Do niedawna morsowanie było dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Gdzieś tam, z tyłu głowy miałem obrazek ludzi rąbiących przerębel, gdzie później wchodzili do lodowatej wody i cieszyli się, że jest odpowiednio zimno. Zazwyczaj na samą myśl, że sam miałbym coś takiego zrobić – wzdrygałem się z zimna, przechodził mnie nieprzyjemny dreszcz, więc brałem koc i z ulgą wzdychałem, że jestem „normalny”.
Morsowanie? Nie, to nie dla mnie
Należę do ludzi, którzy w 30-stopniowym upale w lipcu – narzekają na cień, bo przez niego jest chłodniej. Uwielbiam ciepełko i kąpiele w wannie w wodzie przekraczającej 50 stopni. Sauna mogłaby być moim drugim domem, a weekendy chętnie spędzałbym w rozgrzanej Grecji.
Z drugiej strony, kiedy moja kochana żona zaproponowała, abym w ramach cyklu #FajneMazowsze podjechał nad rzekę Świder, do Klubu Miłośników Zimnych Kąpieli „Bóbr” – zawahałem się. Spokojnie mógłbym opisać to miejsce, bez samodzielnego korzystania z atrakcji. Podskórnie jednak czułem, że to nie będzie to samo.
Kusiło mnie sprawdzić, co morsy widzą w kąpielach w przeraźliwie lodowatej wodzie. Wiem, że stojąc tam i patrząc się na tych ludzi – nadal kompletnie nie kumałbym, po co to sobie robią. No ok – wiem, że kąpiele w zimnej wodzie podnoszą odporność, ale ja i tak rzadko choruję.
Od czego zacząć morsowanie?
Na stronie klubu znalazł się wykaz rzeczy, które warto ze sobą zabrać, chcąc rozpocząć morsowanie. Nie ma tego bardzo dużo:
- ręcznik
- karimata (dla komfortu – dużo lepsza niż ręcznik na zimnym podłożu)
- obuwie chroniące przed zimnem i niebezpieczeństwami dna (najlepsze są buty, których nie porwie prąd)
- termos z gorącym naparem
- szlafrok (przydatny do przebierania się lub wykorzystywany między wejściami do wody)
Nad Świder pojechałem z blogerskiego obowiązku
Stałem tam, na tym piaszczysto-śniegowym brzegu i biłem się z myślami. W głowie pobrzmiewały mi słowa, które ciągle wpajam swojej córce: „wszystkiego w życiu trzeba spróbować”. Poczułem się mniej pewnie, bo jednak łatwiej mówić to z pewnością w głosie, a jednak znacznie trudniej pokazać, że naprawdę w to wierzymy.
Widok rozbierających się do stroju kąpielowego kolejnych ludzi, maszerujących hardo po śniegu, by zanurzyć się w wodzie, po której pływa jeszcze kra… no wydawał mi się hardcorowy. Myśl sobie, co chcesz, ale nie wiem, czy nie łatwiej byłoby mi skoczyć na bungee.
Na miejscu zbierało się coraz więcej ludzi. W rezultacie o 12 zebrała się spora grupa, naprawdę fajnych osób. Nieważne, czy przychodzili uczestnicy, czy zwyczajni gapie (których tez nie brakowało na moście) – każdy był do siebie przyjaźnie nastawiony. Witali się, podawali dłonie i zagadywali. Niektórzy, tak jak ja, byli na takiej imprezie po raz pierwszy, a każdy czuł się zachęcony do skorzystania z uroków Świdra. Stali bywalcy wchodzili do wody na długie minuty, kontrolując jedynie czas kąpieli. Wielu z nich znało się z innych miejsc, gdzie się morsuje. Mniejsi, więksi, grubsi, chudsi – nie miało znaczenia, ludzie chlapali się w tej pioruńsko zimnej wodzie i najwyraźniej dobrze się przy tym bawili. To było krzepiące.
Bo sam fakt, że mam przy temperaturze -4 stopni rozebrać się do kąpielówek już mnie przerażał. Co gorsza – stopy zamarzły mi, zanim w ogóle wszedłem do tej zmarzliny. Kiedy jednak wszyscy ruszyli do wody, trzeba było podejmować decyzję. Raz kozie śmierć…
Mistrzem morsów to ja nie byłem
No co mam ukrywać? Kiedy tylko spacerowałem po wodzie, wszystko wydawało się w porządku. To było trochę zaskakujące, że organizm tak szybko przystosował się do lodowatej wody. Gorzej zrobiło się, gdy spróbowałem się zanurzyć. Koledzy siedzący po pachę w wodzie od dobrych 5 minut wyglądali na zadowolonych, więc dlaczego ja miałbym nie być?
