Patrząc z szerszej perspektywy, to lekcje języka polskiego lubiłem. Czytanie kolejnych dzieł literackich, czy ciekawych opowieści było ekstra. To chyba ze względu na moją rozbudowaną wyobraźnię. Najciekawszy dla mnie zawsze był antyk oraz romantyzm. Dużo się tam działo, ludzie umierali albo zakochiwali się bez pamięci. No w każdym razie – „coś” tam było.
Po drugiej stronie osi były zaś wykłady o autorach tych dzieł. Ludzie – ja nie miałem pamięci do nazwiska kolegi siedzącego kilka ławek dalej, a kazano mi zapamiętywać daty, czy szczegóły biograficzne jakiegoś Mickiewicza, Słowackiego, czy innego tam Sienkiewicza. Tak szczerze mówiąc, to nie interesowało mnie ich życie, bardziej ceniłem sobie ich twórczość oraz to, co pozostawili po sobie.
Za to było coś, czego im zazdrościłem. To ich talent
Ta zdolność pisania różnych wierszy, liryki, czy innych dzieł literackich. Dzisiaj można by ich nazwać takimi ówczesnymi influencerami, bo przecież w swojej twórczości poruszali nie raz współczesne dla siebie problemy. Mnie z kolei czasem naprawdę ciężko jest się zebrać, by usiąść i napisać prosty artykuł. Zapewne taki Kochanowski, czy Mickiewicz po przeczytaniu któregoś z moich tekstów złapaliby się za głowę i potrzebowali dobry dzban wina, by go przetrawić.
I właśnie ta ich zdolność do zabawy słowem i wyrażania swoich myśli była dla mnie zawsze na poziomie nieosiągalnym. Inną, niemniej ciekawą kwestią jest to, czy oni też mieli problemy twórcze? Czy zawsze mieli wenę, a jeśli tak – to skąd ją czerpali? Jeżdżąc po Mazowszu i zaglądając do kolejnych muzeów, chyba zaczynam dostrzegać ich przepis na sukces.
Przypadek amerykańskiego pisarza
Gdy usłyszysz termin „amerykański pisarz” – od razu przed oczami pojawia ci się człowiek z cygarem w ustach, tradycyjną maszyną do pisania – stojącą na starym, dębowym biurku przy oknie piętrowej chaty, skąd rozpościera się błogi widok. I w sumie ten obraz często jest utrwalany w popkulturze. Jest masa filmów, które zaczynają się tym motywem. Ba! Są nawet gry, które ten schemat powielają.
Ale muszę uczciwie przyznać, że właśnie coś w tym jest. Będąc raptem kilka tygodni temu na wsi – publikowaliśmy dla ciebie kolejne relacje z naszych wojaży po Mazowszu. I uwierz mi – zupełnie inaczej się pracuje, mając winogrona i kubek kawy na kocyku na trawie – w towarzystwie laptopa, mając przed sobą kwiecistą łąkę. To działa na zmysły. Może rozpraszaczy jest mniej? Może ta przestrzeń i spokojnie płynące chmury po niebie działają kojąco na umysł? W takich okolicznościach umiłowanie tradycyjnej maszyny i tego dębowego biurka wydaje się zrozumiałe. Praca nad słowem jest jak herbata. Można zrobić przecież ekspresówkę z torebki, którą owszem wypijesz, ale prawdziwa herbata z liści, zaparzona w prawidłowy sposób w glinianej czarze i odpowiednio podana – smakuje przecież zupełnie inaczej.
Muzeum Jana Kochanowskiego w Czarnolesie inspiruje
Jadąc do Muzeum Jana Kochanowskiego w Czarnolesie – można poczuć wiszące w powietrzu natchnienie. To paradoksalne, że postać, której w szkole zwyczajnie nie znosiłem (wybacz, ale nie jestem zwolennikiem jego twórczości) teraz stała się dla mnie inspiracją. Oto człowiek, który miał takie widoki dookoła swojego miejsca zamieszkania – tworzył dzieła literackie, które żyją od wieków, a jego nazwisko zostało zapamiętane. To artysta, który potrafił zachwycić się zwykłym drzewem tak bardzo, że potem wspominał o nim w swoich kolejnych wierszach.
To chyba coś, co odróżnia pisarzy od nas. To ich zdolność szerszego spojrzenia na otaczającą nas rzeczywistość. Znajdują swoją muzę – w wydawałoby się prostych, pospolitych rzeczach – na które my nie zwracamy uwagi.
Potrzebujesz natchnienia? Znajdziesz je właśnie tutaj
Muzeum Jana Kochanowskiego w Czarnolesie jest takim portalem do wyciszenia się, złapania pewnego dystansu i drugiego oddechu. Wszechogarniająca cisza, jaka panuje wśród drzew i róż, wielki park – są tutaj tylko dodatkowymi atrybutami, które wzmacniają ten przekaz. Spędzisz tutaj przyjemne popołudnie w cieniu – mimo prażącego słońca z nieba. A i widoczki są tutaj iście literackie. Raz natkniesz się na róże, innym razem na fontannę, by na drugim końcu spotkać pasącego się konika. Wszystko skąpane w ciszy, spokoju i poczucia błogiego lenistwa. A jeśli chciałbyś zetknąć się z życiem samego Kochanowskiego, to za drobną opłatą możesz zwiedzić również budynek muzealny, piwnicę oraz kaplicę.
Niestety dworek nie jest oryginalny – ten, w którym dziś znajduje się muzeum – został odbudowany po pożarze z 1720 roku. W Czarnolesie przyszło na świat 6 córek i syn Kochanowskiego, w tym miejscu też pochował dwie z nich – Urszulę i Hannę. Jego synek Jan – zmarł także jako dziecko. To właśnie w Czarnolesie powstały jedne ze wspanialszych dzieł Kochanowskiego łącznie z trenami o ukochanej 2,5-letniej Urszulce, która miała być jego następczynią. Na ścianach muzeum znajdują się fragmenty poezji Kochanowskiego, jest też kilka pamiątek i scenki przedstawiające poszczególne etapy życia Kochanowskiego, gdzie z głośników lecą fragmenty fraszek. Jedyne czego szkoda to fakt, że niestety nie uchowała się lipa.
Po wenę albo na randkę
Muzeum Jana Kochanowskiego w Czarnolesie to fajne miejsce, w którym spędzisz przyjemną (co najmniej) godzinę. Wszystko zależy tak naprawdę od ciebie i twojego nastroju. Na pewno jednak poczujesz się tutaj zrelaksowany i zmotywowany do dalszego działania. Nie wierzysz? Sprawdź, mi pomogło!
Muzeum Jana Kochanowskiego w Czarnolesie
26-720 Policzna, Czarnolas
www.cyfrowyczarnolas.pl
Dodaj komentarz