Sobota zaczęła się od pięknego, ciepłego poranka. Tym razem słońce ledwo widać było zza chmur, jednak ewidentnie marnotrawstwem dnia, byłoby zostać w domu. Spakowaliśmy się do auta w kilka minut, nauczeni doświadczeniem — wzięliśmy dwa rodzaje kurtek. Kiedy poprzednim razem wchodziliśmy w kwietniu na Łysą Górę — świętokrzyskie pełne było śniegu! Planem na dziś był cel bardzo niebanalny — leśną ścieżką mieliśmy dostać się do Piekła Dalejowskiego i czerwonym szlakiem podążyć do Bramy Piekielnej.
Wszystko szło po naszej myśli. Do czasu
Droga z Warszawy do Świętokrzyskiego jest szeroka i praktycznie zawsze trafiamy tu bez większych utrudnień i postojów. Jedzie się bardzo szybko, a widoki są cudne i totalnie inne od takiego np. Płocka, który też jest przecież daleko, a znacznie prościej mentalnie się wybrać właśnie do tego miasta, niż w Góry Świętokrzyskie. Mając wrażenie, że odwiedzamy to samo województwo — wydaje nam się „bliżej”, a tak naprawdę różnica wynosi około 30 km, więc warto zaryzykować. Tak — namawiam do wychodzenia ze swojej strefy komfortu — nie pożałujesz!
Sprawnie pokonujemy autem kolejne zakręty, nawigacja bez zająknięcia podprowadziła nas do celu. Pod lasem było coś na kształt ronda wokół drzewa, ale nie ma tu żadnego ruchu, więc zaparkowaliśmy auto przed wejściem do Suchedniowsko-Oblęborskiego Parku Narodowego. Spoglądamy na ścieżkę — jest cudnie, a przez fakt występowania tu wielu gatunków drzew iglastych — ciągle wydaje się zielono.
Piekło Dalejowskie
Droga szeroka, piaszczysta i w miarę sucha. Ruszyliśmy zatem w doskonałych nastrojach i szybko dotarliśmy do pierwszego punktu — Piekła Dalejowskiego. Dawniej pozyskiwano tu kamień na budowę i rudy żelaza. Podobno górnicy, którzy tu pracowali — nazywali swoją pracę piekłem na ziemi i stąd prawdopodobnie powstała nazwa tego miejsca.
Piekło Dalejowskie to taki przystanek wśród skałek, które są delikatne pokryte mchem i zielonymi naroślami. Skał nie jest dużo — tworzą pas o długości zaledwie 130 m i szerokości 30 m. Najwyższe skałki zbudowane ze średnio i gruboziarnistych piaskowców dolnotriasowych, sięgają 4 m i poukrywane są między gęstymi drzewami. Przez to, że są pokryte mchem — pięknie wkomponowały się w teren, stając się jak najbardziej niewidoczne. Fakt ten wykorzystywali żołnierze po klęsce wrześniowej w 1939 roku — ukrywając się tu przed wrogiem.
Dziś tworzą malowniczy widok i choć w porównaniu z pobliskimi Skałkami Piekło pod Niekłaniem — nie jest to „wielka” atrakcja — i tak robią wrażenie i są szalenie fotogeniczne. Nasz punkt dnia, do którego chcieliśmy koniecznie dotrzeć — położony był jednak kawałek dalej.
A dokładniej, jak wskazywał drogowskaz – 800 m. Można stąd też dotrzeć do Rezerwatu Dalejów, ale to raczej atrakcja planowana na dłuższy wypoczynek w tym miejscu albo wycieczkę rowerową. Może innym razem?
800 m?! Co to jest?!
Szybka decyzja – idziemy! No, to w końcu cel naszej podróży i musi być fajnie. A przynajmniej po dotarciu na miejsce, bo raptem kilkanaście metrów dalej zobaczyliśmy nieprzebrane bagno, kałuże po parę centymetrów i mokradła. Ewidentnie podłoże jest gliniaste, a niedawna wycinka drzew w tej okolicy pogłębiła dziury w leśnej drodze, w której wytworzyły się koleiny i zatrzymywała się tam woda. Iść bokiem? Nie polecam — wszędzie rośnie mech, który początkowo suchy — po dociśnięciu stopą zamienia twojego buta w mokry kapeć.
Hej, szlak czerwony powinien być najciekawszy! No, ładnie tu nie powiem, mimo tej wody i błota. Jednak patrząc na nasze sześcioletnie dziecko, mniej więcej w połowie drogi chcieliśmy zawrócić. Tak, ciągle łudziliśmy się, że już „zaraz”, na pewno będzie sucho! Już, już mieliśmy powiedzieć Lilce, że czas na odwrót, kiedy ona wykrzyknęła:
-Hura! Ale tu fajnie! Myślałam, że będzie lipa, a tu są przeszkody! – po czym przeskoczyła kolejną koleinę w drodze, szukając najlepszej trasy, by ją ominąć, nie zamaczając butów.
Nasze opory (na nogach całkiem nowe wiosenne adidasy) szybko nam minęły. Lilka była już kawałek przed nami, bawiąc się w najlepsze!
