Nie znać nazwiska Van Gogha to prawdziwy obciach. Do oglądania jego obrazów z kolekcjami słoneczników ustawiają się kolejki, a jego najbardziej kultowe dzieła drukowane są na poduszkach, kubkach, puzzlach, wielkoformatowych plakatach, czy podkładkach pod myszkę. W sklepach można kupić nawet maskotki… z odpinanym uchem.
Kiedy bliżej poznałam historię Vincenta – ciężko było mi ocenić, czy ma bardziej szalone obrazy, czy biografię
Vincent van Gogh zaczął malować dopiero w 27 roku życia. Inspirował się sztuką japońską – zarówno w swoich pracach, jak i w skupieniu. Przeprowadził się na południe Francji (która wydawała mu się zbliżona do japońskich krajobrazów), spędzał całe dnie (i noce) w naturze i chętnie ją uwieczniał. Poświęcał się temu co robił – np. porządnie znosił buty, zanim je namalował; nie przestał malować nawet w zakładzie psychiatrycznym. Nie mając kasy na nowe płótna – zamalowywał „stare” obrazy, które teraz odkrywa się za pomocą rentgena. Jego oddanie dla pasji potwierdzają zresztą ekspertyzy, bo na farbach użytych w jego obrazach – znaleziono ślady piasku, a nawet szczątki konika polnego.
Przez 10 lat stworzył setki obrazów i szkiców (naprawdę setki – przez ten krótki okres powstało ich blisko 2000), a mimo to za swojego życia był traktowany jako pseudo artysta, który być może wcale nie umie dobrze malować. Obcokrajowcy nawet nie bardzo potrafili wymówić jego dziwnie brzmiące holenderskie nazwisko, dlatego zaczął podpisywać się na skończonych obrazach jedynie imieniem.
Vincent miał w sobie dar – tworzył swoje dzieła szybko, w ciągu kilku godzin – pewnymi i krótkimi ruchami pędzla. Znacznie dłużej skupiał się na wybieraniu do nich… odpowiednich ramek.
W swojej karierze sprzedał tylko jeden obraz, znany jako Czerwone Winnice w Arles
Za jakieś drobne, bo 400 franków. W 2021 roku jego „Stosy Pszenicy” osiągnęły na aukcji cenę prawie 36 milionów dolarów. Ciężko pobić coś takiego. Vincent jest rozchwytywany przez współczesnych kolekcjonerów, którzy gotowi są wykładać horrendalne sumy za jeden obrazek opatrzony podpisem mistrza. Dziś nagrody jego imienia rozdaje się artystom, którzy znacząco i trwale wpływają na sztukę współczesną. Czyż nie ironicznie brzmi tutaj arabskie przysłowie: „dobra sława więcej warta niż wielkie bogactwo?”
Jego życie zresztą pełne było ironii – przez okres tworzenia był utrzymywany przez młodszego brata Theo… handlującego dziełami sztuki. Ten zresztą jako jeden z nielicznych doceniał jego geniusz, a Vincent w testamencie zostawił mu wszystkie swoje obrazy. Dopiero po śmierci Vincenta i po jakimś czasie od śmierci jego brata – żona Theo wydała zarówno listy wysyłane przez braci, jak i zadbała, by świat usłyszał o tym genialnym artyście.
Niedoceniany, nierozumiany, geniusz, który nie doczekał swojego sukcesu
Kiedy usłyszę jakiś news o van Goghu, trudno mi nie myśleć, że miał facet pecha. I stereotypowo, wcale nie dlatego że był rudy i nie bardzo go ktoś lubił. 😉 Już początek życia miał dość specyficzny. Miał piątkę młodszego rodzeństwa, a jego jedyny starszy brat, umarł zaraz przy porodzie i… też miał na imię Vincent. Spekuluje się, że ten „drugi” Vincent myślał, że żyje tylko w zastępstwie brata i nigdy go tak naprawdę nie zastąpi.
