Kiedy byłam małą dziewczynką, a mama potrzebowała, abym kupiła jej mleko, jaja, czy chleb – szłam karnie do niewielkiego sklepu. Wraz z kolejnymi świeczkami na torcie – na sklepie zmienił się szyld i opakowania kolejnych produktów. Mleko w folii zastąpiono kartonem, mięso ofoliowano, a jaja zyskały na opakowaniu nowy dopisek: „od super zadowolonej kury”. Dziś, 90% moich zakupów robię niejako „przy okazji” w hipermarkecie. Jedynie mięso staram się kupować od lokalnego rzeźnika.
Inaczej było u mojej babci.
Mieszkała na takim wygwizdówku, że supermarketem nazywano tam oddalony o kilkanaście kilometrów kiosk, w którym była podstawowa chemia i jakieś gazety. Aby kupić chleb, należało wpisać się do specjalnego zeszytu przynajmniej dzień wcześniej. Po mleko jeździło się dwa razy w tygodniu do faceta, który po prostu miał krowy. Jaja były od kury wybieganej na podwórku. A mięso?
No właśnie…
Było dla mnie niemałym zdziwieniem, kiedy moja ukochana babcia, zamiast rozsypać jak co rano ziarno dla kur, po prostu wzięła siekierę i odrąbała jednej z nich głowę.
No co się patrzysz? Będzie na rosół!
Nie wiem, kto był wtedy bardziej zszokowany. Ja, że zabiła kurę, czy ona, że nie wiem „skąd pochodzi” rosół. Teoretycznie wiedziałam, ale nigdy nikt nie miał potrzeby pokazać mi tego w praktyce. Każde kolejne wakacje na wsi, uczyły mnie innych rzeczy. Nutrie hodowało się na futra, jaj wyszukiwało się w całym ogrodzie, a świnkom, które tak lubiłam karmić obierkami z ziemniaków, po pewnym czasie podcinano szyje.
Ludzie jedzą mięso od pokoleń.
Nie wyróżniam się jakoś szczególnie i mięso jem od zawsze, z roczną przerwą, kiedy zbyt bardzo uświadomiłam się w sprawie traktowania zwierząt w masowych hodowlach. Moja mama z desperacją próbowała mnie wtedy karmić substytutem sojowym, który był dla mnie tragiczny w smaku. Dzielnie jednak przeżuwałam kolejne „kotlety”, chcąc udowodnić wszystkim, że zwierzęta mają źle.
Potem na miesiąc trafiłam do szpitala, gdzie do wyboru miałam jeść mięso z surówką, albo samą surówkę. Powiem szczerze, że po dwóch tygodniach po prostu wymiękłam. Wiem, że powinnam teraz napisać, że było to dla mnie traumatyczne doświadczenie, ale… tak wcale nie było. Mięso wydało mi się przepyszne i z ulgą do niego wróciłam. Obrazy zaniedbanych, maltretowanych zwierząt, niestety dość szybko wyparowały mi z głowy, choć do tej pory sumienie każe mi wpłacać na ich cel, choć małą darowiznę.
Kiedy Matka Tylko Jedna popełniła post o królikach, które hoduje dla mięsa – byłam już w stanie zrozumieć ją i ludzi, którzy walczyli o swoje wyobrażenie na temat pochodzenia mięsa. Wiecie – te wszystkie uśmiechnięte świnki, które są na szybkach u rzeźnika, raczej nie sugerują, że jakieś zwierzę traci tam życie. Wolimy nie wnikać, co robiło nasze pożywienie, przed pojawieniem się na talerzu. Ja do tej pory pamiętam każde zabite przez moją babcię zwierzątko i jak panicznie uciekały, kiedy trzymała w rękach wielką siekierę. Co z tego, że ponad 20 lat jadłam potem mięso, praktycznie codziennie. Tylko te zarzynane utkwiły mi w głowie. Czego oczy nie widzą…
Zaraz… czemu w ogóle o tym wspominam?
