Każdego roku na rynek trafia tysiące gier. Nie sposób ograć to wszystko – życia by zabrakło. W pamięci zapisuje się jednak tylko kilka-kilkanaście tytułów. A do historii komputerowej rozrywki raptem pojedyncze tytuły. A i to przy odrobinie szczęścia.
Gram od 1989 roku z niewielkimi przerwami. Pamiętam czasy, gdy gry wczytywało się z wielkich dyskietek 5,25″, a twardy dysk w komputerze był marzeniem. Przeżyłem wszystkie najważniejsze rewolucje w sprzęcie i w rozgrywce. Mam w pamięci setki gier, które darzę ogromnym sentymentem i sympatią – jednak tylko kilkanaście z nich jest w mym sercu na tyle mocno zakorzenionych, że wracam do nich regularnie. Oto kilka z nich.
Digger
Gra stworzona przez Windmill Software w 1983 roku i wydana na komputery PC. Posiadała ładną kolorową grafikę, o której wówczas nie miałem pojęcia. Dlaczego? Bowiem nasz domowy komputer wyposażony był w śliczny monitor marki Herkules, który dawał piękny… żółto-czarny obraz. Do tego zawierała charakterystyczny motyw muzyczny „popcorn”, za którym wariował cały świat, gdy powrócił w glorii i chwale dzięki animowanej żabie i utworowi Crazy Frog.
Gra była do bólu prosta, co też przesądzało o jej niebywałej grywalności. Gracz kierował tytułową koparką, którą trzeba było zebrać wszystkie diamenty z mapy, unikając przy tym zapadających się kamieni (gdy się nieumiejętnie kopało) i krążących po mapce duszków. I to tyle! Ach, no i trzeba dodać, że oryginalny tytuł oferował aż 4 różne mapy.
O grafice przekonałem się w okolicach roku 2000, gdy ktoś przeniósł grę na komputery zgodne z systemem Windows. To lekka gra zajmująca raptem kilkaset (kilo)bajtów pamięci, więc trzymałem ją na dysku przez długie, długie lata. Czasem jeszcze do niej wracam, gdyż nie trudno odnaleźć ją w sieci a jak ktoś bardzo chce, to można ją znaleźć nawet na telefonach komórkowych.
Deluxe Ski Jump
Jeśli cokolwiek może konkurować z Wiedźminem w Polsce, to z pewnością będzie to słynny DSJ. Tutaj tytuł Jusi Koskeli udowodnił po raz kolejny, że nieważna jest oprawa i dźwięk, gdy grywalność jest na najwyższym poziomie. W dodatku DSJ trafił w czas idealny, bo wtedy triumfy świętował Adam Małysz. Gra do tego stopnia stała się popularna, że nikt nawet nie używał jej oficjalnej nazwy. Każdy grał „W Małysza”.
W grze jest oczywiście kilkadziesiąt skoczni o różnej długości zjazdu tzw. punktu konstrukcyjnego. Możemy poskakać na „prawdziwych” skoczniach, jak i tych całkowicie wymyślonych, zapewne z dużą dawką humoru jak np. Australia. 😉 Kto skoczy dalej – oczywiście wygrywa.
Obecnie znów nie trzeba kombinować nad tym jak klasyczny tytuł uruchomić na współczesnych pecetach. Jusi Koskela przeniósł swój hit na telefony komórkowe i chociaż gra się ciut trudniej – to nadal sprawia wielką satysfakcję.
Dark Colony
Jeśli miałbym wybrać jeden RTS, który sprawił, że przesiedziałem setki jeśli nie tysiące godzin przed komputerem, z pewnością byłoby to Dark Colony. Ludzkość ląduje na Marsie, który okazał się być zamieszkałą planetą przez Obcych. Dochodzi do nieuchronnego starcia. Na gracza czeka kampania dla pojedynczego gracza, pojedyncze misje lub rozgrywka sieciowa.
Możemy też wybrać stronę konfliktu – w zależności od upodobań możemy grać alienami, bądź też ludźmi. Rozgrywka nie jest specjalnie utrudniona – trzeba rozbudować bazę, dbać o dostarczanie surowców i produkować masę wojska, kierując nim na tyle rozsądnie, by zniszczyć przeciwnika.
Wyjątkowy klimat robi tutaj oprawa audiowizualna. Buduje nastrój grozy i świetnie wpisuje się w archaiczną już stylistykę graficzną. Szkoda, że tytułu nie da się pozyskać w wygodny sposób typu GOG, czy inne platformy sprzedażowe, a i by uruchomić go dziś, trzeba się nieźle nakombinować. Niemniej, lubię czasem do niego wracać. Nadal sprawia mi masę frajdy!
Sid Meiers Civilization
Pamiętam, gdy po szkole biegło się do kolegi, który miał pierwszą odsłonę gry. Każdy z nas miał inne zadanie – jeden dbał o gospodarkę, inny kierował ruchem wojsk, a jeszcze inny – zarządzał flotą morską. Cóż, twórca nie przewidział takiego trybu zabawy, ale i tak bawiliśmy się świetnie.
To tytuł, którego nie trzeba nikomu przedstawiać. Stajemy na czele jednej z cywilizacji i ruszamy na podbój świata. Trzeba tu zarządzać gospodarką, religią, kulturą, dbać o rozwój miast, technologii, a także mieszkańców. Dbając przy tym, by nasi sąsiedzi nie wykorzystali naszej nieuwagi do… podbicia nas.
Trudno wskazać rok, w którym w Cywilizację NIE GRAŁEM. Mijają lata, a ja ogrywam wszystkie wydania – przy niektórych pozostając ciut dłużej (niesamowita, wspaniała część IV) lub krócej (no… witaj III). Obecne wydanie Civilization VI mam zarówno w wersji na PC, Xboxie jak i Switchu. Nie rozstaję się z nią!
Guitar Hero
Ach, wiem. Niecodzienny wybór, ale wspomniałem na początku, że gier do których wracam jest więcej prawda? Jednak to Bohater Gitary (rety, ale to kiepsko brzmi spolszczone!) jest tą serią, do której lubię czasem powrócić. Mimo wielu prób i posiadania prawdziwej gitary w domu – pogodziłem się z myślą, że nigdy nie będę takim wirtuozem „wiosła”, jak w grze. Tutaj wystarczy naciskać kolorowe przyciski w rytm, jaki nadaje utwór i od razu cała publiczność szaleje!
Niewątpliwie największą zaletą gry jest jej soundtrack, który wpada w ucho. Dla tej gry warto trzymać stare konsole, chociaż i ostatnie wydanie gry – Guitar Hero Live – nie jest najgorsze. W sam raz na imprezę w domu lub w chwilach, gdy tak bardzo potrzeba relaksu.
Mógłbym wymienić jeszcze wiele kolejnych gier
I z pewnością to zrobię. Mam w głowie całą listę, które czasem odpalam, ale… no właśnie. Są to gry z kategorii „czasem”. Jestem przekonany, że lista ta będzie jeszcze ewoluować i z pewnością rozszerzę ją o kolejne tytuły!
Dodaj komentarz