Na świecie istnieje około 400 gatunków rekinów, chociaż coraz więcej z nich jest zagrożonych wyginięciem. W wielu krajach zabroniono polowania na nie. Tymczasem ludziom i tak kojarzą się głównie z niesłusznie przypiętą im łatką ludożerców.
Duża w tym zasługa Stevena Spielberga
I wyemitowanego w 1975 roku filmu Szczęki, który momentalnie wszedł do kanonu kultowych filmów. Sam, gdy widzę rekina – od razu pod nosem nucę sobie przewodni utwór wzbudzający trwogę. Tymczasem to, że rekiny jedzą ludzi to wymysł właśnie rodem z Hollywood, bowiem nauce znanych jest tylko kilka gatunków tego zwierzęcia, które niesprowokowane atakują ludzi. Dziś rekiny na powrót stały się modne, ale to dzięki hollywoodzkim filmom klasy B takich jak Sharknado, czy Dwugłowy Rekin Atakuje.
Maneater żeruje właśnie na wszystkich tych stereotypach, dodaje trochę od siebie i przyprawia w dramatyczno-komediowy sos, który jest całkiem przyjemny w odbiorze.
Maneater
Zemsta rekina
Gra rozpoczyna się dość niepozornie. Ot, jesteśmy ogromnym rekinem, który pływa sobie u brzegów oceanu. W tle widać spore miasto, ludzie radośnie pływają łódkami, czy na dmuchańcach, a na plaży opalają się i wesoło przechadzają ludzie. Krótki samouczek wprowadza nas w podstawową mechanikę poruszania się i atakowania, po czym bez ogródek stawia nas przed zadaniem: zjedz 10 ludzi.
Nie jest to trudne, ale po udanym obiedzie – na polowanie rusza nasz główny antagonista. Człowiek o sympatycznym nazwisku Łuska. Dopada nas równie szybko i… umieramy. Z naszego brzucha wyciąga jeszcze dziecko – małego rekina, który w geście rozpaczy odgryza Łusce rękę – po czym ucieka do pobliskich kanałów.
Nie da się ukryć, że wstęp do gry jest z lekka drastyczny, ale nie warto się zrażać. Cała gra przyprawiona jest właśnie dowcipami pełnymi czarnego humoru i naprawdę to do mnie trafia. Tym bardziej że komentatorem wszystkich wydarzeń jest operator kamery, kamrat Łuski, który robi to z przejęciem i profesjonalizmem godnym Krystyny Czubówny. Właśnie – strasznie szkoda, że wydawca nie pokusił się o pełne tłumaczenie gry z Czubówną w roli głównej (są tylko polskie napisy), bo odnalazłaby się tutaj perfekcyjnie. Narrator nie tylko komentuje nasze poczynania, ale także co chwila rzuca ciekawostkami dotyczącymi rekinów. Grając długo, można się o nich naprawdę sporo dowiedzieć!
Od dziecka po monstrum
Jak na rasową grę RPG przystało, także i tutaj rozwijamy naszą postać. To znaczy, rekina. Na początku jesteśmy małą rybką, istnym rekinowym niemowlakiem, któremu zagraża w zasadzie wszystko, co znajduje się w wodzie i jest drapieżnikiem jak my. Na szczęście oprócz nich znajdziemy też niewinne i powolne wodne zwierzaki np. żółwie, które pozwalają nam szybko przybrać na masie i wzroście.
Nasz rekin rozwija się na dwóch płaszczyznach – zdobywamy poziomy, które wpływają na nasze podstawowe atrybuty takie jak: współczynnik masy, zdrowia, obrony odporności na obrażenia, czy szybkości. Drugim sposobem na rozwój jest ewolucja poszczególnych partii ciała rekina: szczęki, głowy, ciała, płetwy ogona oraz organów. Tam możemy sprawić, że np. wewnętrzny sonar będzie dokładniejszy (o większym zasięgu), a szczęki będą raziły przeciwników prądem, zaś ciało będzie mocniejsze i pobierało więcej surowców. Wspomniane surowce to: tłuszcz, białko, minerał oraz mutagen, które możemy zdobywać – zjadając nasze ofiary.
