Kontrolery do telefonów właśnie przeżywają swój złoty okres. Średnio dwa-trzy razy do roku na rynku debiutuje nowa konstrukcja, a ilość producentów pokazująca swój pomysł na mobilną rozgrywkę znacząco się zwiększyła. Do wyścigu o zainteresowanie graczy właśnie włączył się Turtle Beach z ich najnowszą, bardzo oryginalną konstrukcją o nazwie Atom.
Przyznam otwarcie – producenci mnie nie lubią
Nawet nie wiem, ile razy kupowałem sprzęt pod wpływem czyjegoś testu, w którym autor rozpływał się nad jego możliwościami, wykonaniem czy też ceną. Potem po dłuższym użytkowaniu dochodziłem do wniosku, że chyba trzymam w ręku zupełnie inny produkt. Czy to autor skłamał? W żadnym razie! Uważam, że test robiony na szybko, pod presją czasu nie wykaże wszystkich zalet bądź wad produktu. Dlatego ja swoje publikacje przeciągam do granic przyzwoitości.
Podobnie było z Turtle Beach Atom. Początkowo planowałem, że artykuł ten pojawi się znacznie wcześniej. Czemu więc minął prawie miesiąc? Ano to dlatego, że pierwsze wrażenie jest… powiedzmy, że nieoczywiste. O tym jednak za chwilę.
Design jest kapitalny
Turtle Beach Atom przyciąga wzrok w zasadzie od pierwszej chwili. Masywne urządzenie, złożone w interesujący sposób – jakby kontroler został skręcony wokół własnej osi o 180 stopni a do tego pokryty fajnym, cyberpunkowym malowaniem.
Rozłożenie go nie stanowi żadnego wysiłku. Wystarczy złapać każdą część i pociągnąć w przeciwległych kierunkach. Przy pierwszym rozłożeniu towarzyszyła mi nuta zaintrygowania bowiem po chwili zostałem z dwoma, zupełnie niezależnymi częściami kontrolera w rękach. Zupełnie, jakbym trzymał joy-cony od Nintendo. Każdy z tych „Joy-Conów” wyposażony jest we własną baterię oraz mocowanie kontrolera. Ten umieszcza się w rozciągliwym koszyku, który wyłożony jest gumą.
Montaż telefonu nie zajmuje więcej niż kilka sekund, acz to również wymaga pewnej wprawy. Tę jednak – podobnie jak rozłożenie i złożenie kontrolera – zyskuje się już podczas drugiego podejścia.
Pierwsze wrażenie było jak najbardziej pozytywne. Znacznie lepsze niż jakikolwiek testowany przeze mnie wcześniej kontroler – czy tani uchwyt z aukcji, czy którakolwiek rewizja Razer Kishi. Turtle Beach Atom jest masywny ale za to doskonale dopasowuje się do dłoni. W tym czasie grałem na nim nie tylko ja, ale również Klaudyna oraz Lilka. Zarówno kobiece jak i dziecięce dłonie świetnie radziły sobie zarówno z wagą jak i wielkością urządzenia. Żadne z nas nie miało kłopotu z dosięgnięciem do któregokolwiek przycisku.
Design ma jednak pewne wady
I to właśnie moment, dla którego zdecydowałem się wstrzymać się z publikacją. Jak zawsze, pomógł w tym wszystkim przypadek. Moim podstawowym telefonem na co dzień jest OnePlus 9 Pro wraz z oryginalnym etui od producenta. Gdy pierwszego dnia rozpakowałem i umieściłem w koszykach swój telefon wpasował się on perfekcyjnie. Dosłownie, jakby kontroler był dla niego stworzony! Bawiłem się doskonale aż do dnia w którym do domu trafił Galaxy Note 10+. Tak, dość wiekowa konstrukcja, przyznam. Ale wielki ekran ma też wielką zaletę.
Montaż Galaxy Note uwypuklił jednak ograniczenia, które niesie ze sobą konstrukcja. Po pierwsze, po zamontowaniu telefonu (w mojej ocenie w domyślną stronę, czyli górną częścią ekranu po lewej stronie) to podstawa trzymająca telefon jest ciut za długa powodując wciskanie przycisku głośności. Da się to ominąć odwracając telefon o 180 stopni.
