zgadniesz jaki? Dobra, i tak nie zgadniesz, ale ci powiem.
Według nich nasza edukacja nastawiona jest na pewniki i oczywistości. Uczymy się rzeczy, które od pokoleń są rzeczami pewnymi, ogólnie przyjętymi normami. Tymczasem w świecie naukowym jest wręcz odwrotnie. Często finansuje się naukowców, którzy stawiają odważne pytania i potrafią poświęcić dziesiątki lat swojego życia, by udowodnić swoją, czasem szaloną teorię. Docenia się to, że czegoś się nie wie, a dążenie do poznania tych tajemnic jest tutaj najcenniejsze! Nigdy nie zwróciłem na to uwagi, a przecież gdyby ludzkość ciągle studiowała znane rzeczy, stalibyśmy w miejscu z rozwojem technologicznym, prawda?
Gdy prelekcja się zakończyła, ruszyliśmy do gwoździa programu. Obejrzeć reaktor Maria
Idąc cichym i spokojnym kampusem, który na pierwszy rzut oka wydawał się na wpół wymarły – z daleka wyłaniał się ogromny budynek. To właśnie cel naszej podróży – reaktor Maria. Tutaj procedury wejścia do środka bardzo przypominają odprawę na lotnisku. Dodatkowym zabezpieczeniem dla gości jest specjalny fartuch oraz foliowe worki na buty.
Kobiety i mężczyźni z długimi włosami są dodatkowo proszeni o ich upięcie i możliwe jak najbardziej ich zabezpieczenie
Ten ubiór ma zasadniczo dwa zadania. Pierwsze z nich to zachowanie sterylności samego reaktora. Podobno nie ma właśnie nic gorszego, jak włos, który dostanie się do wody chroniącej reaktor. Co jeszcze ciekawsze, na terenie budynku reaktora nie wolno w żaden sposób poprawiać sobie makijażu i to wynika wprost z ustawy o prawie atomowym! Drugie jest bardziej praktyczne. Fartuch oraz obuwie ochronne ma za zadanie zapobiegać skażeniom, czyli niepożądanej obecności substancji promieniotwórczej.
Z szatni udajemy się na krótki spacer. Trzeba wejść piętro wyżej, bo cały reaktor zatopiony jest w sterylnej, destylowanej wodzie na głębokości 7 metrów. Woda tutaj nie tylko chroni przed promieniowaniem, ale jest jednocześnie chłodziwem samego rdzenia. Ciekawostką są specjalne szyby znajdujące się w komorach gorących, dzięki którym możliwa jest bezpieczna praca z wytworzonymi w reaktorze izotopami. Te mają grubość od 80 do nawet 100 centymetrów. Wydają się one lekko przyciemniane jak w samochodach, a to za sprawą domieszki ołowiu, z którego zostały wykonane. Jedna taka szyba to waga nawet kilkaset kilogramów!
Jednak by wejść do reaktora, należy najpierw przejść przez specjalne grodzie. To para ogromnych, grubych drzwi, które na pierwszy rzut oka mogą przypominać skrzydło do otwierania skarbca. Jakby nie patrzeć – tutaj też mają za zadanie chronić niemały skarb. Pomiędzy nimi znajduje się bramka dozymetryczna, która ma za zadanie wykryć ewentualne skażenie promieniotwórcze. Gdy ten etap mamy już za sobą, możemy otworzyć ostatni właz, by wejść do serca reaktora.
I bliżej w zasadzie podejść się już nie da
Wycieczka spaceruje po ogromnych, metalowych płytach, które szczelnie przykrywają sam rdzeń i wspomniane 7 m wody, a my stoimy na jej szczycie. Co ciekawe, na samym środku wspomnianych płyt w oczy rzucają się dwie ciekawe rzeczy. Pierwszą z nich jest przeźroczysta, szklana płyta – przez którą można spojrzeć do środka i zobaczyć ślicznie podświetlony rdzeń. Nie są to jednak lampy ledowe, by wywołać efekt wow u zwiedzających. To naturalne światło powstające w wyniku promieniowania Czerenkowa w reaktorze. Tak, tak, reaktor niczym w filmach science fiction świeci „sam z siebie”. Nie powiem, jest to trochę przerażające i przywodzi na myśl wszelkie filmy katastroficzne.
Znacznie ciekawsze są… dwa koła ratunkowe. Te zaś muszą się tu znajdować ze względu na zapis prawny o zbiornikach wodnych w Polsce. Otóż prawo wymaga, że dla zbiornika o takiej powierzchni i pojemności muszą być przygotowane zabezpieczenia na wypadek, gdyby ktoś do tej wody miał wpaść. Jako że fizycy mają specyficzne poczucie humoru, zastosowano koła i tak jest do dzisiaj. Jesteś ciekawy, co by się stało, gdyby tam rzeczywiście ktoś wpadł? Ja też byłem, więc zapytałem. W dużej mierze… nic. Topielcowi raczej nie przyszłoby do głowy nurkować w głąb, bo wtedy rzeczywiście zostałby napromieniowany. Jednak krótkotrwałe zanurzenie nawet na metr, nie powinno w żaden sposób odbić się negatywnie na takim pechowcu. Mówimy jednak tutaj o sytuacji nadzwyczajnej i nieznany jest jeszcze przypadek, by ktokolwiek chciał to weryfikować.
