Życie korposzczura to praca, która wymaga ciągłej podzielności uwagi. Mail, Facebook, telefon zawsze w tylnej kieszeni, abym był w kontakcie… Długie miesiące i zmianę firmy kosztowało mnie odzwyczajenie się od tego, że nie muszę być dostępny „już”. Mam wrażenie, że w pewnym momencie cały swój wolny czas koncentrowałem na zapewnianiu sobie wrażeń. Niezbyt doceniałem nastrojowe, spokojne, ale nudne wieczory, w których nic się nie działo. Nakręcałem się jak sprężyna, a w weekend nie potrafiłem się wyciszyć, miałem wrażenie, że ciągle mentalnie siedzę w robocie. W sobotę, zamiast budzić się z entuzjazmem do działania – zastanawiałem się, jak zachowam się w poniedziałek. Gadałem o pracy, myślałem o pracy, żyłem tym, jakby poza pracą, wszystkie inne rzeczy miały mniejszy priorytet. Strasznie mnie to przytłaczało, bo de facto nie potrafiłem wypocząć.
Obecnie nauczyłem się wprowadzić swoje myślenie na inne tory. Nie było to jednak hop-siup i swojego czasu nie bardzo wierzyłem, że „po 16” można pracę zostawić za sobą i przełączyć się na tryb „życie w rodzinie”. To chyba w tamtym, trudnym dla mnie i naszego związku okresie – tak bardzo pokochałem spacery. Gdybym miał wybrać jeden rodzaj relaksu, który oprócz biegania pozwala mi zająć się swoimi myślami, to właśnie ten. Niezależnie od tego, czy idę szybkim marszem, czy wlokę się noga za noga, czy nawet biegnę – taka forma rozrywki najszybciej pozwala mi się wyciszyć. Nie korzystam wtedy z rozpraszaczy – chłonę rytm natury i staram się nacieszyć nią oczy. Ta cisza, gałęzie chrupiące pod nogami, czy odgłos szumiącej, wartkiej wody – działa na mnie nie tylko kojąco, ale i motywująco.
Moje problemy w lesie wydają mi się znacznie mniejsze, a rozwiązania prowadzące do nich – jakoś same wpadają mi do głowy. Świeże, rześkie powietrze to dla mnie najlepsza adrenalina.
Nie ukrywam, że lubię zmieniać teren, po którym spaceruję. Lubię poszerzać moją listę o nowe punkty, w których ciągle jest mało ludzi, jest trochę dziko i pięknie. Czasem śmiejemy się z Klaudyną, że to trochę bezsensu oczekiwać, że promując blogiem dzikie trasy, będą one cały czas puste. Tu jednak ujawnia się nasza blogerska natura, która nie pozwala nam zostawić się tych małych cudów natury tylko dla siebie. Co chwila odkrywamy coś nowego i każde kolejne miejsce wydaje nam się jeszcze piękniejsze niż poprzednie. Mazowsze zaskakuje nas na każdym kroku, bo przyznam się, że wydawało nam się, że jest piękne jedynie w okresie letnim, a zimą nie bardzo ma coś do zaoferowania.
Jednak rzeka Mienia jest naprawdę wyjątkowa
Nigdy bym tu nie przyszedł. Nie uwierzysz, ale ta niewielka, choć prawie 40 km rzeka, płynąca przez dwa mazowieckie powiaty: miński i otwocki – znajduje się bardzo blisko miejsca, w którym najczęściej przebywam. W Mazowieckim Parku Krajobrazowym zbieram z córką maliny, chodzę na jagody, w dalszych rejonach zbieram grzyby, a nigdy nie byłem nad rzeką Mienią, znajdującą się całkiem niedaleko mojego domu.
Mienia jest dopływem Świdra, gdzie całkiem niedawno morsowałem. Ma fantastyczne walory, co zresztą potwierdzają zdjęcia. Idąc wzdłuż koryta rzeczki, ma się wrażenie – jakbyśmy szli przez fragment puszczy. Wszędzie dookoła słychać trele ptaków. Drzewa dosłownie skrzypią, zderzając się z sobą na wietrze – sprawiając wrażenie, że las ze sobą walczy. Na 3 km odcinku, który chciałbym ci pokazać – co chwila usłyszysz trzepot skrzydeł odlatujących ptaków, szum wody i świst wiatru przedzierającego się przez korony drzew.
Przy Mieni, pełno powalonych konarów wiekowych na oko drzew, przez co człowiek przez chwilę zastanawia się, czy w tym miejscu wydarzyła się jakaś mała katastrofa? Jednak wystarczy popatrzeć nieco uważniej, aby zauważyć ślady żerowania bobrów. Urządzają swój ogródek totalnie po swojemu i pomimo licznych wydawałoby się zniszczeń – obracałem głowę co chwila w poszukiwaniu tego piękna. Drugie tyle powalonych drzew znajduje się w wodzie, tworząc małe tamy i zapory.
