Przyznaję już na wstępie – mam słabość do #Drive, bo jest to jedna z gier, której narodziny miałem okazję obserwować. A konkretniej – od targów Digital Dragons, blisko 3 lata temu w Krakowie. Tam poznałem dwóch chłopaków – Dariusza Pietralę (programistę) i Karola Miklasa (grafika). Obaj przesympatyczni i przy tym mega skromni – wystawiali się z grą, o której pomyślałem, że nie ma racji bytu. Żyłem w przekonaniu, że czas endless runnerów się skończył i wszystko, co dało się w nich wymyślić – zostało już powiedziane.
Jednak podczas długiej pogawędki – okazało się, że chłopaki pracowali wcześniej w CD Projekt RED, ale byli zmęczeni pracą dla ogromnego pracodawcy i zapragnęli zrobić coś swojego, niewielkiego. Ich entuzjazm był iście zaraźliwy, a ja sam dałem wówczas grze szansę i chwilkę pograłem. Tytuł był bardziej niż wciągający. Rok później, na kolejnych targach Digital Dragons – sytuacja się powtórzyła, ale był to projekt daleko bardziej rozwinięty. Ba! Mieli nawet na koncie nagrodę za najlepszą grę na App Store (Apple) aż w 33 krajach na całym świecie! Po wymianie serdeczności musiałem przyznać jak bardzo rozminąłem się ze swoim osądem, a jednocześnie rzuciłem – to co, teraz Switch?
#Drive zajechało więc i na Switcha
Oczywiście, byłoby dużym nadużyciem – mówić, że ta dwójka mnie posłuchała i teraz zarobi grube miliony. Tak po prawdzie, gdy o tym gadaliśmy – ta edycja była już w przygotowaniach. A pracy było co niemiara, bowiem trzeba przecież dostosować grę do zupełnie innych warunków. Na telefonach jest to tytuł darmowy, ale z reklamami i mikropłatnościami. Na konsoli – normalne premium. Byłem jednak o to spokojny, bo przecież historia zna już takie przypadki. Aby daleko nie szukać, wystarczy sięgnąć pamięcią do SkyForce.
To idealny tytuł na tę konsolę
#Drive to gra inspirowana amerykańskim klimatem z przełomu lat 70 i 80. Mechanika jest z zasady prosta. Wybieramy auto (jedno z 90) oraz trasę (jedną z 8) i… jedziemy. Dwa guziki potrzebne do sterowania i tyle. Naszym zadaniem jest omijać innych uczestników ruchu, co jakiś czas tankować lub zbierać inne „znajdźki” i przede wszystkim – zbierać kapsle. Te są wykorzystywane jako waluta w grze, która służy do kupowania (i ulepszania) nowych aut.
Jeśli jednak gra wydaje się prosta, to jesteś w dużym błędzie. Każdy skręt kierownicą (choćby jej muśnięcie) – sprawia, że auto staje się coraz trudniejsze w prowadzeniu. W efekcie po przejechaniu kilku kilometrów trzeba się ostro napocić, by utrzymać wóz na drodze.
Oprawa audiowizualna
Niewątpliwie mocną stroną gry jest zarówno jej grafika, jak i dźwięk. Zastosowany styl graficzny to tzw. „low poly”, czyli uproszczona grafika w stonowanej kolorystyce. Jest urzekająca! Wbrew pozorom, wcale to nie oznacza, że modele aut czy budynków są biedne. Bez problemu rozpoznasz najpopularniejsze samochody mimo braku licencji.
Na osobny akapicik zasługuje udźwiękowienie. Raz, że każda z „map” ma swój własny, dedykowany utwór. Dwa, że trudno nie uśmiechnąć się od kąśliwych uwag (w sumie nie wiem kogo – kierowcy? Auta? A może twórców?) – za każdym razem gdy rozbijemy się, obetrzemy auto albo zwyczajnie wypadniemy z trasy. Akcent, sposób wymowy – budzi naprawdę sporo skojarzeń, ale to zwyczajnie trzeba usłyszeć, bo nie da się łatwo przenieść tego na papier.
Jedyne, co psuje efekt to cena
Nie zdziwię się, jeśli to ona odstraszy potencjalnych kupców. Gra kosztuje aż 44 zł, co jest według mnie dość wygórowaną kwotą – szczególnie gdy ma się w pamięci bądź co bądź, ale darmową wersję na telefony. Z drugiej strony jest to półka, z której szybko można zejść i jestem przekonany, że lada chwila będzie można złapać tytuł na promocji. A wtedy brać bez zastanowienia.
Dzięki za recenzje, dzięki temu zainstalowałem to sobie na smartfonie ?
Na smartfonie też daje czadu! 😀