Jest awaria! Wybuchnie?!
Gdzie tam! Wbrew stereotypowej opinii, reaktor jądrowy nie ma szans na eksplozję. Przede wszystkim, jest tutaj zastosowany szereg zabezpieczeń – począwszy od linii energetycznej. Na teren Świerku są doprowadzone trzy, niezależne od siebie linie energetyczne, które zapewniają stały dopływ prądu. Chociaż nasz przewodnik przyznał, że jedna w zupełności wystarcza do codziennego użytkowania. Gdyby jednak i to zawiodło, to sam rdzeń ma jeszcze swoje własne, czwarte, niezależne zasilanie. Gdyby jednak i to zawiodło, pozostaje wyłączenie rdzenia. Ten zaś, zgodnie z polskimi przepisami, ma 0,8 sekundy (!) na przerwanie pracy. Dodatkowo w hali, w której znajduje się rdzeń – mamy do czynienia z podciśnieniem, które ma zapobiegać rozprzestrzenianiu się substancji promieniotwórczych.
I wbrew powszechnej opinii reaktor Maria, dość często jest usypiany na 1-2 dni. I to nie ze względu na awarie, a prace konserwatorskie. Pomimo faktu, iż Narodowe Centrum Badań Jądrowych ma już ponad 40 lat – reaktor Maria jest nieustannie modyfikowany i modernizowany, przez co pozostaje jednym z najnowocześniejszych obiektów tego typu na świecie!
W tym kontekście wyjątkowo ciekawe jest stosowanie starych przycisków, czy wskaźników opartych o wskazówki, a nie nowoczesne, elektroniczne cyferblaty. Ale i na to jest rozsądne wytłumaczenie. Otóż operator rdzenia ma przed sobą kilkaset różnych przycisków, przełączników i wspomnianych wskaźników. Całość przypomina centrum zarządzania rakietami w amerykańskim NASA. Jeśli zatem dzieje się coś niedobrego, operator ma dosłownie sekundy na to, by zorientować się w sytuacji. I okazuje się, że wskaźniki oparte na strzałkach (jak np. prędkościomierz w samochodzie) są dla naszego mózgu znacznie łatwiejsze i czytelniejsze w percepcji niż cyfry. Wystarczy spojrzeć na strzałkę i wiadomo, czy jest po lewej stronie (dobrze), czy po prawej (złej). W przypadku liczb nasz mózg najpierw musi ją odczytać, potem zastosować skalę i uświadomić sobie czy to źle, czy dobrze. Prawda, że trwa dłużej?
Po takim spacerze można odetchnąć pełną piersią. Nie ma tutaj mowy o żadnym zagrożeniu!
Żyję. Nie zmieniłem się w Spidermana
Samo oglądanie rdzenia to raptem 10 minut, ale sama prelekcja trwa ponad godzinę. To fascynujące i elektryzujące doznanie. Nikt, z naszej 30-osobowej grupy nie został skażony i wszyscy wyszliśmy cało z takiej wycieczki. Widać jednak było, że każdy czuje się zmotywowany, by chociaż trochę zgłębić tajemnice fizyki i procesów tutaj zachodzących. Czy pojawiłbym się tam ponownie? Oczywiście, że tak! To fascynujące jest posłuchać szalenie inteligentnych ludzi, którzy mają do powiedzenia tonę ciekawostek, a to wszystko podkreślone charakterystycznym, czerstwym (bardzo, bardzo czerstwym) humorem, którego typowy człowiek i tak nie zrozumie. Chcesz przykładu?
-A wiecie, skąd się wzięła nazwa naszej restauracji Bar-56?
-Nie wiemy. To jakaś aluzja do Strefy-51 w USA?
-A nie! Bar to pierwiastek. A 56 to jego liczba atomowa. A to przecież niedorzeczne, bo nie podaje się liczby atomowej, tylko liczbę masową, haha! Śmieszne prawda?
No. I takich właśnie żartów masz okazję posłuchać – musisz szalenie wytężyć swoje szare komórki, aby je w ogóle ogarnąć. 😉 Całość jest absolutnie fascynująca i mimo iż koszty wydają się spore – warto wybrać się tam większą ekipą. To fascynujący świat wiedzy, informacji i niecodziennych doznań, a jednocześnie można rozwiać wszelkie wątpliwości oraz stereotypy związane z reaktorami jądrowymi. Świerk przejdzie do mojej pamięci jako całkowicie unikatowe, fascynujące miejsce.
Narodowe Centrum Badań Jądrowych
ul. Andrzeja Sołtana 7, Otwock
www.ncbj.gov.pl
Wpis powstał we współpracy z Samorządem Województwa Mazowieckiego w ramach cyklu #FajneMazowsze.
Nasz polski reaktor. Ciekawy wpis. Szkoda że nie ma więcej zdjęć. Jeden z najnowocześniejszych na świecie – no proszę!