Moją kolekcję w ostatnim czasie zasiliły dwa, sporych rozmiarów pudła. Jedna to SoulCalibur VI – uznana i wieloletnia seria bijatyk, a druga to opisywany niedawno przeze mnie Destiny 2: Poza Światłem.
SoulCalibur VI
SoulCalibur to uznana seria, której korzenie sięgają 1998 roku. Wówczas tytuł zadebiutował na popularnych automatach do gier w Japonii. Rok później gra została przeniesiona na debiutującą wówczas na rynku konsolę – Sega Dreamcast. Sprzedaż gry była na tyle zadowalająca, że postanowiono pójść za ciosem i po kilku latach zaoferowano tytuł wraz z wieloma poprawkami graficznymi na konsoli Xbox 360.
Gra ma interesującą historię
Gdy spojrzy się na platformy, na których gościła seria – trudno nie złapać się za głowę. To prawdziwy miszmasz i chyba tylko najbardziej oddani serii fani są w stanie się w tym zorientować. O części pierwszej już wspomniałem. Część druga to – uwaga! – debiut na automatach, starszych konsolach jak: Xbox Classic, Nintendo GameCube i PS2; a także nowszych, jak: PS3 i Xbox 360. Jesteś ciekawy, jak wyglądała gra? Mając Xboxa możesz skorzystać z dobrodziejstwa wstecznej kompatybilności i grać w nią do dziś.
Weselej się robi, gdy spojrzy się na platformy części trzeciej. Ta zadebiutowała wyłącznie na automatach oraz PlayStation 2. Część czwarta to zerwanie z wieloletnią tradycją. To pierwsza odsłona gry, która nie pojawiła się na tradycyjnych automatach do gier i zadebiutowała wyłącznie na konsoli PlayStation 3 oraz Xbox 360 (bez wstecznej kompatybilności). I ten tandem w postaci PlayStation i Xboksa trwa już do dziś. Chcąc więc zagrać we wszystkie odsłony serii – przed graczem stoi wyzwanie w postaci zebrania sporej ilości sprzętu.
SoulCalibur nad wyraz chętnie łączy różne światy
Seria w zasadzie od samego początku wyróżnia kilka wyraźnych cech. Z jednej strony jest to tryb fabularny dla jednego gracza, który – umówmy się – nie występuje zbyt często w tego rodzaju grach. Po drugie regularnie zjawiają się w niej postacie z innych uniwersów. W częściach poprzednich spotkać mogliśmy np. postacie z uniwersum Star Wars czy Assasins Creed.
W dodatku starcia są szalenie dynamiczne, przepełnione efektami, a odkrywanie kombinacji klawiszy do wykonywania coraz bardziej wymyślnych combosów – potrzeba całych tygodni, jeśli nie miesięcy. Gracze od zawsze cenili sobie doskonały balans rozgrywki, co w tym gatunku gier jest kluczowe.
SoulCalibur VI – edycja kolekcjonerska
Chociaż bijatyki to nie jest moja mocna strona, bowiem od zawsze skupiałem się raczej na serii Tekken oraz Dragon Ball FighterZ – to całym sercem pragnąłem uzupełnić kolekcję właśnie o SoulCalibur VI. Dlaczego? Szóstka jest swoistym rebootem serii. Fabularnie historia opowiedziana w grze rozpoczyna się zupełnie na nowo, a do gry wraca masa postaci znanych z poprzednich odsłon. To, co jednak dla mnie najważniejsze – to fakt, że debiutuje tu również Wiedźmin Geralt, nasza duma narodowa.
Zestaw w istocie jest dość ubogi, bowiem zawiera figurkę Sophitii (jedną z postaci z gry), ścieżkę dźwiękową oraz przepustkę sezonową. Sama figurka mierzy standardowe 35 centymetrów i jest naprawdę ładnie wykonana. W dniu premiery gracze musieli zapłacić za to ponad 600 zł, co jednak w mojej ocenie jest ceną dość przesadzoną – patrząc na zawartość zestawu.
Czy warto?
Dziś jednak bez trudu odnaleźć można egzemplarze wycenione na 150-200 zł (nowe!), co całkowicie zmienia optykę. To cały czas bardzo solidna gra, która daje masę satysfakcji, a do tego pozwala kontrolować naszego Wiedźmina.
Destiny 2: Poza Światłem
O grze od firmy Bungie można napisać naprawdę dużo, bo historia powstania tego tytułu jest burzliwa i pełna zwrotów akcji. Bungie, które lata temu zasłynęło z produkcji gry strategicznej Myth – postanowiło stworzyć pierwszoosobowy shooter Halo. Tak, to samo Halo, które było ekskluzivem dla konsoli Xbox Classic. Co ciekawe, producent początkowo planował grę na wyłączność dla… komputerów Apple’a. Microsoft jednak pilnie potrzebował gier dla swojej nowej konsoli, sięgnął więc głęboko do kieszeni i wykupił tytuł razem z całym studiem.