Drugim problemem jest to, że w przypadku Galaxy Note 10+ zmontowana konstrukcja stała się…. chybotliwa. Telefon jest cienki przez co oba „joy cony” chyboczą się skutecznie wyzbywając mnie z zaufania do konstrukcji. Cały czas przed oczami wyobraźni miałem, jak w trakcie wartkiej akcji telefon albo wypada albo miażdżę mu ekran poprzez dosłownie łamanie go kontrolerem. Potem w domu pojawił się Galaxy S22 Ultra. I ten bez pokrowca również się chybotał. Z pokrowcem zaś udało się go zamontować stabilnie i bezpiecznie.
Nie ma zatem reguły i to w mojej ocenie jest najgorsze. Tak naprawdę, dopóki nie przymierzysz do niego swojego telefonu nie będziesz mieć gwarancji, że będzie zamocowany stabilnie. To, co Turtle Beach mogłoby poprawić to wzorem Razera dać do zestawu gumy o różnej grubości, którymi moglibyśmy modyfikować mocowanie.
Druga wadą jest zaś ograniczenie przekątnej ekranu. Owszem, koszyk rozciąga się dość znacznie ale nie ma mowy o włożeniu do niego tabletu tak, jak ma to miejsce z Kishi v2. Zresztą, nie tylko tabletu. Ale o ile w przypadku Kishi v2 można włożyć nawet Surdace Duo, tak tutaj zamontujesz tylko telefon o klasycznej konstrukcji. Posiadacze składaków (typu Galaxy Fold) nie mają tutaj czego szukać.
No i ostatnia wada. Nie bez powodu konstrukcję przyrównuję cały czas do odpowiednika Joy Conów od Nintendo. Podobnie jak tam, nic nie stoi na przeszkodzie by postawić telefon np. na podstawce i grać sobie z pewnej odległości, trzymając każdą część osobno w ręku. Szkoda jednak, że nie da się ich złączyć bez telefonu w środku by powstał coś na kształt pada. To jednak już drobnostka.
W codziennym użytkowaniu Atom to poezja.
Jeśli telefon jest dopasowany, to dalsze użytkowanie jest poezją. Urządzenie łączy się ze smartfonem za pomocą Bluetooth 5.0. Producent zapewnia, że bateria wystarczy nam na 20h ciągłego grania i faktycznie, muszę przyznać, że udało mi się uzyskać podobne wartości.
Turtle Beach Atom ładujemy za pomocą zwykłego kabla USB-C, który jest dołączony do zestawu lub dowolnym, który zapewne już posiadasz w domu. Parowanie odbywa się za pomocą dwóch przycisków. Najpierw włączasz lewego joycona by potem zesparować z nim prawego. Cały proces trwa bardzo krótko i nie różni się niczym od procedury parowania np. głośnika.
Przyciski mają trochę twardy skok i to rzecz gustu. Mi to super podpasowało i grało się bardzo przyjemnie. Spusty i bumpery są duże i jak wspomniałem – nikt nie miał problemu z operowaniem nimi. Konstrukcja prócz tego, że wygląda zjawiskowo jest pokryta przyjemnym tworzywem. To nadal plastik, ale w dotyku przypomina trochę gumę. Jeśli kiedykolwiek miałeś flagową Nokię Lumię w ręku, doskonale będziesz wiedział o czym piszę.
Turtle Beach Atom to dobra alternatywa dla Razera
Razer wypuścił już dwa kontrolery na rynek i zapowiedział nawet pełnoprawną konsolę do gier w chmurze. Miał zatem okazję poprawić już niektóre elementy i dopracować inne. Turtle Beach Atomem dopiero debiutuje więc ma trochę trudniej. Z pewnością podpatrywali poczynania konkurencji co widać na pomyśle w samej konstrukcji.
W bezpośrednim zestawieniu uważam, że Turtle Beach nie ma się czego wstydzić. Owszem, kontroler nie jest może stworzony pod każdy telefon (a przynajmniej telefon bez pokrowca) ale obcowanie z nim, granie na nim daje ogromną satysfakcję.
Testowany przeze mnie produkt wyceniony został na 469zł. To blisko stówkę taniej od Razera. Turtle Beach nie obciąża zaś twojego telefonu, bo sam posiada wbudowaną baterię. Jest też zbawieniem dla każdego, kto miewa problemy ze swoim portem USB.
W mojej ocenie to dobra konstrukcja i warta swojej ceny. Podchodzi do tematu kontrolerów do telefonu w nieco inny, bardziej finezyjny sposób i to doceniam najbardziej. A przy tym wygląda zjawiskowo i przede wszystkim – jest wygodny.
Dodaj komentarz