Urzekły mnie serpentyny, które kręci woda. Wszystkie małe półwyspy stworzone z wyrwanego wydmie piachu, zakola, które tworzy Mienia i rozrzucone w tym malowniczym bałaganie fragmenty kory i drzew są domem dla wielu owadów i zwierząt. Wokół tej rzeki występuje wiele chronionych gatunków roślin i zwierząt, 25 gatunków ryb, wydry i dzięcioły.
Plusk wody rozbijającej się o napotkane przeszkody wydaje się tutejszą muzyką, która rozładowuje wszelkie napięcie, które ze sobą przynieśliśmy.
Dąb Mazowiecki Bartek – niespodzianka w środku lasu
W środku trasy, którą ci proponuję – czeka na ciebie wiekowa niespodzianka. To zgodnie z tabliczką – pomnikowy dąb szypułkowy. Jego wiek szacowany jest na około 400 lat, obwód wynosi 580 cm, a wysokość 25 m. To stosunkowo niewysokie drzewo jest potężnym strażnikiem lasu. Podążając czerwonym szlakiem wzdłuż lewego brzegu rzeki – nie sposób go ominąć. Warto sobie przy nim zrobić chwilę postoju i nacieszyć nim wzrok.
Dąb Mazowiecki Bartek jest staruszkiem, ale chyba młodym duchem. Nie ma widocznych podpórek, dobrze się trzyma, mimo widocznej szramy chyba od uderzenia pioruna. Porasta go mech, który zwłaszcza w zestawieniu z białym śniegiem nabiera neonowego odcienia, dodając Bartkowi powagi.
Nie sposób nie polecić tego miejsca
Rzeka Mienia to trasa wyjątkowa, na pewno oczaruje cię o każdej porze roku. Wydaje się, że zalegający śnieg to nuda w lesie, ale to miejsce udowadnia, że to nieprawda. Usytuowanie całej ścieżki jest wygodne na tyle, że bez problemu zaparkujesz auto w tej okolicy, a nawet dojedziesz tutaj komunikacja miejską. Zachęcam także do wyruszenia w trasę rowerami, bo uczciwie przyznaję, że inną metodą niż gęsiego jej nie pokonasz. Wzdłuż całego lewego brzegu ciągnie się wytyczony czerwony szlak. Mapka poniżej pokazuje, jak najlepiej poruszać się po okolicy. Według mnie najlepiej przespacerować się wyznaczonym około 3 km odcinkiem i zawrócić do samochodu albo przyjechać tu rowerem i wtedy, gdy mamy chrapkę na dłuższą przejażdżkę – połączyć wyprawę z bagnami w Wesołej. Zwłaszcza na wiosnę zrozumiesz skąd w nich nazwy takie jak Biały czy Zielony Ług.
Jeśli tak jak ja, szukasz miejsca, gdzie złapiesz kontakt z naturą i wyciszysz się – polecam ci tę trasę. I liczę na to, że podzielisz się z nami swoimi wrażeniami. 🙂
Wpis powstał we współpracy z Samorządem Województwa Mazowieckiego w ramach cyklu #FajneMazowsze.
Cześć,
trafiłem przypadkiem na ten wpis, i od razu wiedziałem gdzie zrobię kolejne wybieganie 🙂
Wprawdzie już byłem nad Mienią – kiedyż organizowane były tu zawody – ale było to chyba w 2013, więc dawno temu. Wystartowałem z Falenicy, ze ścieżki biegowej. Super trasa, a te 3km nad rzeką są bajkowe. Dzięki za inspirację, i do zobaczenia na szlaku 😉
Wielce Szanowny Panie Filipie,
ogromnie dziękuję Panu za wspaniały opis i genialne zdjęcia Mieni. Jestem rocznik Warszawa 1942. W latach 1947-1959 mieszkałem z mamą w Józefowie przy ul. Wąskiej 2 (obecnie ul. Słowicza) na piętrze budynku państwa Charłampowiczów. Proboszczem parafii MB Częstochowskiej był wówczas ks. Wincenty Malinowski (legenda).
Latem z kolegami mieliśmy w okolicznych lasach własne konspiracyjne ćwiczenia wojskowe a o północy kąpaliśmy się w Świdrze.
Maturę zdawałem w (wówczas) 33 LO w Otwocku (budynek kasyna). Jestem harcerzem 9 Otwockiej DH im. Jerzego Iwanow-Szajnowicza. Patron drużyny został rozstrzelany przez Niemców (Film „Agent nr 1) po tym jak „cywilizowani” Anglicy nie przyjęli od „złych” Niemców propozycji wymiany Jerzego na na niemieckiego agenta.
Kilkadziesiąt metrów od ujścia Mieni do Świdra rósł wspaniały, zdrowy ok. 200-letni (?) dąb. Wcześniej na wysokim brzegu przy zakolu Świdra, po stronie Józefowa był żelbetowy bunkier ok. 10 x 10 m, po podmyciu brzegu spadł do rzeki.
Podziwiam Pana i serdecznie Pana pozdrawiam
Jerzy Witoszyński
Przez te bobery nie można pływać kajakiem.