Kiedy jechaliśmy do Chorwacji, mieliśmy plan zobaczyć „słońce topiące się w morzu”. Nie przewidziałam jednak, że Chorwacja otoczona jest wzniesieniami, górkami i pagórkami znacznie ciaśniej niż np. Thassos w Grecji, a obserwowane przez nas morze, będzie tak naprawdę zatoczkami, a nie otwartą przestrzenią. Nie wspominając już o braku piasku. Przeważnie wyglądało to tak:
Też ładnie, ale w kulminacyjnym momencie wszystko zostało zasłonięte przez góry. 😉 Okazało się też, że bardzo dużym atutem naszego rodzimego Morza Bałtyckiego są… chmury. Z Chorwacji na palcach jednej ręki mogę policzyć fotki, gdzie znajduje się jakiś „obłoczek”. Z jednej strony fajnie, bo ciepło, z drugiej – wystarczyło, że pogoda w Chorwacji jednego dnia nieco siadła i dzięki chmurom mogliśmy oglądać cudowny zachód słońca z widokiem na wyspę Primošten. Chmury rozlały się nad wyspą, tworząc bajeczne kolory w różach, żółciach i pomarańczach.
Primošten znajdowało się na trasie naszego przejazdu między naszym apartamentem w Kanicy a Parkiem Narodowym KRK, który opisywałam niedawno. Z drogi wyglądało tak malowniczo, że nie mogłam się powstrzymać, aby je odwiedzić, co udało się zrealizować już następnego dnia.
Z drogi wydaje się, że każdy fragment Primošten jest zagospodarowany na domki, a samo miasto jest malutkie.
Wystarczy jednak wjechać do środka, aby przekonać się, że jest całkiem spore. Są tu żwirowe plaże i część „dzika”, gdzie część turystów wypoczywała między skałami. Ze szczytu wzniesienia rozciąga się ładna panorama z widokiem na okoliczne wyspy i kościół św. Juraja z 1485 roku, otoczony… cmentarzem. Przez cmentarz, panorama nie jest może najlepszym miejscem na randkę, ale i tak warto wejść na szczyt, aby pogapić się na świat. 😉
Primošten zachowało klimat starożytnego miasteczka rybackiego. Jest tu dość kameralne, miasto nie jest przeładowane turystami i w rezultacie podobało mi się tu znacznie bardziej niż w Szybeniku, czy Zadarze.
I te stare, nadgryzione zębem czasu auta, które zawsze robią klimat. 🙂
Między krętymi uliczkami ulokowanych jest pełno restauracji i urokliwych sklepików.
O jednym z nich pisałam we wpisie: „Pamiątki z Chorwacji, które warto zabrać do domu!” To właśnie tutaj zjedliśmy najlepszy gulasz rybny (z mieszanki ryb, krewetek i małży) z polentą – tradycyjne danie Primošten. Danie było sycące, rozgrzewające i nieco przypominało mieszankę zupy rybnej i… pomidorowej.
Ciekawostką był także koktajl z krewetek.
W Primošten byliśmy w sumie dwa razy. Jest tu bogate zaplecze gastronomiczne i… cudowne w wyglądzie lody. Umówmy się – w smaku są zwyczajne, ale to, co wyprawiają z nimi właściciele, dorobiło się już kilku filmików na Youtube.
W rezultacie dostajesz lody w kształcie Pinokia, czy tak jak ja w kształcie ptaka. Można się najeść samymi wafelkami. 🙂
Miasteczko Primošten totalnie mnie oczarowało. A już jutro zapraszam was na kolejną odsłonę Chorwacji. Odwiedzimy Targ rybny w Splicie!
Wow! Jakie niesamowite lody i to drugie od góry zdjęcie *.* Niesamowite 😀
Ja byłam na Makarskiej, mnie też bardzo denerwowały góry, przez które widok jest bardzo monotonny 🙁
Miło się czytało, pozdrawiam serdecznie 🙂
https://wkomenda.blogspot.com/
Piękne widoki ! To prawda. Zachody słońca mają w sobie to coś 😉 zapraszam do zapoznania się z moim nowym wpisem:
http://wybierztrening.blogspot.com/2017/09/pasja-czyli-cos-w-zamian.html?m=1
Nie wiem, o co chodzi z tymi wafelkami 😉 Ale zjadłabym 😉