Murale to temat mocno kontrowersyjny. Kolorowe malowidła na zabytkowych, starych kamienicach wywołują u jednych zachwyt, a u innych niesmak. Osobiście, bardzo podoba mi się klimat warszawskiej Pragi, gdzie ściera się jej niechlubna opinia, z ostatnimi rzemieślnikami, przejawami artyzmu, „prawdziwą Warszawą”, zniszczeniami wojennymi i masą inicjatyw społecznych. Ja przeprowadziłam się do „nowej” Warszawy, gdzie mam wrażenie, że prawie nic się nie dzieje, a jedyna inicjatywa to stawianie nowych domków przez deweloperów. Pierwotne dzielnice mają zupełnie inny klimat w kontekście turystycznym.
Nawet jeśli ktoś nie przepada za wielkoformatowymi malowidłami, musi przyznać, że przyciągają one turystów, działając na nich jak magnes. Jeśli dzieło jest dobre (a często zdarza się, że tworzą je artyści cenieni na świecie) – to potrafi się tak wbić w klimat danego miejsca, że w momencie, gdy w końcu trzeba się go z jakichś powodów pozbyć – znajduje masę zapaleńców, gotowych je ratować. Tak było z muralem Kocham Pragę. Smutek wywołują też rusztowania na najlepszym muralu Pragi – Plac Zabaw, cudem uratowano ruinę z muralem „Kamienico” na ulicy Waliców. Bardzo podobają mi się miasta takie jak Żyrardów, gdzie praktycznie murali nie ma, ale cenię też Łódź – gdzie jest tego mnóstwo. Dobre murale potrafią stworzyć fajny klimat, zrobić most pomiędzy przeszłością a teraźniejszością, podkreślić unikalność miejsca i całej kamienicy.
Co jednak ma do tego Wrocław?
Pewnego razu będąc tam na „chwilę”, postanowiłam trochę zboczyć z tych bardziej turystycznych szlaków i zobaczyć streetartową atrakcję Wrocławia w podwórkach na Nadodrzu. To propozycja dla tych, którzy lubią zobaczyć coś innego. Trudno tu użyć słowa niepopularny szlak, bo jeśli ktoś o nim gdzieś usłyszał – to chętnie wybiera się tu na spacer.
Podobno w przeszłości Nadodrze nie cieszyło się zbyt pochlebną opinią. Jeśli poszukasz informacji na ten temat, to główne motto, które im towarzyszy brzmi mniej więcej tak: „Najlepsze co dostaniesz w Nadodrzu, to w ryj”. Hm…
Kolorowe podwórka na Nadodrzu, przy ulicy Roosevelta 5A i Roosevelta 8 – patrząc od głównej ulicy – nie wyróżniają się praktycznie niczym. Ot, pełno tu starych kamieniczek z czerwonej cegły, które czekają na swoją kolej do renowacji. Wszystko się zmienia, kiedy wejdziesz na wiekowe podwórka.
W pierwszej chwili nie miałam pojęcia, czy dobrze trafiłam. Sypiące się tynki ze ścian, samochody zaparkowane na każdym metrze kwadratowym pod ścianami. Na podwórku część mieszkańców wyszła na fajka, a część ciekawie przyglądała mi się z okien. Róg ściany dziwnie woniał moczem i już miałam się ewakuować, ale z podwórka wyszła właśnie spora grupka z aparatami na szyjach, a w oddali dojrzałam kolorowe ściany. To musi być tu. 🙂
Niemural na Nadodrzu – kolorowe podwórka
Do wysokości niskiego garażu albo do końca, wysokiego parterowego okna – ciągną się niezwykłe malunki, zajmujące ponad 1200 m2. Roboczo nazwano je niemuralem, ponieważ dzieło łączy w sobie zarówno malarstwo, rzeźbę, jak i ceramikę. Faktycznie, kiedy przyjrzałam się dokładniej – zaczęłam dostrzegać małe dzieła sztuki, wydzierające praktycznie z każdego zakątka. Gdzieniegdzie „pływały” rybki, latały pszczoły i ptaki, uwypuklały się jabłka, małe rzeźby… Kiedy jedno z okien otworzyło się, a przez kraty zaczął wyglądać z niego czarno-biały kot – wyglądał jak część sztuki. Ciekawe to było, nie powiem.