Małżeństwo dwóch firm trwało do 2007 roku, bowiem miało dość pracy nad kolejnymi odsłonami de facto tej samej gry. Jeszcze tego samego roku firma Activision zakupiła pakiet większościowy w firmie, tym samym praktycznie ją przejmując. Ogłoszono wielkie partnerstwo, na którego bazie zapowiedziano markę Destiny. Ta miała rozwijać się przez dekady.
I gra rzeczywiście rozwijana jest do dziś, chociaż Bungie w niejasnych (i niekoniecznie sympatycznych) okolicznościach rozstało się w 2019 roku z Activision, stając się na nowo studiem niezależnym. To zdecydowanie wpłynęło na Destiny 2, które dusiło się w tamtym okresie ze względu na rozbieżne wizje rozwoju produkcji. Po odejściu od Activision – Bungie zaczęło ściśle współpracować z graczami i najbardziej oddanymi fanami gry. Dzięki takiej współpracy Destiny 2 nabrało wiatru w żagle – nie tylko na nowo zapełniając serwery graczami, ale przyciągając też nowych użytkowników.
Destiny 2: Poza Światłem Edycja Kolekcjonerska
Seria Destiny wprowadza pod strzechy nową modę wśród producentów gier. Krótko mówiąc – to wydawanie edycji kolekcjonerskiej gry… bez samej gry. Dobrze czytasz! W pudełku na próżno szukać płytki, czy chociaż ulotki z kodem cyfrowym do tytułu. Z jednej strony to oczywista wada, bo stawia pod znakiem zapytania sens kupowania limitowanego wydania, gdy jeszcze osobno trzeba dokupić samą grę.
Z drugiej strony, jest to dość elastyczne. Po pierwsze, pudełko jest swoistym „uniplatform”. Na próżno szukać tam zielonej banderoli z napisem Xbox, czarnej PC, czy niebieskiej od PS4. Jedno pudełko, wiele platform. Po drugie, pozwala na uniknięcie kupowania de facto kolejnego wydania tej samej gry. Sam widzę po swoich półkach jak mam np. podstawowe wydanie FarCry, a obok niego edycję kolekcjonerską z kolejnym, takim samym egzemplarzem gry w środku.
No i najważniejsze – to wydanie dla najbardziej oddanych fanów gry. W przypadku Bungie i ich Destiny warto odnotować, że podobne edycje są wydawane przy każdym dodatku. A co zawiera edycja Poza Światłem?
Zawartość
Edycja Kolekcjonerska spakowana jest w schludny karton, który – jeśli posiadasz wcześniejsze wydania – idealnie wpisze się w kolekcję. Tym razem w środku znajduje się limitowana torba z motywem Destiny, która swoją drogą jest naprawdę satysfakcjonującej jakości. Nie jest to jakiś tani materiał, który wygląda niczym z taniego dyskontu, tylko faktycznie grube tworzywo. Jeśli więc akurat potrzebujesz niewielkiej torby – bez kłopotu możesz z niej korzystać na co dzień. Jej uzupełnieniem jest menażka, która w mojej ocenie jest najsłabszym elementem zestawu. To akurat zwykła, plastikowa butelka z nadrukiem motywu przewodniego.
Uzupełnieniem zestawu jest emblemat, który można naszyć na ubranie, pocztówka z Europy – lokacji z ów dodatku – oraz „personal log”, czyli książeczka z tłem fabularnym, by lepiej wczuć się w klimat gry.
Najważniejszym zaś elementem jest schowana w grubym, piankowym wypełnieniu replika Splinter of Darkness, czyli jednego z artefaktów, który można odnaleźć w grze. Artefakt jest doskonałą repliką, wykonaną z odlewu ciśnieniowego. To gruby i solidny metal, który sprawia, że sam gadżet jest dosyć ciężki. Co ciekawe, na jednym z jego boków umieszczono przycisk, który pozwala włączyć podświetlenie. Ma kilka trybów: światło ciągłe, mrygające i – zdawałoby się – losowe.
Czemu zdawało? Bowiem ten ostatni tryb to nic innego, jak zakodowana wiadomość. By ją rozszyfrować – należy skorzystać ze wspomnianej wcześniej książeczki „Personal Log”, która przekieruje nas do dokumentów niedostępnych dla innych graczy. Świetna sprawa!
Opłacalność?
Cóż, nie będę nawet ukrywał, że to zestaw dla największych fanów. W dodatku bez gry. Jednak swoista minigra ukryta w kolekcjonerce sprawia, że wyróżnia się ona na tle dziesiątek innych wydań i zostaje zapamiętana na długo. Chylę czoła przed Bungie za stworzenie takiego zestawu!
Gry do kolekcji dostarczył dystrybutor, firma Cenega. Serdecznie dziękuję!
Dodaj komentarz