Ostatni mój bieg, Siedmiu Róż, był totalną katastrofą. Dobiegłem ostatni, a dodatkowo na mecie czułem się zupełnie wyrzuty z jakiejkolwiek energii. Jednak już wtedy postanowiłem, że wezmę się za siebie.
Słowa dotrzymałem
Jeszcze tego samego dnia usiadłem i pisząc relację z biegu – miałem w głowie ułożony jako-taki plan działania. Postanowiłem pić wodę (która w większej ilości mi nie wchodzi), przejść na zdrowsze odżywianie i znacznie więcej się ruszać. W życiu jednak nie przypuszczałbym, że dostanę wsparcie od zupełnie obcych mi ludzi, którzy przypadkiem trafiając na mój (raczej mało optymistyczny) tekst – pisali do mnie na priv, pisząc bym się nie martwił i że super, że w ogóle wyszedłem z domu, bo to już krok do sukcesu.
To, co działo się dalej, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Mój artykuł przeczytał także jeden z czytelników – Juliusz. Widząc, że nie bardzo sobie radzę – postanowił mi bezinteresownie pomóc. A ponieważ tak się składa, że jest trenerem i umie to robić – pomoże mi osiągnąć mój wymarzony cel i wziąć udział w półmaratonie. No czyż ludzie nie są cudowni?
Działamy!
Biegać zacząłem już dość dawno, ale będąc uczciwym – nie robiłem tego ani regularnie, ani tym bardziej prawidłowo. W efekcie albo biegałem codziennie w sposób nieprawidłowy, albo robiłem sobie długie przerwy w zasadzie sprowadzające się do tego, że biegałem tylko podczas oficjalnych imprez.
O powody, by nie biegać – było znacznie łatwiej, niż by znaleźć przewagę tych, które zachęcały, by wyjść z domu i potrenować. Teraz jest inaczej. Po pierwsze – no, jednak głupio wystawić człowieka, który wystąpił z propozycją pomocy i poświęca mi swój prywatny czas prawda? Po drugie – chcę w końcu to bieganie przekuć na coś więcej. Chcę czuć się zdrowszy, pełen energii i mieć świadomość, że robię coś, co w jakiś sposób pozwala mi się spełnić. No i fajnie by było przy okazji zrealizować jakiś cel.
Nasza współpraca trwa dopiero nieco ponad 2 tygodnie, ale przez ten czas sporo się dowiedziałem – jak trenować, czemu czasem lepiej nie trenować codziennie i jak robić to mądrze. Do tego ten sympatyczny facet zawsze wesprze mnie dobrym słowem, gdy mam jakieś wątpliwości. Jednocześnie wiem, że nie da mi tak łatwo odpuścić.
Efekty? Już są
Z moim nowym trenerem umówiliśmy się, bym nie nastawiał się kompletnie na nic, wybierając się na Narodowy Bieg Stulecia. Dodatkowo czułem mały stres, który był spowodowanym ostatnim masakrycznym występem. Trochę irracjonalne, bo przecież jakbym pobiegł ostatni – to nic by się wielkiego nie stało, ale mimo wszystko chciałem no jednak wypaść lepiej. 😉 Punktualnie o 12 wszyscy zawodnicy odśpiewali hymn, a następnie przeszliśmy na pozycje startowe.
Pod względem organizacyjnym Narodowy Bieg Stulecia był przygotowany raczej słabo. W komunikacji panował chaos, nie było też informacji – o której należy odbierać pakiety startowe, a po biegu zabrakło informacji… gdzie odebrać medale. Co gorsza – na linii startu powiedziano informacje, których nikt (prócz najbliższego kręgu spikera) nie usłyszał. Chodziło oczywiście o dystans. Trasa była dość prosta, bo na odcinku asfaltowym należało przebiec 3 kółka i dobiec do mety. Dzieląc sobie siły – ruszyłem spokojnym, regularnym rytmem. Nie wiem jednak dlaczego byłem przekonany, że to bieg na 10 km. Okazał się o połowę krótszy! Jak to się stało? Nie wiem, moje przeoczenie. Ważne jednak jest to, że podczas tego biegu nie tylko zaliczyłem swoją życiówkę, ale – a może przede wszystkim – nie czułem się jakoś szczególnie zmęczony.
Na mecie
No właśnie. Na mecie czułem, że cały czas mam spore pokłady energii i nie mogłem wyzbyć się uczucia, że nie dałem z siebie wszystkiego. Czyli cały trening zaczyna działać. To dla mnie fantastyczna wiadomość, bo czuję się zmotywowany jak nigdy wcześniej! Oczywiście jestem nadal świadomy, że do założonego celu przede mną jeszcze daleka droga. Pierwsze efekty jednak już widzę, a ja czuję się pełen energii i motywacji, jak nigdy wcześniej!
Dodaj komentarz