W zeszłym tygodniu wybrałam się do Oliwskiego zoo. Mróz sprawił, że większość zwierząt wolała ciepłe boksy niż chodzenie po gigantycznych wybiegach. Zoo wydało mi się cudowne i uważam, że jest najładniejsze i najbardziej urozmaicone z dotychczas zwiedzonych. To duży sukces, zważając na to, że jest jesień i jak skrytykowałam toruńskie zoo.
W Oliwie żyje wiele polskich gatunków, zagrożonych i ginących, ulokowanych w przepięknym otoczeniu pośród drzew. Dla dzieci jest minizoo, mały plac zabaw, park linowy – i przy wolnym chodzie można tam spędzić cały dzień.
Poruszając się wytyczonymi alejkami, widzi się najbardziej naturalne (jak na nasze warunki) środowisko. Wielbłądy mają swoją pustynię, gepard wysoką trawę, a lwy nowo wybudowany wybieg. I teoretycznie wielu ludzi chwali ten obiekt, gdyby nie to, że… lew zagryzł tam lwicę.
Jakiś świadek zdarzenia dzwoni na policję (!), aby poinformować, że duże koty się zagryzają. Zdecydowanie, ten makabryczny filmik wygrywa z kopulującymi osiołkami, które rozdzielono dla dobra gawiedzi. Jest ostro, prowokacyjnie, dyrektor i pracownicy to barany, którzy powinni zostać natychmiast zwolnieni. Przecież nie po to chodzimy do zoo, by oglądać dzikie zwierzęta. Chcemy Simby i Nali, a nie porąbanego Skazy.
Ujarzmiona dzikość
Po ekranizacji Harrego Pottera, prawie każdy marzył o „swojej” sowie. Stała się dla nas mniej drapieżna. A my lubimy oglądać naszą projekcję. Zwierzęta ucywilizowane, o naturalnym pięknie i nienaturalnym zachowaniu. Idąc do miejskiego zoo, chcemy mieć styczność z filmem DreamWorks, a nie z jakąś prymitywną, dziką Afryką!
Teoretycznie wiemy, jak to wygląda. Lwy pół dnia się wylegują, ale potrafią też zabijać, nie przejmując się, że nikt nie nagrywa nowego odcinka do Animal Planet. Prawda ekranu wygląda znacznie lepiej niż zobaczenie tego na żywo. Osły kopulują, aby mieć młode, a ludzkie dzieci nie biorą się z kapusty i nie przynosi ich bocian.
Lubimy mięso, ale wolimy nie wiedzieć, że jaja od zadowolonych kur pochodzą w większości od ptaszków bez dziobów i piórek, o małych nierozwiniętych nóżkach przez masowo wstrzykiwane hormony wzrostu. Rzucamy się na ludzi hodujących króliki, bo nie po to mamy swoją miniaturkę, by ktoś nas prowokował gorzką prawdą, że króliki hodowlane się potem je. Uśmiechnięte świnki na szybie rzeźnika, raczej nie miały takiej miny w momencie ogłuszania, a ich kwiki niosły się długim echem w mocno oświetlonej jarzeniówkami hodowli. Tylko czy nie łatwiej w naszym uporządkowanym, cywilizowanym świecie, odciąć się od wszelkich instynktów – pozostając w błogiej „nieświadomości” i słodkim kłamstwie, że wszelkie ziemskie życie jest lepsze, niż faktycznie jest?
Zoo Gdańsk
ul. Karwieńska 3, Gdańsk-Oliwa
www.zoo.gda.pl
„Chcemy Simby i Nali, a nie porąbanego Skazy.” niezła pointa:) I koniecznie żeby mówiły ludzkim głosem. Fajny tekst.
Dzięki :*
Słyszeliśmy też opowieści o tym, że grzyby niby rosną w torebkach foliowych a jabłka są z tirów 🙂
Na szczęście wierzymy w ludzkość i mądrość rodziców i te przypadki to nadal mniejszość!