Ostatnio pochłania mnie tematyka organizacji czasu. Kompletnie nie sprawdzają się u mnie żadne papierowe planery ani notatki na pulpicie, bo zaraz mam tego tyle, że nie wiem gdzie w pierwszej kolejności mam patrzeć. Wytracałam mnóstwo czasu na przeglądanie zawartości, żeby się dokopać do tego, co ja mam w ogóle robić, a później nie chciało mi się tego uzupełniać na bieżąco, bo np. notatnik został w torebce, a torebka w samochodzie i żyłam iluzją, że jakoś to wszystko zapamiętam. Oczywiście nie zapamiętywałam. 😉 We wrześniu Filip znalazł dla mnie idealną aplikację Microsoft To Do, która w dużym stopniu zapanowała nad chaosem, ale nadal nie rozwiązywała pewnych problemów.
Bo jak ja mam znaleźć czas na rozwój osobisty?
Lista moich zadań ciągnęła się w nieskończoność, a ja już o 14 nie miałam na nic siły, mimo że nie opuszczało mnie poczucie, że jeszcze nic konstruktywnego dla siebie nie zrobiłam! Na dodatek miałam wrażenie, że to coś z moją dobą jest nie tak, że nie potrafię się ze wszystkim wyrobić.
Przypadkiem w moje ręce trafiła książka Laury Vanderkam „Co ludzie sukcesu robią przed śniadaniem?”. Przyznam, że tytuł zaintrygował mnie na tyle, że od razu ściągnęłam ją na mój czytnik. Autorka stara się uświadomić czytelnikowi, że ludzi sukcesu wyróżnią już czynności, które wykonują oni jeszcze na długo przed śniadaniem. Zazwyczaj dzień przeciętnego człowieka wygląda tak, że kiedy już w końcu zwlecze się z łóżka – sięga po papieroska, szybką kawę lub przegląda Facebooka – poganiając dzieci do szkoły, udaje się na plotki i dopiero około 9 zaczyna faktycznie pracować. I choć wydaje nam się, że jesteśmy bardzo zarobieni, kiedy zliczy się rzeczywisty czas pracy, wychodzi nam jej około 50 h w całym tygodniu. Ponieważ każdy z nas ma 168 godzin w całym tygodniu, a te 50 odejmujemy na pracę i 56 godzin przesypiamy (przy założeniu 8 godzin snu dziennie) – każdemu zostaje jeszcze 62 godziny na pasje, rodzinę i ogólnie życie prywatne. Nawet temu najbardziej zapracowanemu. 😉
Oczywiście wcale nie uwierzyłam autorce i byłam przekonana, że pracuję więcej, ale niestety dla mojego ego nie sprawdziło się i wynik był zbliżony do podanego w książce. Laura podaje przykłady, jak pracują ludzie, którzy już coś osiągnęli i pokazuje, że ich dzień zaczyna się już na długo przed naszym śniadaniem. Potrafią wstać już o 5 (!), żeby zrealizować pewne cele. Ten rytuał nie jest jednak formą samobiczowania się, bo najczęściej rano poświęcają się swoim pasjom, przy których ciężej byłoby im się skoncentrować w drugiej połowie dnia. Poranki są też wykorzystywane na ćwiczenia, bo wtedy siła woli jest najsilniejsza. W treści zostały opisane pomysły na produktywne rozpoczęcie dnia, ale też jest tu rozdział poświęcony planowaniu weekendów, co z Filipem uważamy za równie istotne. Im milej i spokojniej rozpoczynamy nasz dzień, tym jesteśmy bardziej produktywni później, bo nie musimy w pośpiechu szukać choćby „10 minut w ciągu dnia dla siebie”. Mamy też już choć jedną rzecz zrealizowaną, więc nasz dzień nie jest stracony!
Książka jest napisana bardzo przystępnym językiem i nie jest wielkim odkryciem, ale po jej przeczytaniu dostałam ogromnego kopa do działania. W jej treści autorka uwzględniła też badania naukowe, nie opierając się jedynie na swoich doświadczeniach, co uważam za duży atut. Nie jest to jednak książka dla ciebie, jeśli mocno siedzisz w tematyce zarządzania czasem. To raczej inspiracja, która zachęca do uważności w życiu codziennym i wyrabiania w sobie nowych nawyków. Czyta się ją bardzo szybko, a czasem oczywiste rzeczy w niej opisane potrafią zmienić tok myślenia. Sama zaczęłam wstawać o takiej „chorej” godzinie (wstaję o 5) i mimo początkowych oporów, by nie włączać namiętnie drzemki w telefonie – po kilku dniach jestem zachwycona tym, jak taki produktywny poranek potrafi nastroić na resztę dnia. Bardzo polecam!
Dodaj komentarz