Złośliwość losu. Wszyscy moi bliscy, którzy nie bardzo interesowali się ów zabawką – różnym zbiegiem okoliczności znaleźli się na terenie duńskiego lunaparku. Ja na swoją okazję czekałem 20 lat. Zawsze wyobrażałem sobie to miejsce, jako przepełnione klockami tereny. Wszystko zbudowane z maciupkich elementów – od najmniejszych atrakcji, po całe zabudowania okalające park.
Nie bez znaczenia pozostawały zdjęcia bliskich, którzy stamtąd wracali. Zachwyt mojego brata, do tej pory dźwięczy mi w uszach – choć od lat 90 minęły „całe wieki”. Cóż się dziwić?
W tamtych czasach polskie parki rozrywki praktycznie nie istniały, a samo LEGO było zabawką drogą i ekskluzywną.
Byłem zafascynowany możliwościami, jakie niosą małe, plastikowe elementy i w głębi serca marzyłem, że pewnego razu również się tam wybiorę. Z ogromną ciekawością wysłuchiwałem po raz enty opowieści o czyjejś wycieczce. Nakręcało mnie to, tym bardziej że byłem świadomy, iż można kupić tam limitowane zestawy czy najróżniejsze gadżety. Niestety ciągle coś odwlekało tę szansę, aż nastał czas, kiedy klockami zupełnie przestałem się bawić, odkładając ciężkie pudło z marzeniami na półkę.
Byłem mocno zaskoczony, kiedy przeglądając mapy Slough, odkryłem że nieopodal znajduje się Legoland. W jednej chwili moje wspomnienia odżyły, a przed oczami ukazały się dosłownie wszystkie chwile spędzone na zabawie plastikowymi elementami. W zasadzie nie wahałem się wcale. Pod wpływem chwili postanowiłem, że najbliższą niedzielę spędzę właśnie w tym parku.
Legoland Windsor kipiał klimatem już od początku.
Hotel jak zbudowany z klocków, ludziki ciągnące literki WELCOME i tylko cena ciągle trzymała mnie na ziemi (46 funtów+dodatkowy bilet do wykorzystania od marca do kwietnia). Znów poczułem się jak małe dziecko. Cieszyłem się równie mocno, jak inne podrostki, niecierpliwie wyczekujące na przekroczenie bramy.
Kiedy jednak znalazłem się w środku i spacerowałem po kolejnych częściach tematycznych – zaczęło do mnie docierać, że to nie jest miejsce dla mnie. Nie zrozumcie mnie źle – dzieciaki bawiły się tam doskonale, a w parku można znaleźć dosłownie wszystko. Karuzele, spływy, labirynty laserowe, ciuchcie, ściany wspinaczkowe, wieżę widokową, wahadła, a nawet kącik gier, gdzie można pograć na Xboxach w (a jakże!) Lego Indiana Jones lub Lego Star Wars…
Są nawet sale zabaw, w których leżą całe stosy klocków. Mnie najbardziej zachwyciła część związana z miniaturami – całe budynki i miasta odwzorowane za pomocą klocków. Elementy się ruszają, grają lub wykonują inne akcje (np. w części związanej z NASA, trwa odliczanie do startu wahadłowca).
I to był jedyny element, który mnie naprawdę zachwycił. Jestem pewien, że wizytę tutaj zupełnie inaczej bym przeżywał, gdybym zabrał ze sobą córkę. Lilka byłaby zachwycona, bo Legoland stara się zrealizować właściwie każde dziecięce marzenie: wcielenie się w operatora koparki, zrobienie prawa jazdy i pozytywne spędzenie czasu.
Tyle że ja poczułem się tam strasznie źle. Przecież jako stary koń (bez dziecka) nie będę stał w kolejce do jakiejś huśtawki!
Naszła mnie taka smutna refleksja, że marzeniom, które przeminęły, trzeba czasami pozwolić odejść. Nie wolno ich realizować. Czuję się strasznie zawiedziony z wizyty tutaj. Nie dlatego, że miejsce jest złe, bo jest fantastyczne – ale ja już do niego nie pasuję. Był na to czas wiele lat temu, kiedy widziałem wszystko inaczej i cieszyłem się z każdej drobnostki, zapamiętując ją jako przygodę. Niestety teraz tak nie było – i zostałem ze spełnioną zachcianką, ale bez marzenia.
Dodaj komentarz