Zanurzyłem się na ułamek sekundy, powyżej pasa i momentalnie poczułem, jak całe ciepło ze mnie uchodzi, a mi trudno zaczerpnąć tchu. W takich sytuacjach na usta cisną się słowa, których wstydziłbym się powtórzyć w towarzystwie, a jednak nie mogłem się powstrzymać. Ci, co siedzieli w wodzie – zażartowali, że chyba zmarzłem. Spędziłem tam długie dwie minuty i stwierdziłem, że najwyższa pora wyjść, aby się zagrzać.
Szybko okazało się, że wyjście z wody jest znacznie gorsze niż siedzenie w niej. Oto miałem okazję doświadczyć, że kropelki wody, które po mnie spływały – wskutek zimna zamieniają się w kryształki lodu na całym ciele. A przynajmniej, takie jest wrażenie. Kiedy więc chwilę posiedziałem na plaży, szybko uznałem, że lepiej wrócić do wody. Drugie wejście było już znacznie przyjemniejsze. Wiedziałem czego się spodziewać i tak po prawdzie – nie było tak strasznie. Kilka szybkich zanurzeń i powrót na plażę, by się ubrać.
Tak wyglądała moja perspektywa. Z perspektywy Klaudyny – wszedłem do wody i jeszcze szybciej z niej uciekłem, z mieszaniną paniki i przerażenia na twarzy.
To warto, czy nie?
Największe zaskoczenie? Chcę jeszcze! Ubierając się, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że morsowanie to nie będzie jednorazowa przygoda. To takie trochę masochistyczne myślenie – w końcu masz wyziębione ciało, z niczego łapie cię ogromny apetyt i chęć na rozgrzewającą herbatę (dlatego dobrze mieć ze sobą termos z gorącym napojem!). Ale rachunek zysków i strat jest zdecydowanie pozytywny. Przede wszystkim – tuż po morsowaniu poczułem się pełen energii, rześki i ogarnięty poczuciem lekkości. To trochę tak jak zacinający się komputer, który restartujemy. Po chwili organizm chodzi wydajniej i sprawniej. Najpierw zużył duży zapas paliwa, aby zapobiec wyziębieniu, a potem zaczął pracować z całą mocą, aby ponownie mnie rozgrzać. To takie uczucie oczyszczenia całego ciała, mimo iż cały proces trwał dosłownie kilka chwil.
Drugi wniosek, jaki mi się nasuwa to myśl, że kompletnie nie dziwię się, że nikt nie rozumie morsowania. Tak naprawdę tego nie da się zrozumieć, bo nie da się tego wytłumaczyć – dopóki się nie spróbuje. Emocje, poczucie łączącej cię więzi z grupą, dobra zabawa i na końcu wymierne efekty w postaci fantastycznego samopoczucia. Tego wszystkiego zwyczajnie nie da się opisać w kilku zdaniach.
Ja morsowałem przy rzece Świder z Klubem Miłośników Zimnych Kąpieli „Bóbr”. Tam w każdą niedzielę o 12 zbierają się ochotnicy. Trzeba przyznać, że organizacja wypada naprawdę nieźle. Nam towarzyszyli strażacy z rozgrzewającymi kocami na wypadek, gdyby ktoś potrzebował pomocy. Obserwatorzy niebiorący udziału – mogli stać zarówno wśród nas na plaży, jak i na przebiegającym nieopodal mostku. Na dodatek teren jest naprawdę malowniczy. Jeśli chciałbyś spróbować – przyjedź koniecznie. To nic nie kosztuje, a jest fajne!
Klub Miłośników Zimnych Kąpieli „Bóbr”
Morsowanie w Świdrze w każdą niedzielę o godzinie 12:00. Józefów, przy starym moście.
Klub Miłośników Zimnych Kąpieli „Bóbr” na Facebooku
I to jest pozytyw tego życia.Korzystanie z uroków takich „kąpieli”.
Oj tak. Fajne doświadczenie do którego chce się wracać 🙂
Dobrze wiedzieć – mieszkam niedaleko a nawet nie miałam pojęcia! tak to bezpośrednio opisales że chciałoby się spróbować!! nie wiem tylko czy jakieś badania wcześniej dobrze wykonać, serce etc