Trzeba przyznać — pokonywanie tej niełatwej trasy szło jej całkiem nieźle
Momentalnie zaczęła nas wkręcać w zabawę. Najpierw stwierdziła, że: „zaliczamy test sprawnościowy Barbie Agentki”, a potem, że: „w lesie żyje wielki Kamienny Golem, a te kałuże to nic innego, jak jego głębokie odciski stóp, które wypełniły się wodą”. Podłapaliśmy temat i za chwilę wszyscy unikaliśmy Drzewców, Trolli i szliśmy na spotkanie z wielkim bossem – Golemem, uzbrojeni jedynie w patyki. Postanowiliśmy wydłubać mu oczy, bo co innego można zrobić wielkiemu głazowi? Rzucać w niego szyszkami?
Od momentu zdobycia patyków, nic nie było nam już straszne. Sprawnie unikaliśmy wszelkich pułapek, przeskakiwaliśmy przez roztopowe strumyki, czy poruszaliśmy się po przewróconych drzewach. Po dotarciu na miejsce uwolniliśmy wszystkie uwięzione dusze w Bramie Piekielnej i świętowaliśmy zwycięstwo na jej szczycie. Tak, to był udany spacer, chociaż jak widzisz po zdjęciach — droga prosta nie jest.
Brama Piekielna
Brama Piekielna została nazwana tak za sprawą ludzi, którzy uważali, że w jej powstanie musiały zostać zaangażowane moce piekielne. Bo kto inny mógłby tu przytargać szczytowy głaz, układając go na dwóch kolejnych — tworząc prawie że magicznie wyglądającą bramę? Przy takich pięknościach, które spotkaliśmy do tej pory w województwie świętokrzyskim — nic dziwnego, że roi się tu od mitów, legend i magicznych mocy.
Utworzona między skałami zbudowanymi z piaskowców dolniotriasowych szczelina — ma wysokość około 2,5 m. Głaz, który tworzy dach — ma średnicę około 3 m i grubość około 1 m! Pomnik przyrody wygląda niesamowicie, a Brama Piekielna faktycznie wydaje się prowadzić do innego świata. Niektórzy zarzekają się, że diabelskie głosy słychać w odległych wsiach. Bardziej naukowe podejście mówi, że jej powstanie wiąże się z eksploatacją kamienia w tym miejscu, albo w okresie lodowcowym wytworzyła się w sposób naturalny. A może to pozostałość grobu megalitycznego?
Niezależnie od tego, jak Brama Piekielna powstała — tworzy fantastyczne miejsce na wycieczkę. Człowiek mimo wszystko odczuwa mały lęk, ustawiając się do zdjęcia pod głazem. Jeszcze akurat w momencie cykania fotki — zwali mu się na głowę, a nagłówki gazet będą brzmiały: „Pechowiec zginął pod kamieniem, który nie zmienił swojej pozycji przez tysiące lat”.
Czeka na ciebie niesamowita wycieczka, pod warunkiem że posłuchasz moich rad!
Przede wszystkim do Piekła Dalejowskiego i Bramy Piekielnej — nie wybieraj się teraz ani następnego dnia po deszczu. Najlepiej wybierz się tu, dopiero gdy będziesz miał pewność, że w lasach panuje susza. W tej chwili szlak do Bramy Piekielnej ewidentnie jest w trakcie reorganizacji. Widać głębokie koleiny po ciężkim sprzęcie, który wycinał drzewa lub przycinał gałęzie. Do tego podłoże jest na przemian gliniaste i pełne mchu, co sprawia, że gromadzi jeszcze więcej wody. W efekcie naprawdę bardzo (bardzo, bardzo) ciężko przejść.
Sam szlak, poza utrudnieniami na drodze — jest bardzo przyjemny. Prowadzi przez gęsty i widowiskowy las i jest świetnym miejscem dla rowerzystów. Po drodze jest kilka znaków na inne interesujące punkty, ale oddalone od siebie w znacznych odległościach. Nie powinno być to jednak przeszkodą na rowerze. No i nie oszukujmy się — spacer do Bramy Piekielnej działa na wyobraźnię każdego dziecka. Już sama nazwa brzmi złowieszczo i atrakcyjnie. Przeszliśmy około 1.5 km w jedną stronę, szlakiem czerwonym, co zajęło nam 40 minut (ale to ze względu na panujące warunki i postoje).
Jeśli jednak nie możesz się powstrzymać i chcesz iść tam w mniej sprzyjającą pogodę — koniecznie zaopatrz się w buty za kostkę, które będą nieprzemakalne i nie będą ślizgały się na glinie. I nie mów, że nie ostrzegałem!
To bagno na szlaku stworzone, przez ciężki sprzęt jest tam co roku i nawet w miesiącach letnich! Świetny szlak, tylko bardzo zaniedbany!
Trzeba trzymać kciuki, że się poprawi 🙂 Potencjał ma ogromny!
Opis atrakcji się nie pojawił. Tablica nadal pusta.