Kiedy jedziesz do Chorwacji samochodem – po drodze mijasz coraz to lepsze widoczki. Na początku nieśmiało zaczynają pojawiać się góry, później jedziesz skalnymi tunelami, albo tuż nad przepaścią, gdzie w dole widnieje woda. Do tego oczywiście palmy i gigantyczne oleandry, o których na moim tarasie mogę pomarzyć. A jednak im więcej czasu spędzaliśmy na miejscu, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że z wszystkich dotychczas odwiedzonych europejskich państw najbardziej podobają mi się Włochy. Odwiedziliśmy m.in. Split, Szybenik, Park Krka, czy Zadar. Jednak to właśnie Primosten i Trogir sprawiły, że na pewno do Chorwacji wrócę.
Trogir to miasto portowe.
Od razu na wejściu na promenadę w oczy rzuca się Twierdza Kamerlenego. Na zdjęciu otwierającym tekst możesz zobaczyć, jak pięknie jest wkomponowana w otoczenie. Ba! Prawie w ogóle jej nie widać, a musisz mi wierzyć, że naprawdę jest ogromna. Szybko okazało się, czemu Trogir tak przypadł mi do gustu. Otóż… przez długi czas znajdował się pod wpływami weneckimi. To wiele wyjaśnia. 😉
Forteca kusiła nas tak bardzo, że zdecydowaliśmy się wejść do środka. Koszt to ok. 20 kn, więc nie dużo. Twierdza wybudowana została w strategicznym punkcie i służyć miała obronie kanału morskiego. Dzisiaj służy głównie za punkt widokowy, z którego rozpościera się cudny widok na port i miasto.
W śródziemnomorskich miasteczkach zawsze mnie fascynuje, że wszyscy mają praktycznie identyczne kolory dachów wykonanych z dachówek ceramicznych w rudawym kolorze. Dach ma tu głównie chronić przed słońcem, a śniegu praktycznie nie ma. Właściciel naszego domku w Kanicy opowiadał nam, że ostatni deszcz widział w czerwcu, a śnieg ostatnio wtedy, kiedy był małym dzieckiem. Wyobrażasz sobie, że na dworze ciągle jest ponad 20 stopni? Uwielbiam lato i jestem jak najbardziej za!
Na promenadzie nie brakuje handlarzy, czy malowniczych ogródków, w których można zatrzymać się na coś dobrego. Przez cały port ciągnie się sieć gęstych uliczek, które mimo wszędobylskiego kamienia – dają cień i ochłodę przed słońcem. Zatrzymaliśmy się w jednej z licznych restauracji i zamówiliśmy owoce morza. Dzieciaki skusiły się na pizzę. Jako przystawkę podano nam chlebki, które maczać można było w sosie na bazie oliwy i czosnku.
Spodziewałam się, że w Chorwacji najem się owoców za wszystkie czasy, jednak trochę się pod tym względem zawiodłam. Naprawdę często smaczniejsze owoce sprzedają u mnie w warzywniaku. Papryka, którą kupiliśmy tu na miejscu – miała wygląd, ale była totalnie bez smaku, jak papier. Na dodatek owoce są bardzo drogie, ale to w sumie to nie dziwi, bo ciągle panuje tu susza. Jednak jeśli marzysz, że objesz się owoców morza – to w okolicy jest tego mnóstwo. Do wyboru, do koloru.
Starówka Trogiru w 1977 została wpisana na listę UNESCO. Oprócz fortecy możemy tu oglądać Pałac Ćipiko, czy Katedrę świętego Wawrzyńca.
Ta mini wystawa w jednym z domów mnie urzekła.
Wyspa Čiovo
Zaraz z Trogiru można mostkiem przejść na wyspę Čiovo. Most jest podnoszony i wiecznie zakorkowany, polecam więc zwiedzanie wszystkiego pieszo. Wbrew pozorom nie jest tego aż tak dużo, ale spokojnie spędzimy tu co najmniej 4 godziny. Wyspa ma zaledwie 28,13 km 2 i prawdopodobnie początkowo była miejscem wypędzeń osób chorych na trąd. Zamieszkiwali tu także misjonarze.
Trogir to jedno z tych miasteczek, dla którego warto wracać do Chorwacji. Ba! To jedno z takich miejsc, dla którego warto przyjechać tutaj w ogóle! Jest fotogeniczne, pełne ciekawostek a historia tego miejsca otacza cię, sprawiając wrażenie wręcz namacalnej. Zakochałam się w tym miejscu bez reszty. Jest dokładnie takie, jakie wyobrażasz sobie, gdy myślisz o śródziemnomorskich miasteczkach!
Dodaj komentarz