W poprzednią niedzielę – wraz ze wspierającą mnie małżonką i Lilką, pojechałem do miejscowości Czerwonka by wziąć udział w cudnie brzmiącym biegu: Biegu Siedmiu Róż. To miał być przyjemny, lekki trucht po asfalcie, na dystansie 10 kilometrów. Prościzna. Miałem pojechać na miejsce, zrobić „kółko” w około 40 minut i wrócić do domu na obiad. Taka przyjemna niedziela.
Wszystko jednak skończyło się katastrofą!
Nie tak miało być. A przecież dzień był idealny. Warunki też! Pogoda dochodziła do blisko 20 stopni, trasa wyasfaltowana, delikatny wiatr schładzał w trakcie pokonywania kilometrów, a mimo to – dobiegłem ostatni. Przy czym słowo „dobiec” jest tu użyte bardzo na wyrost, bo od szóstego kilometra w dużej mierze zrobiłem sobie przymusowy spacer. Potem mogłem już tylko patrzeć, jak wszyscy uczestnicy mnie wyprzedzają. Kobiety, starsi i młodsi ode mnie, a nawet rodzic biegnący z wózkiem dziecięcym. Mimo wielokrotnych prób nie byłem w stanie wrócić do pierwotnego tempa i ukończyć trasy w rozsądnym czasie.
To było zawstydzające i upokarzające
Biegam od prawie dwóch lat. Czasem bardziej regularnie, czasem mniej. Zawsze jednak dobiegałem gdzieś tam pośrodku stawki. Nie mam ambicji, by dobiegać koniecznie na podium i od zawsze bieganie traktuję raczej jako doskonałą rozrywkę, chęć przełamania rutyny dnia codziennego i możliwość poznania zupełnie nowych ludzi. To taka moja mała przyjemność, a jednak w tamtym momencie czułem się naprawdę podle. W trakcie pokonywania kolejnych metrów – przez moją głowę przelatywało dosłownie setki myśli. Co będzie, gdy już dotrę do mety? Córka i Klaudyna czekające na mnie mogą się już niepokoić (że za długo). I w końcu – jak samemu pogodzić się z porażką o niespotykanej dla mnie wcześniej skali?
Jeszcze na trasie, zacząłem myśleć co dalej
Nikt nie lubi smaku porażki i ja nie jestem pod tym względem wyjątkiem. I pomimo faktu, że samochód strażacki zamykający peleton deptał mi po piętach – nie wyobraziłem sobie, by bieganie sobie odpuścić. Przez głowę przeszła mi co prawda myśl, by na razie odpuścić sobie biegi medalowe, ale szybko ją wyrzuciłem z głowy. Cóż by to zmieniło? Czy biegając samemu po osiedlu, nagle zacząłbym biegać szybciej? No nie. A co z tymi, którzy np. dobiegali jako ostatni w Biegu Hutnika? Sam fakt dobrnięcia tam do mety już był wyczynem! Czy wówczas też należało się poddać?
No nie!
W życiu nie raz i nie dwa się potknąłem. I jestem w stanie postawić garść dolarów za orzechy, że jeszcze kilka razy posmakuję tej porażki. Nie należę jednak do osób, które się łatwo poddają. Zawsze, gdy wracam do domu i dorzucam kolejny medal do tej mojej skromnej kolekcji – zdaję sobie sprawę, ile mnie to kosztowało. Nie muszę dobiegać pierwszy, by sobie coś udowodnić. Bieg przede wszystkim ma sprawiać przyjemność, dawać poczucie integracji i satysfakcji. To tylko hobby.
Fajnie jednak czasem dostać od życia z liścia
Człowiek ma taką naturę, że łatwo i szybko wije sobie gniazdko, z którego potem nie chce wychylać dzioba. Nazywa się to strefa komfortu, a ja zdecydowanie nie lubię z niej wychodzić. Do tego bardzo łatwo znajduję sobie wymówki. Dziś nie pójdę pobiegać, bo pada/zimno/złe buty/zły nastrój/fajny film w TV etc. Tyle że potem jeszcze trudniej wrócić mi do regularności i w efekcie buduję ułudę tego, że to, co robiłem – jeszcze jest faktycznie w kręgu moich zainteresowań. Bieg Siedmiu Róż uświadomił mi, że ja tak naprawdę do tej pory nie biegałem. Owszem, brałem udział w biegach medalowych, ale na tym – tak uczciwie – moja aktywność biegowa się kończyła. Dlatego od tego dnia postanowiłem wziąć się za siebie! I obiecałem sobie, że drugi raz ta sytuacja się już nie powtórzy.
Ten tekst dedykuję każdemu, kto się poddał. Pamiętaj, że nie ma powodu do wstydu z powodu tego, że nie udało się, że przegrałeś. Powodem do wstydu jest brak chęci i wiary w to, by się podnieść i spróbować jeszcze raz. I jeszcze, i jeszcze! Z każdej przegranej wyciągnij wnioski – zobacz, co mogłeś zrobić lepiej. Kto wie, może to nie ty akurat zrobiłeś coś źle tylko… byli lepsi od ciebie? Przecież tak też może być!
Jestem przekonany, że w następnym biegu pójdzie mi znacznie lepiej. Już teraz się do niego przygotowuję, a przy okazji przebudowuję cały swój harmonogram dnia tak, by poprawić się nie tylko w bieganiu, ale także na innych polach, które w międzyczasie odpuściłem. Tak, zdecydowanie Bieg Siedmiu Róż mnie zmobilizował. Pomimo tego, że przegrałem wszystko!
Dodaj komentarz