Pomysł na „Podwórko nasze atelier” – bo tak nazywa się projekt – to pomysł pochodzący z inicjatywy Ośrodka Kulturalnej Animacji Podwórkowej (OKAP).
Ośrodek powstał w dawnej stolarni, wśród szarych kamienic przy ulicy Jedności Narodowej i Roosevelta w 2013 roku. Artyści (Witold Liszkowski, Mariusz Mikołajek, Marianna Mądrawska, Irena Różańska, Manfred Bator, Miłosz Flis i Jan Mikołajek) – postanowili zaangażować mieszkańców XIX wiecznych kamienic, by wraz z nimi zmienili swoje podwórko w zupełnie inny, mały świat.
Do pracy starano się włączyć wszystkich chętnych mieszkańców – od najmłodszych, przez seniorów, mniejszość romską, czy kibiców piłkarskiego Śląska. Bohaterami dużej części malowideł są mieszkańcy i ich zwierzęta, ale spotkać tu można także inspiracje klasycznymi dziełami sztuki.
Sporo razy widziałam już przejawy streetartu w Polsce, ale kolorowe podwórka na Nadodrzu wprawiły mnie w prawdziwe osłupienie. Tego jest tu mnóstwo, a właściwie, przychodząc tu kilka razy – zwrócisz za każdym razem uwagę na coś innego. Sztuka wyłania się tu z każdego możliwego miejsca, obejmując nawet śmietniki, czy garaże. Niedbale postawione zabawki, czy rowery tworzą małe krajobrazy. Bardzo to jest unikalne.
Przez chwilę wahałam się, czy taki nawał kolorów na małej przestrzeni nie powoduje wrażenia bezguścia i kiczu, ale nie. Czułam się tu z jednej strony nieswojo (bo chodzę komuś pod oknami, a zazwyczaj staram się nie być namolna), z drugiej strony nie mogłam się zdecydować co w pierwszej kolejności fotografować. Wszystko było dla mnie interesujące i czegoś podobnego jeszcze nie widziałam. Z jednej strony latające słonie, na innym fragmencie sztuka jakby malowało dziecko, a gdzie indziej wyłania się prawdziwy talent.
Niektóre z rysunków bardziej przyciągały mój wzrok niż inne, ale największe wrażenie zrobiła na mnie część wyglądająca, jak przeniesiona z jakiejś puszczy. Ludzie, ptaki, a nawet nietoperze wtopieni w zieleń rysunku, któremu towarzyszyły prawdziwe kwiaty, uwieszone na kratach – stworzyły uroczy zakątek. Ależ tu musiało być smutno przed całym malowaniem!
Niezwykłego projektu pozazdrościli mieszkańcy okolicznych kamienic i tak powstał drugi projekt – „Podwórko – odkrywanie sztuki”.
Tu zapoznać można się z wybitnymi dziełami, wymalowanymi w podwórkowych realiach. Trzeba przyznać, że wyszło to całkiem nieźle. Dzieła Vincenta van Gogha, Muchy i cytaty, które zapadają w pamięć – w tej małej podwórkowej przestrzeni potrafią wywrzeć równie dobre wrażenie, jak w muzealnych wnętrzach. A może nawet większe, bo człowiek uzmysławia sobie, ile trudu trzeba było, aby to powstało i aby nikt jeszcze tego nie zniszczył?
Strasznie lubię odwiedzać mniej uczęszczane szlaki dużych metropolii.
Czasem dają one zupełnie inny obraz całego miasta. Kolorowe podwórka na Nadodrzu są świetnym przerywnikiem pomiędzy spacerami przez wąskie i bogato zdobione uliczki starego miasta.
Najlepiej odwiedzać je w ciągu dnia, ponieważ kiedy zmierzcha – niewiele widać przez słabe oświetlenie. Nie powinno też cię zaskoczyć, że spotkasz się jednakowo z miłymi reakcjami (przyszła pani oglądać nasze arcydzieła? Super, proszę, proszę), gdzie inni na widok aparatu z przewracaniem oczu – będą zamykać okna. Toczy się tu całkiem normalne życie.
Ja byłam tu na chwilę przed zmierzchem i niestety nie mam stąd wszystkich wartych uwiecznienia dzieł, bo szybko zrobiło się ciemno. Nie odczułam jakoś szczególnie że jest to niebezpieczna dzielnica, ale ruch faktycznie jest tu znacznie mniejszy, co w sumie jest miłą odmianą od turystycznego centrum. Polecam!
Dodaj komentarz