Do Kazimierza Dolnego jeździłam już jako mała dziewczynka, praktycznie co dwa lata. Zawsze, aby na nowo przeżyć ten sam zestaw atrakcji: umyć ręce w studni, wejść na zamek i Górę Trzech Krzyży oraz najważniejsze – kupić lokalnego, maślanego koguta w słynnej piekarni Sarzyńskiego. Być może – moje częste wizyty może wytłumaczyć głaskanie po pyszczku lokalnego kundelka z brązu, które ponoć sprawia, że jeszcze raz się tu wróci. Dorośli miziają psa hmm… niżej – ma to zapewnić szczęście seksualne. No, psu w każdym razie na pewno:
Kazimierz Dolny to miasto artystów.
Przechadzka niewielkimi, brukowanymi uliczkami wśród pieczołowicie odrestaurowanych budynków – była dla mnie czymś niezwykłym. Miasto miało w sobie coś magicznego. Przyciągało mnie niczym magnes, kusząc licznymi sklepikami i powodując, że zawsze z takiej wyprawy wracałam obładowana „pamiątkami” dla wszystkich. Dla taty, dla mamy, dla brata, dla dziadków, dla siebie, czasem nawet zdarzało się, że dla kota też coś kupiłam.
Mimo tego, że z kiczowatych pamiątek już dawno wyrosłam – za każdym razem kupuję przynajmniej dwa koguty. Jeszcze nigdy nie udało nam się ich dowieźć w całości do Warszawy. Zazwyczaj zjadamy je mimochodem, w biegu – zatrzymując się przed niezwykłymi galeriami, prowadzonymi przez lokalnych artystów. Czasem nachodzi mnie refleksja czy w tak dużym skupisku sztuki, można jeszcze czymś zaskoczyć potencjalnego kupca i skusić go właśnie swoim dziełem.
Do studni nie podejdziesz, chyba że po sezonie.
Magiczna wioska, z lekka przypominająca skansen – w ostatnich latach stała się dla mnie zbyt popularna i zadeptana. Na dodatek pełno tam „wróżek”, które stoją na straży zabytkowej studni. Tak jak ostatnio – na oko 40-letnia Cyganka w kolorowej sukni i chustce na głowie – podbiegła do nas z błyskiem w oku:
– Ładna ta Pana dziewczyna, ładna… Ma Pan szczęście, szczera jest… dobra… – słodziła mi kobieta i nagle nie wiadomo skąd – obok niej pojawiła się druga Romka.
– No tak, tak, wiem! – odpowiedział mój chłop, odruchowo kładąc rękę na portfelu w kurtce – Tyle lat spotykania, wiedziałem, kogo biorę za żonę!
– Panie ja Panu powróżę… daj rękę… taka ładna przyszłość, ale czuję, że w pracy masz ZŁEGO! Podły, zły człowiek. Obłudnik… przeciwko tobie jest, daj, powróżę!
Cyganka przesunęła się bliżej, chcąc go chwycić za rękę, ale Filip odsunął się od studni.
– Nie, nie, dziękujemy. Dobrze, że tylko jeden! Myślałem, że więcej! – uśmiechnął się i szturchnął mnie, mrugając porozumiewawczo, żeby zwiewać.
Dwie cyganki stawały się coraz bardziej napastliwe i zaczynały przekraczać granice bliskości.
– Daj na herbatkę – szepnęła najstarsza, prezentując braki w uzębieniu, które po bliższym kontakcie okazały się po prostu złote.
Oczy miała młode – coś jednak sprawiło, że wyglądała na dużo starszą niż w rzeczywistości. Poprawiła chustę w kwiaty i spojrzała na mnie wymownie.
– Nie mamy drobnych, dziękujemy, ale naprawdę musimy już iść. – zaczynała mnie męczyć ta rozmowa, a nie potrafiłam tak po prostu odejść, kiedy do mnie mówiła.
– Panie daj na herbatkę! – krzyknęła druga już mniej przyjemnie, niecierpliwiąc się naszą opieszałością.
– Nie dam, jakby Pani była szczera i powiedziała, że zbiera na wódkę, to bym dał.
– To daj na wódkę! – ucieszyła się i wyciągnęła rękę przed siebie.
– Ta! Ja dam na wódkę, a Pani sobie herbatkę kupi! – zakpił, aż kobieta splunęła.
– Taki miły jesteś? TAKI… miły! TAKI porządny… TAKI… człowiek zły! Zobaczysz! Zarażasz złem! – wysyczała kobieta, rzucając na nas swoje czary-mary, po czym podeszła do następnego turysty.
Byłoby to nawet zabawne i mogłoby zostać wpisane w folklor tego miasteczka, gdyby nie fakt, iż nagabywanie po pewnym czasie staje się irytujące, a nawet jak dasz pieniądze – zaraz znajdzie się następna para, która prosi „o herbatkę”.
Problemy z parkingiem
Pragnąc wybrać się do Kazimierza w słoneczny weekend, możemy być pewni, że problem znajdzie się już w momencie szukania parkingu. Kiedy w końcu w ogóle uda nam się coś znaleźć – będziemy niesieni przez tłumy od Sanktuarium Matki Boskiej Kazimierskiej, aż po Górę Trzech Krzyży. Małą i tak przestrzeń – zagracają stojące wokół samochody, furgonetki i busy. Jedynym wytchnieniem może być przechadzka po Kazimierskim Parku Krajobrazowym, do którego nie dotarliśmy ze względu wszędobylskie kocie łby. Są one równie malownicze, jak niewygodne – przez co zostawiliśmy wózek w samochodzie, zdając się na nóżki Lilki.
Czy warto tu przyjechać?
Mimo wszelkich minusów, do Kazimierza warto podjechać – najlepiej rano albo poza sezonem. Doskonale nadaje się na romantyczne wyprawy lub spacer całą rodziną. Oddechu od tłumu można nabrać, przeprawiając się promem – wprost do zamku w Janowcu lub po prostu wybierając się na spacer wzdłuż Wisły.
Dodaj komentarz