Rodzina Vincenta nękana była przez różne problemy natury psychicznej. Vincent również zmagał się z różnymi dolegliwościami, historycy spierają się o kilkanaście chorób, na które mógł cierpieć. Miał depresję, być może daltonizm i padaczkę. Jego stosy listów napisane do najukochańszego brata są najprawdopodobniej wynikiem hipergrafii, polegającej na ciągłej potrzebie pisania. Kilkukrotnie siedział w zakładzie dla obłąkanych – raz przez to, że obciął sobie ucho. I to nie jakiś kawałek, a całe. Co dziwniejsze – oddał je prostytutce. Brzmi to wszystko jak ściema i nie do końca wiadomo, czy był bardziej wariatem, czy aż tak genialnym. Tego co mu się przytrafiało, wystarczyłoby na obdarowanie kilku osób. Dziś zrobiłby karierę tylko na patoinfluencerstwie.
Żeby było smutniej – swoje smutki zapijał absyntem, który był wtedy popularnym trunkiem wśród artystów. Zielona Wróżka prócz ukojenia, przynosiła ponoć wenę. I ją faktycznie miał, tylko jakby jakieś fatum nad nim czuwało i wszystko, na co liczył, na pozytywne momenty swojego twórczego życia, jakby go celowo… omijały. Nawet śmierci nie miał do końca normalnej. Jest kilka teorii, gdzie albo popełnił samobójstwo przy użyciu jakiegoś marnego pistoletu i umarł nie od postrzału, a ponad dobę później – od niewyjętej kuli, przez co wdało się zakażenie, albo… chronił kogoś, kto go postrzelił w czasie zabawy. Może było już mu wszystko jedno?
Van Gogh Multi-sensory Exhibition
Styl Vincenta van Gogha jest bardzo charakterystyczny. Na tyle, że powstała animacja Twój Vincent, opowiadająca o tym twórcy, która składa się z 65000 obrazów malowanych farbą olejną, naśladujących jego kreskę. Mimo zachwytów publiczności, kiedy próbowałam go obejrzeć – czułam się jak najgorsza na świecie hejterka, ponieważ to kompletnie nie mój styl.
Po tym niezbyt przyjemnym dla mnie doświadczeniu – nie do końca też wiedziałam, czego się spodziewać po cyfrowej wystawie Van Gogh Multi-sensory Exhibition w Centrum EXPO XXI. Bo czyż można zachwycać się wystawą Van Gogha, na której nie ma przecież ani jednej oryginalnej pracy? Okazuje się, że można i na dodatek bardzo dobrze się bawiłam!
Zabrałam ze sobą zarówno Filipa, jak i Lilkę, którzy także byli oczarowani. Najbardziej zdziwiła się Lilka, bo była przekonana, że idziemy po prostu do muzeum. Kiedy weszliśmy do hali z ogromnymi projektorami – zrobiła TĘ minę, która była nadzieją na fajną rozrywkę, bez tego rodzicielskiego gadania, że do niektórych miejsc po prostu wypada iść, żeby złapała „trochę wiedzy o czymś mądrzejszym niż to, na co się gapisz w necie”.
Van Gogh – zanurz się w świecie obrazów
Tytułowa wystawa odwiedziła wielkie miasta świata – takie jak Paryż, czy Nowy Jork. Oglądając zdjęcia bezpośrednio od twórców wystawy – byłam przekonana, że będzie tu trochę chodzenia między podświetlanymi ekranami (w końcu 2000 m2, heloł!). Tak nie jest – wchodząc do środka, właściwie od razu zauważasz liczne poduszki i wygodne pufki i siadasz pomiędzy ekranami. Trochę mnie to zawiodło, ale będąc uczciwą – chyba nawet lepiej, że nikt tu nie łaził. To znaczy – oprócz najmłodszych dzieci, które zachwycone podchodziły do kolejnych ekranów i skakały po podłodze oczarowane tym, że kolor jest wszędzie.
