Ja chyba dostałam w spadku gen wariata, bo bez wahania zabrałam Lilkę do Gdyni. Teoretycznie wzięłam poprawkę, że nad wodą jest zimniej, ale nie przewidziałam, że o jakieś… 10 stopni. Czując się jak na nieośnieżonej Syberii i pomiatane wiatrem – w biegu obejrzałyśmy zacumowane statki. Widoki rekompensowały siarczysty mróz i zachmurzone niebo. Jeśli nie przyplącze się do nas żadne przeziębienie – to do Gdyni będę jeździć wyłącznie na jesieni. Pusto, fotogenicznie, wzburzone morze i ludzie pochowani w domach, zamiast odczekiwać swoje, by obejrzeć rybki w Akwarium Gdyńskim.
W muzeum tym bywałam wielokrotnie jako mała dziewczynka i nawet nie wiem w którym momencie, stało się ono stałym elementem każdej wycieczki do tego nadmorskiego miasta. Dość duży, zaniedbany budynek Akwarium – nie oddaje tego, co można spotkać w środku. Na 3 piętrach zgromadzono m.in. przedstawicieli: rafy koralowej, toni oceanicznej i Morza Bałtyckiego. Kolorowe okazy są totalnie inne od tego, co się dzieje na dworze i miło było nacieszyć nimi oczy.
Lila początkowo niechętna do zwiedzania, biegała po obiekcie niczym nakręcona sprężyna, wskazując palcem na kolejne rybki. Niektóre gatunki były niemal jej wzrostu i chyba bym spanikowała, gdybym miała coś takiego złapać na haczyk. Na szczęście – najwięcej czasu spędziłyśmy przy błazenku, który dla mnie już do końca życia będzie po prostu zwykłym Nemo.
Oprócz ryb, na wystawie jest również kilka żółwi. Najbardziej ujęła mnie historia żółwia jaszczurowatego, którego jakaś kobieta znalazła w swoim ogródku. Najprawdopodobniej nieodpowiedzialny hodowca wypuścił go na wolność, błędnie sądząc, że zimna Gdynia będzie dla niego dobrym domem. Drapieżnik jest w wielu krajach wpisany na listę zwierząt niebezpiecznych i występuje m.in. w Ameryce Północnej. Z powodzeniem może odgryźć człowiekowi palec lub pozbawić go kawałka ciała.
Na zdjęciu poniżej zapozowała mi pirania. W akwarium nie wykazuje zbyt dużej agresywności, ale i tak każdy kojarzy ten gatunek głównie z żarłoczności. Rybka ta posługuje się węchem i atakuje przede wszystkim zwierzęta słabe i zranione. Podobno ataki na ludzi są wynikiem złego PR-u i mieszczą się w skali błędu statystycznego.
Gdyńskie Akwarium oprócz żywych eksponatów posiada również wystawy statyczne, o których wspominam z blogerskiego obowiązku. Nam bowiem nie przypadły do gustu – zdecydowanie przyjemniej zwiedzało nam się stworzenia pływające niż wypchane i plastikowe.
I kiedy ja „rzucałam okiem” na makietę Bałtyku, wypełniającą całą salę – moja córka zdecydowanie wolała układać… jamnika.
Tak, tak – już słyszę to pytanie, które chcecie mi zadać (ach, te urojenia!). Czy warto iść do Akwarium Gdyńskiego?
Cóż, bilety są drogie i mimo braku sezonu, cena nie została zmieniona (24 zł za osobę dorosłą). Jest to dużo, zwłaszcza jeśli chcecie się wybrać całą rodziną i dużo, jeśli wziąć pod uwagę, że bliżej mu do akwarium warszawskiego zoo, niż np. London Aquarium.
Mimo tej niedogodności bawiłyśmy się tam doskonale. Co z tego, że Lilka jedyną sensowną naukę, jaką z tego wyniosła to: „to jest duża ryba, a to jest mała ryba”. Bardzo chętnie wybiorę się tam jeszcze raz!
Polecam to miejsce przede wszystkim poza sezonem, kiedy połowy wycieczki nie będziemy musieli spędzić w długim ogonku, co potrafi zepsuć frajdę z każdej, nawet najlepszej zabawy.
Akwarium Gdyńskie
Al. Jana Pawła II 1, Gdynia
www.akwarium.gdynia.pl
Bywam w Trójmieście w miarę często, a jakoś jeszcze nie odwiedziłam tego akwarium. Ale chyba zdecyduję się na to najwcześniej na wiosnę, bo polskie morze zimą jest tak nieprzyjazne, jak nie przymierzając wyjazd na Syberię 🙂
W sumie głównym plusem zwiedzania w zimę jest brak kolejek. 😉
uwielbiamy Gdyńskie Akwarium – Żuk przez te swoje 3 lata była tam już chyba z 5 razy i za każdym razem biegnie szukać błazenków i koni morskich.
Ja też mam do niego duży sentyment. 🙂