Powiem szczerze, że nie planowałem jechać do Płocka. Plany zrewidowałem w środowy wieczór, kiedy przeglądając Facebooka – z nudów skomentowałem status Techlandu i niechcący zgarnąłem główną nagrodę, czyli bilety na imprezę Drift Masters Płock.
Każdy – kto, choć troszkę mnie zna – wie, że motoryzacja mnie nie pociąga, a moja wiedza z tej dziedziny kończy się na rozpoznawaniu poszczególnych modeli aut i rodzai paliwa. O driftingu powiedzieć mogę tyle, że o drugiej w nocy w wykonaniu mojego „sąsiada” mnie wkurza (jeździ chłop po sąsiadującym i pustym o tej porze rondzie) i do pamiętnego wieczoru nawet nie miałem pojęcia, że ktoś ze ślizgania się autem po asfalcie zrobił sobie zawody. Jak bardzo uprościłem ten sport, dowiedziałem się zaraz po przekroczeniu bramek, kiedy spojrzałem na tor. Poczułem się prawie tak, jakbym porównał graffiti do bohomazów na ścianie i uważał, że to taka sama sztuka.
Drift Masters Płock
A różnice są diametralne – zaczynając od aut (ze znacznie zmienionymi podzespołami i licznymi modyfikacjami), a kończąc na kierowcach (którzy na pierwszym miejscu stawiają bezpieczeństwo i od razu zaprzestają driftingu i zjeżdżają z toru, jeśli uznają, że z autem jest coś nie tak). Tor pokonywany jest solo lub w parach (co jest dużo bardziej widowiskowe). Rozpędzone do znacznej prędkości maszyny mijają się na centymetry, muskając się w większej ilości przypadków jedynie kłębami dymu wychodzącego z rury wydechowej i spod kół. Precyzja, pasja i godziny spędzone na nauce są widoczne na pierwszy rzut oka.
Uśmiechnąłem się kpiąco na słowa prowadzącego, że jeden z kierowców nie ma prawa jazdy. Od razu założyłem, że jeździ na dziko i po prostu nie chce mu się przejść kursu. A potem poszedłem do otwartego parku maszyn i kopara mi opadła, bo zobaczyłem po prostu… małego chłopca.
Wraz z kolejnymi sesjami treningowymi rosły i emocje. Opony paliły się coraz szybciej, rozrzucając gdzieniegdzie resztki gumy – przy wsparciu tumanów dymu i ryków silnika. Nierzadko ciśnienie rosło i zamiast w kontrolowanym poślizgu, auta kończyły rajd na barierkach. Nietrudno wyobrazić sobie emocje i presję zawodnika, który na około 20 minut przed właściwym turniejem (a po kilku godzinach bezawaryjnego treningu) – zostawia tłumik, zderzak i jakieś inne części na asfalcie. Niby nic, ale regulamin jasno wspomina, że samochód musi wystartować z kompletem części. Przenośne „warsztaty” na zapleczu, muszą dać sobie radę z okrojonym budżetem i „tym, co zostało” z części.
Gdyby nie konkurs, raczej nie wybrałbym się na takie wydarzenie
Walka kierowców o podium w tv wydaje się mniej emocjonalna i na dłuższą metę po prostu nudna. Być może dlatego najchętniej ogląda mi się kolizje i wypadki, które są w żaden sposób niezaplanowane i znacznie podnoszą adrenalinę powstałą z oglądania wyścigu. Jeśli będziesz miał okazję wybrać się na drifting na żywo – bardzo ci polecam. Byłem razem z Klaudyną i z tego, co ją obserwowałem, była tak samo zaaferowana, jak ja. Ogromne silniki, tumany kurzu, smak palonej gumy na języku oraz niesamowita umiejętność panowania nad maszynami wzbudziła w nas apetyt na więcej i na pewno pojedziemy niebawem na kolejne samochodowe show. Zachęcam cię do tego samego.
Drift Masters European Championship
Edit: Drift Masters European Championship to impreza cykliczna, niestety od pandemii zawody przeniosły się do łódzką Moto Arenę. Więcej informacji na stronie www.driftmasters.gp.
Drift to nie wyścig 🙂
Masz racje. Jestem amatorem, widziałem show pierwszy raz. Dla mnie to co jeździ po torze to… No wyścig no ;p
Drift to nie wyścig to raz, nielegalne zawsze? Ciekawe jak by wyglądał przejazd w parze po mieście 😛
O gustach sie nie gada wiec „odpustowe” „kiczowate” pomine bo tak można by ująć wyglad kazdego samochodu w motorsporcie drift kjs wrc czy inne- idac Twoim tokiem myslenia (czy formułowania) 🙂
Czy relacja w tv nudna? Mozna sie skupic na szczegółach odległosci ataki obecnosc w zonach…. Na zywo to dym fun i show 🙂
Pozdrawiam 🙂