Chiny. Dziś kojarzymy je raczej z sercem produkcyjnym świata, gdzie maszyny wytwarzają dla nas chyba wszystko, z czego korzystamy na co dzień. Ewentualnie można je kojarzyć też z popularnym, fastfoodowym jedzeniem i bywają synonimem produktów drugiej bądź trzeciej jakości. To oczywiście szalenie krzywdzące, bowiem Państwo Środka to bogata historia, fenomenalna, fascynująca kultura i przełomowe dla ludzkości wynalazki.
Z nutką zazdrości oglądam relacje z ichniejszych festiwali, czy z chińskiego sylwestra. Ten folklor ma w sobie coś, co mnie fascynuje. To bijąca od ludzi radość, muzyka, tańce, śpiewy, a także kolory, figury nawiązujące do legend i historii. Gdy myślimy o chińskich festiwalach, każdy z nas z pewnością przed oczami widzi te słynne smoki, ogień, fajerwerki i światło.
Nic dziwnego, że Chińskiego Festiwalu Światła nie mogłem się doczekać
Po odwiedzeniu tego miejsca jestem zły. Zły, ale przede wszystkim na siebie. Po raz kolejny dałem się naciąć na pompowane informacje prasowe, które wszyscy dookoła powtarzają, jak mantrę w żaden sposób ich nie weryfikując. Ileż znalazłem zapowiedzi tego wydarzenia na portalach, serwisach tematycznych oraz blogach. Ba! Wystarczy wejść na oficjalny fanpage, by zachwytów nie było końca. Niestety, rzeczywistość nijak ma się do zapowiedzi!
„Chiński Festiwal Światła” to także idealna okazja do pogłębienia wiedzy o kulturze chińskiej. W całym okresie trwania Festiwalu będzie odbywał się jarmark tradycyjnego chińskiego rynku rękodzielniczego. Dla spragnionych i głodnych na terenie wydarzenia będzie wyznaczona część gastronomiczna oraz inne stoiska wystawiennicze”.
Szczerze? Nic z tego nie było. I uczciwie przyznam, że nie wiem, w jaki sposób oglądanie kolejnych podświetlonych figur miałoby sprawić, że pogłębię swoją wiedzę. Będąc pierwszymi odwiedzającymi, w pierwszej godzinie dostępności Chińskiego Festiwalu Światła – nie mieliśmy okazji zobaczyć jarmarku ani spróbować przysmaków w części gastronomicznej, bo ta sprawiała wrażenie niegotowej na przyjęcie zwiedzających.
Wracam jednak do tematu Festiwalu Światła
Otóż on nie ma nic wspólnego z festiwalem. Za bilety dla trzyosobowej rodziny zapłaciliśmy bagatela 120 zł. To aż o 70 zł więcej od tego, co oferuje chociażby Wilanów (Królewski Ogród Światła), a przecież on po wielu latach naprawdę może się opatrzyć. Oferując rok w rok to samo, nowa propozycja na mapie Warszawy jawiła się jako coś nowego, unikalnego, co pozwoli przełamać rutynę. Dlatego byłem skłonny zaryzykować i wyłożyć tę kwotę tylko po to, by pojawić się tam jak najwcześniej.
Punktualnie o 16 przekroczyliśmy więc bramę i… emocje opadły. Cały Chiński Festiwal Światła to nie mniej, nie więcej niż tylko aleja podświetlanych ledowo figur. Część z nich jest może nawet i ładna, przyciągająca wzrok. Z pewnością na zdjęciach wygląda to lepiej niż w rzeczywistości. Figur tak na oko jest ze 30, może 40. Żadna z nich się nie porusza, a tylko nieliczne wydają jakiekolwiek dźwięki. Co więcej – spora część z nich niestety nie nawiązuje kulturowo do Chin, więc wśród nich odnaleźć można mrówki, które ustawione są w orkiestrę, Świętego Mikołaja czy Kopciuszka. Trochę szkoda, że nie skupiono się wyłącznie na kulturze chińskiej – wówczas całość by się jakoś ratowała.
To, co mnie bardziej zasmuciło, to brak czegokolwiek innego. Nie było obiecanych na oficjalnym fanpage występów, nie było możliwości spróbować chińskich specjałów (bo ich w ogóle nie było) a jedynymi rzeczami, na które można było wydać pieniądze to tandetne mrygające balony i różdżki grające w kółko piosenkę z Krainy Lodu „Let it go!”, które są często spotykane ot, choćby idąc Krakowskim Przedmieściem.
Rozczarowany? Z pewnością
To miejsce byłoby spoko, gdyby kosztowało maksymalnie 10-15 zł za osobę. Tymczasem tutaj płaci się trzy razy tyle, a otrzymuje się bardzo niewiele! W porównaniu z Wilanowem – Chiński Festiwal Światła wypada bardzo blado. Tam mamy jednak prawdziwie królewski ogród, w tle piękny zabytkowy pałac i mapping 3D całej ściany. A po wyjściu zostanie sporo w kieszeni, by pójść jeszcze na jakieś jedzenie.
Tutaj, płacąc wielokrotnie więcej, czułem się trochę, jak na spacerze po takich ogródkach, co to sprzedawcy robią, gdy sprzedają choinki na osiedlach. Ewentualnie jak w ogródkach wielkich hipermarketów budowlanych. Figury są ładne, fotogeniczne, ale jako zwiedzający nie otrzymałem żadnego argumentu, który uzasadniłby w jakikolwiek sposób wydane pieniądze. Pewną nadzieję wzbudzała we mnie scena stojąca na środku placu, jednak na niej się kompletnie nic nie działo. Nie udało mi się również dopytać czy warto czekać, bowiem jedyna obsługa, na jaką można tu trafić to bileterzy na wejściu.
Zatem dla kogo?
Na pewno dla tych, dla których taki wydatek nie będzie problemem, a chcą przełamać rutynę i zobaczyć coś innego niż zawsze. Doskonale odnajdą się tutaj ludzie, którzy pragną niecodziennych zdjęć np. na swojego Instagrama. Tu można się artystycznie wyszaleć. Nie jestem jednak pewien, czy poza tą wąską grupą ktokolwiek inny się odnajdzie. Na randkę? Niewiele się tu dzieje. Z dzieckiem? Na dłuższą metę wizyta może okazać się nudna. Na spacer? Może, ale nie opłacalne.
Nie polecam
Rzadko wrzucamy tutaj miejsca, które autentycznie odradzamy. Teraz robię wyjątek, bowiem nie jest to kwestia kilku-kilkunastu złotych. 120 zł to naprawdę spore pieniądze a w tej cenie otrzymujemy 30-minutowy (!) spacer, jeśli robisz zdjęcia wśród kilkudziesięciu figurek. To stanowczo za drogo.
Chiński Festiwal Światła ma być w Forcie Bema aż do końca lutego. Dziwię się, że wynajęto ten obszar na tak długi okres, bo myślę, że za 2-3 tygodnie nikt tu już nie będzie zaglądał. Czemu się akurat nie będę dziwił.
Edit: Chiński Festiwal Światła został zamknięty.
Ale zdjęcia ładne 😉
Zgadzam się z autorem artykułu w 100%, nie warte tak wysokiej ceny 45 zł, żadnych jarmarków i rękodzieł nie ma, jest jedynie jedno stoisko z produktami a aliexpress i dwie budy z frytkami za 15 zl, a żeby tam dojść to przez nieoswietlona ulice, masakra. Należy bojkotowac takie przereklamowane wydarzenia bo inaczej dalej będą nas doić na każdym kroku.