Ci powyżej 7 lat raczej grzecznie zajmowali wolne miejsca, nikomu nie zasłaniając i obracając się na wszystkie strony, aby zobaczyć szczegółowość prac Vincenta. Wystawę można streścić bardzo krótko – przy akompaniamencie muzyki klasycznej, oglądamy seans, w którym patrzymy na największe arcydzieła namalowane przez van Gogha. Aby nie mieć wrażenia pokazu slajdów – grafiki zostały animowane, więc część obiektów się porusza (np. kwiaty, czy ptaki). Pomiędzy kolorowymi akcentami pojawiają się na moment szare, wyciszone szkice. Wtedy słychać głos lektora, który odczytuje listy Vincenta do jego brata Theo. Z każdą taką pauzą wnikamy nieco w głowę malarza i czujemy, jak bardzo pomylił się co do tego, że dla tego świata jest nieważny. Mimo barwnych kolorów – intuicyjnie wiemy, że dzieła są smutne i są ujściem dla rozpaczy Vincenta.
Cały spektakl jest zapętlony w (około) 40-minutowy seans, więc możemy poczekać chwilkę dłużej – albo wyjść z sali po zakończeniu cyklu.
Koniecznie z dziećmi!
Czasem idąc do miejsc kultury, w których ustawione są interaktywne ekrany – mam wrażenie, że zarządzający postanowili streścić Wikipedię i zadowoleni czekają, aż ktoś ją przeczyta. O ile są jeszcze jakieś gierki, czy NAPRAWDĘ wyróżniające się informacje – ludzie na chwilę się tam zatrzymują – to przy słupkach jak z informacji turystycznej z elektronicznym, dotykowym tabletem – większość przechodzi beznamiętnie. Mało komu chce się wyłuskiwać z tego jakieś ukryte ciekawostki.
Tego typu formuła wystawy, jaką zaproponowali twórcy Van Gogh Multi-sensory Exhibition – bardzo do mnie przemawia, bo globalnie oddziałuje na zmysły. Dzieci w różnym wieku siedziały oczarowane, podobnie jak dorośli, którzy relaksowali się przy hitach poetów fortepianu. Część obrazów jest wyświetlana na podłodze i choć nie są one tak intensywne, jak na filmikach pokazowych – świetnie dopełniają całą wystawę. Było kilka dobrych momentów, w których kilkanaścioro ludzi wstało, by zrobić sobie fajne selfie na tle powiększonych fragmentów obrazów z ukazaną dokładną fakturą, ekspresyjnych pociągnięć pędzla. To świetne miejsce, do którego idziesz – zachwycasz się, a potem chcesz wiedzieć o Vincencie jeszcze i jeszcze więcej, czując, że ciągle wiesz za mało.
Zdjęcia oczywiście nie oddają wszystkiego, bo ciężko wyrazić multimedialną wystawę, a na pewno czujesz się tutaj lepiej niż w kinie nawet z technologią Screen X, gdzie przecież też otacza cię ekran. Choć wiele lat minęło od śmierci van Gogha – poczułam, że jest mi znacznie bliższy niż z nudnych teorii na wykładach z plastyki. Twórcy tej wystawy odkurzyli życie Vincenta, dosłownie wyciągnęli go z XIX wieku i zachęcili mnie do obejrzenia jego oryginalnych prac.
Van Gogh – Zanurz się w świecie obrazów/Van Gogh Multi-sensory Exhibition
Wystawa Van Gogh Multi-sensory Exhibition to wystawa czasowa organizowana na terenie Warszawskiego Centrum EXPO XXI przy ulicy Ignacego Prądzyńskiego 12/14 w terminie od listopada 2021 do 14 stycznia 2022 (tu ją odwiedziliśmy). W terminie od 11.03.2022 roku do 12.06.2022 roku można ją oglądać we Wrocławiu w ISAE (Instytut Automatyki Systemów Energetycznych) na ulicy Wystawowej 1.
Dodaj komentarz