Moi rodzice mieli kiedyś znajomych – rodzinę modelarzy. Dosłownie – od ojca, przez matkę, aż po trojkę synów – wszyscy zajmowali się tworzeniem makiet. Z każdym kolejnym modelem widać było wzrost ich umiejętności, pracochłonność i ogromną ilość detali. Serio – to chyba jedyni znani mi ludzie, którzy przy korzystaniu z Kropelki, nie sklejali sobie dodatkowo rąk.
Będąc u nich któregoś razu z wizytą, miałem okazję podpatrzeć – jak żyją
Moje dziecięce wyobrażenia, nawet w połowie nie odzwierciedlały rzeczywistości. Ich mieszkanie w typowym bloku PRL, przypominało ogromny sklep z zabawkami: w przedpokoju stał wielki stół, który tworzył makietę Malborka, z fosą, mostami, drzewami, rzeką i licznymi drogami. Małe postacie „spacerowały” wokół parku, nad ich głowami zastygłe w ruchu wisiały precyzyjne modele samolotów oraz… całe, działające tory, po których jeździła stylowa, elektryczna ciuchcia. Na regałach zamiast książek, leżały setki modeli o różnorodnej tematyce.
Miałem zaledwie kilka lat, a do tej pory pamiętam – z jaką pasją mówili o swoim hobby. Zajmowali się nim w każdej wolnej chwili, zarażając nim każdego, kto do nich przyszedł.
Mnie również zainspirowali
Moją głowę opanował istny szał modelarstwa, do którego szybko wciągnąłem brata ciotecznego. Razem postanowiliśmy kleić samoloty.
Niestety to, co wydawało się piękne na pudełku – kompletnie mi nie wychodziło. Nie miałem pojęcia jak sprawić, by w helikopterze kręciło się śmigło. Nie potrafiłem skleić (a potem pomalować) samolotu tak dokładnie, by nie było widać grubej warstwy kleju. Co gorsza – nie za bardzo wiedziałem, jak tego kleju się używa. Kiedy najechałem przypadkiem na styropianowy fragment malutkiej figurki i polałem po nim tradycyjnym superklejem, ten… rozpuścił się.
No żenua.
Moja walka o nowe hobby trwała dobre pół roku i skończyła się równie nagle, jak się zaczęła – zwyczajnie skończyła mi się cierpliwość, chęci i kieszonkowe na kolejne modele.
Te wszystkie uczucia zalały mnie, kiedy stanąłem na progu Parku Miniatur Województwa Mazowieckiego przy miniaturze Pałacu Saskiego
Ilość detali, każdej dachówki, zdobień i pomnika – zachwycił mnie i znowu poczułem się jak kilkuletni chłopczyk. Jednocześnie naszła mnie refleksja, że modelarstwo, tak jak każda inna dziedzina na świecie – również podlega ewolucji. Stare metody pieczołowitego wycinania, klejenia i rzeźbienia ustępują m.in. drukowi 3D.
W muzeum nie ma zbyt wiele modeli, a te, które są – są nieruchome i jakby „zastygłe” w innej epoce. Nie zmienia to jednak faktu, że dla mnie jako technologicznego geeka – ten park to pokaz możliwości obecnej techniki. Mimo użycia programu graficznego – wydrukowanie tego wszystkiego, pomalowanie i złożenie – nadal wymaga ogromnego nakładu pracy. Efekt „odbudowanych” modeli Warszawy jest tak czarujący, że para staruszków, która była z nami w muzeum – ze wzruszeniem pokazywała, gdzie kupowała słodycze i gdzie się spotykała w tajemnicy przed rodzicami.
Jeżeli któryś z twoich bliskich lubi modelarstwo lub sam chciałbyś zainteresować nim swoje dziecko – musisz koniecznie zaciągnąć go do Parku Miniatur w Warszawie. Zapierające dech w piersiach obiekty Mazowsza (choć głównie Warszawy), których już nie ma szans obejrzeć na żywo – wzbudzają uczucia tęsknoty, żalu, nadziei i inspiracji na to, jak powinna wyglądać Polska. No właśnie – jedyny minus to taki, że nie można ich porównać do pełnowymiarowych oryginałów.
Park Miniatur Województwa Mazowieckiego
Niestety Park Miniatur został zamknięty . 🙁
Dodaj komentarz