Strona główna » London Aquarium – odwiedziłem oceanarium, stając oko w oko ze swoją fobią
london aquarium

London Aquarium – odwiedziłem oceanarium, stając oko w oko ze swoją fobią

Pamiętam, że kiedy byłem dzieckiem, telewizyjnym hitem był film "Szczęki", w którym główną rolę grały rekiny ludojady. Strasznie się ich bałem!

Zresztą prawda jest taka, że bałem się nie tylko rekinów, ale i ryb w ogóle. Ich widok zawsze wywoływał we mnie ciarki i przyspieszone bicie serca. Pamiętam traumę, jaką przeżyłem pewnej Wigilii, kiedy moja mama zakupiła karpia i wypuściła go do wanny, aby sobie jeszcze popływał. Niczego nieświadomy, wparowałem do łazienki i uciekając – przewróciłem się, nabijając sobie przy okazji potężnego guza.

london aquarium

No nie wiem, czemu tak mam. Odraza na widok wszelkich opływowych stworzeń ze skrzelami, zawsze siedziała we mnie głęboko. Kiedy patrzyłem na wyłowione ryby, podskakujące na brzegu z powodu braku wody – od razu panikowałem. Wszystko to wbrew pozorom znacznie utrudniało mi (i do dziś komplikuje) wiele rzeczy.

Na ryby poszedłem kilka razy.

Raz nawet udało mi się coś złapać i kiedy poczułem pociągnięcie żyłki, tę ekscytację, jaką czują inni wędkarze, kiedy coś złapią – zrozumiałem, o co chodzi w tym monotonnym zajęciu. Szybko kręciłem kołowrotkiem, by jak najszybciej ujrzeć swoją zdobycz i wtedy właśnie pojawił się problem. Jak zdjąć płotkę z haczyka? Brzydziłem się konającego na moich oczach stworzenia, wierzgającego łapczywie w poszukiwaniu tlenu i mimo że było mi go szkoda – nie umiałem mu pomóc. Nie potrafiłem po prostu zdjąć tej cholernej ryby z haczyka, nie dotykając jej.

W końcu zniechęcony zarzuciłem wędkę na ramię i zaniosłem dyndające truchło do domu. Płotkę zdjął z haczyka mój ojciec.
Wędkę odstawiłem i nigdy więcej do rybołówstwa nie powróciłem.

Poza tym – ryby zwyczajnie mi nie smakowały.

Moja matka stawała na głowie, by wmusić we mnie „chociaż jeden kawałek”, albo „chociaż pół dzwonka”, przy niedzielnym obiedzie. Kupowała wszelkie możliwe rodzaje ryb, a nuż może ta mi posmakuje – a ja i tak tego nie jadłem. Jeśli nawet mi się zdarzyło – od razu taki obiad rósł mi w gardle i miałem wrażenie, że zaraz zwymiotuje.
Na szczęście pewnego razu moi rodzice się poddali i wywiesili białą flagę. Stwierdzili, że z koniem kopać się nie będą i kiedy cała rodzina pałaszowała ze smakiem świeżo smażonego sandacza – ja dostawałem mielone.

london aquarium

Mijały lata, a moje obrzydzenie wcale nie malało. Do tej pory się śmieję, że Wigilia jest dla mnie najgorszym dniem w roku, bo na stole królują głównie ryby. Wtedy mam dopiero prawdziwy post.

Wszystko zaczęło się zmieniać, kiedy pierwszy raz poszedłem do Klaudyny (wtedy jeszcze mojej nie-żony) i moja przyszła teściowa poczęstowała mnie spaghetti. Bardzo zależało mi, aby pokazać się z jak najlepszej strony – i myślę, że zjadłbym wszystko, co by mi podała. A powiem szczerze, że nawet mi zasmakowało. Dopiero kilka dni później, Klaudyna przyznała mi się, że z takim smakiem zeżarłem łososia, wmieszanego pomiędzy marchewkę, a pora.

Te wszystkie historie przypomniały mi się ostatniego weekendu, kiedy odwiedziłem London Aquarium.

Niepozorne wejście, a w środku wrażenie jakbyśmy zwiedzali podziemne jaskinie. Rewelacyjna, szklana podłoga – a pod stopami rekiny. Kolejne sale przedstawiają inne gatunki, krążące pomiędzy zatopionym statkiem i na dnie Antarktydy. Są również gigantyczne kraby, pingwiny i rozgwiazdy. Dokładniejsze informacje na temat stworzeń, można doczytać na monitorach porozmieszczanych w różnych częściach budynku.

Niestety – ja najwyraźniej ciągle mam fobię. Czasem, bardziej dla żony niż dla siebie (ona nie chce mi gotować drugiego obiadu) – zjem fileta rybnego. I polubiłem łososia, co jest dla mnie właściwie niedorzeczne. W London Aquarium czułem się całkiem bezpiecznie, odgrodzony grubymi szybami – ale za nic w świecie nie dotknąłbym rozgwiazdy, a jest tam taka możliwość. Pozachwycałem się nad różnorodnością fauny i flory w oceanach naszego globu i z ulgą poszedłem dalej. Za to wędkarze i rybo-sympatycy będą tym miejscem zachwyceni.

Filip Turczyński

Zawodowo inżynier jakości oprogramowania. Pracowałem przy kilku grach w tym przy Wiedźminie oraz w firmach LG i Samsung przy telefonach komórkowych. Pasjonat i kolekcjoner gier (kilkaset) i konsol (24). Uwielbia aktywnie spędzać czas wolny ze swoją rodziną.

Dodaj komentarz

Dodaj komentarz

Cześć!

Świat dzieli się na tych, którzy nie lubią zapachu benzyny i na tych, którzy go uwielbiają. My jesteśmy z tych drugich. Na tym blogu pokazujemy wszystkie fajne miejsca, które warto odwiedzić w Polsce. Nie musisz się już więcej zastanawiać co robić i gdzie iść w weekend. Z nami spędzanie czasu stanie się proste!

Chcesz więcej? Dołącz do grupy!

A może jeszcze więcej?