Tłoczno tu!
Bagna i akweny wodne są dosłownie przepełnione różnymi żyjątkami. Każdy z nich daje nam inne surowce, więc jeśli chcemy ewoluować którąś z gałęzi rozwoju, trzeba zwracać uwagę na to, co dostaniemy po zjedzeniu np. żółwia albo krokodyla. Każde z nich jest odpowiednio oznaczone. Na czerwono – drapieżniki jak my i tutaj trzeba uważać na ich poziom rozwoju. Nie ma sensu atakować krokodyla na poziomie 8-mym, gdy sami jesteśmy dopiero na pierwszym. Kolorem żółtym oznaczone są zaś stworzenia bierne jak np. żółwie. Łatwe do schrupania, a na pierwszych poziomach rozwoju – dzięki nim w łatwy sposób można podnieść kolejne poziomy.
W akwenach wodnych prócz samych zwierząt (i pływających ludzi) jest też masa innych rzeczy do roboty. Czasem trzeba przegryźć jakiś znak orientacyjny na mapie, innym razem wyskoczyć z wody na brzeg, by dorwać jakiegoś człowieka lub schrupać tablicę rejestracyjną. Innym razem z kolei trzeba zanurkować po skrzynkę pełną surowców albo odkryć tajemny tunel. Na nudę nie ma co narzekać, chociaż po dłuższym graniu gra może stać się monotonna.
Akwenów wodnych jest w sumie 8, a po nich pływają bossowie. Otóż prócz zadań pobocznych mamy również główny wątek fabularny. A w nim musimy wykonywać zadania pchające fabułę do przodu. I tak niszcząc ludziom sprzęt lub zjadając ich – rośnie nam poziom niesławy. Gdy ten jest odpowiednio wysoki, wówczas ludzie Łuski zaczynają na nas polować. Starcia te są bardzo wymagające i aby sprostać przeciwnikom – trzeba się nieźle natrudzić.
Brawa za mechanikę
W ogóle właśnie z początku myślałem, że gra będzie bardzo prosta. Ot, pływam sobie rybką po ekranie i pyk, pyk, inne rybki zjedzone. Tymczasem nie ma co szarżować na większych od siebie, bo wystarczą 2-3 kłapnięcia pyskiem takiego krokodyla, byśmy zobaczyli napis Game Over. Takich trzeba pochodzić niejako „na raty”. Skubnąć kilka razy i uciekać biorąc nogi płetwy za pas. Gdy zdecydujemy się na dłuższe zwarcie w walce, musimy się liczyć z tym, że nasza ofiara… wezwie kolegów na pomoc! Gdy jeden krokodyl stanowi wyzwanie, to wyobraź sobie – co się musi dziać, gdy jesteś otoczony trzema.
Oprawa
Graficznie oraz dźwiękowo jest zaskakująco dobrze. Rekiny i inne zwierzęta są ślicznie wymodelowane. Akweny wodne i pływające w nich syf i śmieci (niestety…) odwzorowano bardzo dobrze. Do tego trzcina, która kołysze się wraz z falami, czy dryfujące deski, łodzie i tratwy. Mógłbym ponarzekać na animację ludzi, ale nie mogę zapominać, że nie jest to gra wysokobudżetowa. To można wybaczyć. Jest za to bardzo fajnie udźwiękowiona. Muzyka robi nastrój grozy, a dźwięki łamanych zębami kości, desek czy chlup wody – potrafi zrobić wrażenie.
Bawiłem się doskonale
Gra nie jest wybitnie długa. Ot, 2-3 wieczory i będziesz miał ją z głowy. Na szczęście jest też odpowiednio tańsza, a jestem przekonany, że i jej cena zacznie szybko spadać. Gra mimo monotonnej rozrywki sprawiła, że chciało mi się grać w nią dalej i bawiłem się lepiej niż przy niejednym blockbusterze pokroju Call of Duty, czy innych wysokobudżetowych grach. Jest niecodzienna, zrobiona z humorem i dystansem, a do tego nie wygląda najgorzej. To po prostu przyjemny tytuł, którego szkoda pominąć.
Dodaj komentarz