Dziki Zachód! Niby tylko dwa słowa, a niosą taki ładunek emocji, że kiedy tylko trafiliśmy na ślady parku rozrywki Wild West City – od razu zarezerwowaliśmy termin, aby tam podjechać. Fakt, że trochę na granicy sezonu, ale liczyliśmy, że uda nam się fajnie spędzić czas. Tym bardziej że mają ładną, zachęcającą stronę internetową i miłych konsultantów telefonicznych, do których przedzwoniliśmy, by upewnić się, że nie pocałujemy przysłowiowej klamki.
Dojechawszy na miejsce, naszym oczom ukazało się sympatyczne i kolorowe miasteczko Wild West City
Po prostu WOW!
Zachęceni, dość szybko wygramoliliśmy się z auta i ruszyliśmy w stronę kas. Opłata za wejście – 8 zł od osoby dorosłej, opaska na rękę i starym zwyczajem – znowu rozpoczęliśmy zwiedzanie od… końca.
Idąc główną drogą, z naszych uśmiechów pozostał ledwie cień. Uderzyło nas, że tutaj po prostu NIC się nie dzieje! Minęliśmy toalety, sklep z pamiątkami (w którym zakupiliśmy odznakę szeryfa) i napotkaliśmy drugą kasę na końcu parku. Teoretycznie stała tam tablica z „jakimiś atrakcjami”, ale oddzielona mało klimatyczną, biało czerwoną taśmą wśród hałdy innych śmieci.
Po drugiej stronie pustki – żadnego animatora, obsługi, w chaszczach strzępkowe informacje, że kiedyś było fajnie.
A może wszyscy…?
W końcu znaleźliśmy jakąś wskazówkę, ale że z nas bardziej weakman niż strongman – wymyśliliśmy se własną konkurencję.
Lilce spodobało się przeskakiwanie przez opony, ale po przejściu tak z pięć razy – sama zaczęła się rozglądać za czymś bardziej emocjonującym. Zawróciliśmy na początek parku, skąd dochodziło swojskie country. Kręciło się tu więcej turystów i nareszcie znalazło się kilka atrakcji.
Ewentualnie sił można było spróbować (znowu) w rzucaniu ringiem, przeciąganiu liny, czy rzucaniu lassem. Wszystko spoko, tylko po raz kolejny zabrakło animatorów! Na przeciąganie liny nie zdecydował się nikt, a przecież w prosty sposób można było zachęcić wszystkich do wspólnej zabawy. Zresztą, znaleźć kogoś z obsługi było bardzo ciężko – jedna osoba zajmowała się obsługą „przejażdżki konnej”, ale ta atrakcja była dodatkowo płatna.
Dziki Zachód to przecież kopalnia pomysłów, klimatu, kultury i rekwizytów! To wstyd, by nikt tam na nic nie zwracał uwagi! W kolejnym sklepie z pamiątkami, kobieta go obsługująca była już zupełnie współcześnie ubrana, a największą powierzchnię zajmowały tam… piłkarzyki. Serio, na Dzikim Zachodzie można pograć w piłkarzyki…
Tymczasem ruszyliśmy na część indiańską
Przeszliśmy przez trzy przeszkody urwane w zupełnie przypadkowym miejscu i trafiamy na… drewniane tipi. Serio, czy tam wszystko musi być z drewna? Czy to taki ogromny koszt kupić kawał brezentu i zrobić z niego prawdziwy namiot? Zresztą, z drugiej strony i tak nie wiadomo, o co chodzi z tym tipi. Nic się tam nie działo, żadnego Indianina również się nie uświadczy. Za to pozostałości po niedawnej budowie znaleźć można bez trudu…
Na tyłach jest jeszcze możliwość płukania złota i ta atrakcja, najbardziej przypadła do gustu Lilce. Woda, piasek, błoto = szczęście. Na upartego – nawet bez tego złota by się obyło.
W miasteczku westernowym Wild West City nie mogło zabraknąć strzelnicy (i pola paintballowego…), ale niestety te atrakcje również są dodatkowo płatne. Teoretycznie można postrzelać z łuku i wiatrówki, ale łuk był niedostępny, bo „ktoś” zgubił strzały.
Nie mogłem sobie odmówić wejścia do biura Szeryfa
To w sumie najbardziej klimatyczne pomieszczenie wśród tych, do których mamy dostęp. Jest fajnie wystylizowane, z prawdziwą kratą dla więźniów i pryczą do spania. Kiedy zamknąłem się w klatce, żeby zobaczyć „jak to jest”, okazało się, że stałem się najlepszą atrakcją w tym parku! Wszystkie dzieci piszczały przerażone na mój widok i ściągały siostry i braci, by zobaczyły, że jest tu jakiś więzień. Ten szczegół uzmysłowił mi jak niewiele potrzeba, by to miejsce naprawdę było klimatyczne!
Podkreślę to raz jeszcze – WSTYD! Tam nie działo się po prostu nic. Przykre, że brakowało tak podstawowych i klasycznych elementów jak: Indianie, spacerujący szeryf, kasyno, czy choćby jakiegoś dziadka na emeryturze, który zrzuciłby słodkie kotki i zamiast tego na bujanym fotelu zapaliłby sobie fajkę.
Czy warto przyjechać do Wild West City? Za wejście zapłaciliśmy 16 zł (w środku zostawiając jeszcze 43 zł), by dostać kilka naprawdę słabych atrakcji, z których tylko część miała jakiś związek z Dzikim Zachodem. Miejsca (mimo początkowej fascynacji), niestety nie polecam – szkoda twojego czasu, nerwów i zawiedzionych oczekiwań.
Edit: Wild West City jest zamknięte dla osób indywidualnych.
Dodaj komentarz