Polska słynie z pierogów. Te małe cudowności wykonane z cienkiego, lepiącego się ciasta wypełnionego nadzieniem rozsławiają nas na cały świat. Nie znam nikogo, kto by ich nie jadł i nie znam też nikogo, kto pozostałby odporny na ich wdzięki.
Każdy ma swój ulubiony typ. Ja uwielbiam podane na słodko: z serem, z jagodami albo truskawkami. Najlepiej polane słodką śmietanką i delikatnie posypane cukrem. Mmm… Klaudyna jest zwolenniczką bardziej wytrawnej wersji. Preferuje pierogi z kapustą i ruskie. A Lilka? Ona zjada wszystko.
Według mnie nie ma nic bardziej polskiego niż właśnie pierogi. Pracując w koreańskich korpo – wielokrotnie byłem pytany, gdzie sprzedają najlepsze. Na służbowych kolacjach pierogi serwowano jako ciekawostkę dla wizytorów i zawsze wzbudzały powszechny entuzjazm. Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że przypisywanie całej zasługi Polakom, byłoby sporym nadużyciem, ponieważ „prapierogi” wywodzą się z Chin. Nie bez powodu wcinał je nawet poczciwy Kung Fu Panda.
Ostatnio krążyło za mną coś à la pierogi, ale jednocześnie miałem ochotę na coś niebanalnego. Tak trafiliśmy do kuchni azjatyckiej do lokalu „Pełną Parą”
W tej przyjemnej restauracji byliśmy już jakiś czas temu na naszej rocznicy i wtedy byłem tym miejscem oczarowany. Szaro-żółta stylistyka i dość odległe ustawienia stolików – pozwalają zachować poczucie kameralności i przestrzeni. Jest miło, neutralnie i przytulnie. Wewnątrz roznosi się zapach rozgrzanych, bambusowych parników i chyba dlatego, mimo kuszącego, dość dużego wyboru (zupy, przekąski, makarony) – bez wahania skusiliśmy się znowu na pierożki przyrządzane na parze.
Wystarczy spojrzeć. Małe dzieła sztuki. Ciasto jest cieniutkie, a farszu w środku jest tyle, że wydaje się, że zaraz pękną od jego nadmiaru. Wielkością idealnie mieszczą się naraz do buzi, aczkolwiek powstrzymywałem się przed tym krokiem, by rozsmakować się i delektować się ich smakiem.
Trudny wybór decyzji wybrania smaku, można łatwo obejść – zamawiając po prostu all in one – czyli wszystkie smaki na jednym parniku. My zdecydowaliśmy się na wersję mix/pół na pół. Klaudyna wybrała dynię z orzechami i szpinak z serem. Na środku bambusowego „talerza” znajduje się sos sojowy, a dla fanów mocniejszych smaków – sos paprykowy. Za niewielką dopłatą można domówić inne sosy jak: łagodny orzechowy czy pikantny z czarnej fasoli. Inaczej niż w polskich pierogach – pierożków nie polewa się sosem, a jedynie macza podobnie jak w sushi.
Ja zdecydowałem się na bardziej tradycyjny zestaw indyka z ziołami himalajskimi i wieprzowiny z grzybami shitake. Jakoś nie przepadam za owocami morza. Całość jest wyborna – delikatne ciasto z wyrazistym nadzieniem o niejednoznacznym smaku.
Jedna porcja dla osoby składająca się z 10 pierożków na parze jest wystarczająca. Nawet ja jako wielki głodomór byłem usatysfakcjonowany.
No ale jak – randka bez deseru?
Jak szaleć to szaleć. Na spółę wzięliśmy niepozorny deser Dark & White. Czekoladowe pierożki posypane były wiórkami migdałowymi, podane z sosem mango. Jeśli miałbym jakoś określić ich smak, to porównałbym je do naleśników z bardziej sprężystym ciastem, z płynną białą czekoladą jako nadzienie. Rewelacja, coś pysznego.
Do Pełną Parą spokojnie można przyjść jedynie na powyższy deser. Następnym razem chyba tak zrobię. Przy poprzedniej wizycie Klaudynka zamówiła Pudium de coco, który to okazał się bardzo słodkim musem z białej i czarnej czekolady z czarnym ryżem. Musiałem go kończyć samemu, bo moja żona nie dała już rady.
Pełną Parą – dla kogo?
Zastanawiałem się komu szczególnie polecić to miejsce. Bo to, że jest ono fantastyczne, już wiesz – inaczej pewnie nie chciałoby mi się o nim pisać. Kiedy siedzieliśmy w tej kameralniej knajpce – doszedłem do wniosku, że Pełną Parą polecam ludziom chcącym poznać nowe smaki oraz świeżo poznanym parom. Jest to ciekawe miejsce na randkę. Atmosfera jest kameralna, jedzenie ładnie wygląda i pysznie smakuje, a jeśli spotkanie chcemy przekuć w miłość – to najprostsza droga idzie przez żołądek, prawda?
Pełną Parą
ul. Sienna 76, Warszawa
www.pelnapara.pl
Ja polecam wszystkim spróbować takich pierożków, ja co prawda jadam w innej ulubionej knajpce (Udon Noodle Bar w Warszawie) ale widzę, ze jest duża różnica w tych wykonywanych przez azjatyckich kucharzy a w takich robionych w domu, warto spróbować 🙂