Gdy Sony i Microsoft zapowiedzieli swoje flagowe konsole – wiedziałem od razu jedno – muszę je mieć. Stałem się szczęśliwym posiadaczem Xbox Series X od dnia premiery, a na PS5 tymczasem… ciągle czekam, bowiem Japończycy mają ogromne problemy z produkcją konsoli, a te konsole, które pojawiają się w sklepach – są wykupywane przez handlarzy lub boty.
Na chwilę przed październikową premierą nowych maszyn, Microsoft zapowiedział jeszcze jedno urządzenie. To Xbox Series S. Mniejsza siostra o okrojonych możliwościach, pozbawiona napędu i za niewielkie pieniądze. Przez długi czas zastanawiałem się, do kogo jest ona adresowana i czy taki sprzęt ma w ogóle rację bytu. Po prawie dwóch tygodniach posiadania jej w domu znam odpowiedzi na większość pytań.
To mikrus!
Pierwsze co rzuca się w oczy to rozmiar. To najmniejsza konsola (stacjonarna), jaka chyba kiedykolwiek powstała. Co ważne – Microsoft w celu utrzymania kompaktowych rozmiarów, nie zdecydował się na wyrzucenie zasilacza na zewnątrz obudowy tak, jak miało to miejsce przy Xboksach 360, czy pierwszym Xbox One. Wszystko jest więc upakowane w śliczny, biały prostopadłościan, który aż błyszczy od minimalizmu. W celu przełamania monotonii zdecydowano się na przykrycie elementu chłodzenia czarną osłoną, która dodaje uroku. Chociaż niektórym kojarzy się to z turystycznymi kuchenkami elektrycznymi. 😉
Szalenie podoba mi się zastosowane tworzywo. Jest ono sztywne, nie ugina się, nie skrzypi i co najważniejsze – nie palcuje tak, jak ma to miejsce w Series X. Esteci mogą odetchnąć z ulgą. W zestawie znajduje się też biały pad (identyczny jak ten, który znajduje się w Series X), oraz kabel zasilający i HDMI. To wszystko.
Przerażająco cicha i szybka!
To drugie, co da się zauważyć. Chociaż to złe określenie, bo jest w zasadzie bezgłośna. W pierwszych chwilach naprawdę można pomyśleć, że się nie włącza, gdyby nie świecący przycisk „Xbox” na przednim panelu oraz momentalne jej uruchomienie.
Xbox Series S korzysta z tej samej architektury (Xbox Velocity), co jej większy brat. Oznacza to, że pomimo słabszej specyfikacji – otrzymujemy wydajny sprzęt i podobne doznania. Gry wczytują się równie szybko, jak w Series X, a ekrany loadingu nie stanowią żadnego problemu.
Czym więc różni się S od X?
Różnice w konsolach są jednak znaczące. Przecież „X” kosztuje 2300 zł, podczas gdy „S” – raptem 1300. Skądś oszczędności musiały się wziąć, a tych jest sporo, a najlepiej obrazuje to poniższa tabela.
To, co rzuca się w oczy – to oczywiście brak czytnika. Oznacza to tylko (albo aż) tyle, że konsola jest przeznaczona wyłącznie do rozgrywki cyfrowej. Masz jakąkolwiek grę na płycie? Możesz zapomnieć o jej uruchomieniu. Zatem po Xbox Series S powinny sięgnąć osoby, które albo mają już rozbudowaną bibliotekę gier cyfrowych, albo dopiero rozpoczynają przygodę z konsolami. Jest jeszcze trzecie rozwiązanie, które sprawdziło się u mnie: konsola, jako drugie urządzenie w domu, gdzie użyczam swojego konta z grami córce.
Inne różnice to słabszy procesor, mniej pamięci ram i przede wszystkim – mniejsza przestrzeń dyskowa na nasze gry. W Series S mamy jej do dyspozycji niecałe 370 GB. Nie oszukujmy się – jest to bardzo mało. Teoretycznie istnieje możliwość rozszerzenia tego dysku – za pomocą zwykłego dysku na USB 3.1 jak np. opisywany przeze mnie Seagate (dla gier w ramach wstecznej kompatybilności) lub przy pomocy specjalnej karty pamięci o pojemności 1TB dla gier na Xbox Series S|X. Ta jednak kosztuje aż 1000 zł, czyli jest w cenie konsoli!
Z drugiej strony, konsola nie obsługuje trybu 4K, więc gry „ważą” zauważalnie mniej. Minecraft? 500 MB. Cyberpunk? 60 GB. Oznacza to tylko tyle, że grając w te same gry – zajmą one odpowiednio mniej miejsca.
Mam Xboxa One S|X – czy warto zmieniać?
Patrząc na suche liczby, to One X wydaje się być mocniejszą konsolą od Series S. Ma więcej pamięci i „szybszy” procesor. Różnice tkwią jednak w detalach. Series S to zupełnie nowa architektura, szybsza pamięć oraz wydajny dysk SSD. Co więcej, nowa konsola obsługuje również Ray Tracing, a więc zapewnia dużo ładniejsze renderowanie światła w grach. W efekcie – zwykła S-ka jest znacznie szybsza i wydajniejsza od One X.
Dobra, zatem dla kogo to konsola?
Przede wszystkim jest to idealny wybór, gdy jest to pierwsza konsola w domu. To świetne rozwiązanie dla osób oszczędnych, które nie grają na co dzień, a z doskoku. Wystarczy do zestawu dokupić np. abonament GamePass, by cieszyć się ponad setką gier za niewielkie pieniądze. Nieważne, czy jesteś dorosły, czy szukasz czegoś dla dziecka. To tani „paszport” do gier nowej generacji, który w dodatku nie wymaga od ciebie wymiany telewizora z Full HD na 4k, a nie oszukujmy się – to właśnie panele o tej rozdzielczości nadal królują w domu. Microsoft zapewniając długie wsparcie swoich konsol, rozwijając je w trakcie „cyklu życia” o nowe funkcje i możliwości – skonstruował sprzęt wydajny, ale za niewielkie pieniądze.
Dodaj komentarz