Do niektórych aut można się przywiązać emocjonalnie – pikantne randki, nocne imprezy, pies wymiotujący na tylnej kanapie – wszystkie te historie, można sobie przypomnieć w momencie sprzedaży. Niestety jeszcze niedane nam było tego doświadczyć, więc za każdym razem, kiedy nasz złomek się sypie – przeżywamy to na nowo.
Szczerze mówiąc, nie przykładam wagi do koni mechanicznych, czy pojemności silnika, bo kompletnie się na tym nie znam. Jeśli kiedyś przysłuchalibyście się mojej rozmowie z Filipem, to wyglądałaby ona mniej więcej tak:
– O rany! Ekstra, co? Które auto ci się bardziej podoba? BMW, Mercedes, Audi, a może Volvo?
– Cytrynowe.
Sorry, ale taka prawda – dla mnie w samochodach to „coś”, to nie wnętrze, tylko kolor i charakter wynikający z designu. A najwięcej „cosia” mają czterokołowe maszyny z duszą, czyli m.in. zabytkowe.
Natchnieni filmem „Auta” produkcji Pixara, podjechaliśmy do fantastycznego Muzeum Motoryzacji i Techniki w Otrębusach. Przynajmniej według strony internetowej, bo faktyczny widok przeczył każdemu umieszczonemu tam zdjęciu.
Muzeum Motoryzacji w Otrębusach
Przed głównym wejściem, które wyglądało jak duży, zaniedbany garaż – stało kilka angielskich autobusów, amerykański Gimbus, statek… samolot (?), angielska budka telefoniczna, samobieżna armata (!!!), no i gdzieś tam na końcu auta. Maszyny wyglądały na zniszczone, skorodowane i w depresji. Brak jakiegokolwiek zadaszenia, tylko pogłębiał ich smutne położenie.
Z bólem serca zapłaciliśmy po dysze od osoby i weszliśmy na teren garaży, czy może raczej… wiat. Dziesiątki aut stłoczonych na małej powierzchni, bez ładu i składu – jak je ktoś przyprowadził, tak wrosły w ziemię. Żadnej chronologii, chaos, lakoniczna karteczka z nazwą i datą. „Nowoczesne” Polonezy Caro na przodzie, a gdzieś tam daleko piękne Fordy, do których nie da się dotrzeć, a co dopiero obejrzeć. Odstępy między nimi wykorzystane jak przez poszukiwaczy parkingu w sobotę wieczorem, przed centrum handlowym – 20 cm zapasu z każdej strony.
Za dużo… wszystkiego
Gdzieś tam na środku rzucone niestylistyczne krzesła ogrodowe, parę metrów dalej telewizory. W kolejnym garażu: stosy odbiorników radiowych oraz maszyn do pisania, a także jakieś przybory do ubijania masła, czy inne tego typu twory, nadające się bardziej do Muzeum Ziemi Sadowieńskiej, niż do centrum techniki i motoryzacji. Rowery, motory – ciągiem ustawione na półce, bez żadnej tabliczki.
Ciekawym elementem były drzwi garażowe z poprzybijanymi tablicami rejestracyjnymi, ale to naprawdę niewiele jak na taką przestrzeń.
Eksponatów było ewidentnie za dużo. Muzeum chwali się, że 90% produkcji filmowych w Polsce z wykorzystaniem zabytkowych aut – powstało przy jego udziale. Szkoda, że nie jest to w żaden sposób widoczne. Przeciwnie – ma się wrażenie, że to „muzeum” jest zaniedbane i opuszczone. Porównałabym to do sytuacji jak u zbieraczy zwierząt. Kolekcjonowanie ponad stan i zdrowy rozsądek nie zważając na warunki materialne i lokalowe, w rezultacie chciało się dobrze, a wyszło, jak wyszło.
Gdzieś pomiędzy wiatami i zniszczoną Syreną – w małej, ciasnej klatce siedzi sobie królik. Co ma ten gryzoń do garażu pełnego aut?
Następną atrakcją jest przejażdżka: małym, elektronicznym samochodzikiem. Lilce bardzo się podobało, choć jest nieco droga – 1 zł za minutę jazdy. Za jedno, szybkie kółeczko zapłacisz około 5 zł.
Szczerze mówiąc – zupełnie inaczej wyobrażałam sobie to muzeum. Jest kilka zadbanych autek, ale i tak ich dokładnie nie obejrzysz. Tam jest brudno, brzydko, tłoczno i kompletnie nic nie zachęca, żeby za to płacić. Lepiej czekać na różne akcje, podobne jak było na Wielkiej Warszawskiej. Muzeum w Otrębusach czasami organizuje coś podobnego, jeżdżąc staruszkami po Polsce. Wtedy samochody można obejrzeć z każdej strony i bez przeszkód zajrzeć przez szyby do środka, bez wrażenia, że płacisz za nic.
Muzeum Motoryzacji i Techniki
ul. Warszawska 21, Otrębusy
www.muzeum-motoryzacji.com.pl
Nie ma się co dziwić – to muzeum prywatne. Zamiast lamentować o ile lepsze są inne muzea powinniśmy podziwiać właściciela, że udało mu się z własnych środków stworzyć największe muzeum motoryzacji w Polsce. Z tego co wiem, to pomimo wielu prób niestety właścicielowi nie udało się uzyskać żadnego dofinansowania od państwa.
Osoby, które nie do końca są w temacie i niejako wchodzą „z ulicy” mogą być lekko rozczarowane tak jak Pani to opisuje. Nie jest to takie muzeum do jakich nas przyzwyczaiły szkolne wycieczki. To prywatna kolekcja, na prywatnej posesji, utrzymywana głównie z prywatnych środków. Ta „dyszka” z biletów jedynie rekompensuje ułamek kosztów. Za dużo eksponatów? Czyli co? Trochę wyrzucić? Sama kolekcja jak i muzeum były rozbudowywane z czasem, przez samych właścicieli w miarę ich zwykłych możliwości. Więc o piękny, zaprojektowany od początku pod kątem potrzeb gmach ufundowany z ministerstwa tutaj ciężko. Łatwo napisać, że atrakcje ograniczają się do „kilku zadbanych autek”. Ale te kilka autek to czasem kilkadziesiąt lat pracy i może nawet milion złotych. Określenie „brudno” z pewnością pasuje. Ale obecnie za muzeum stoi dwójka już starszych osób, które w pierwszej kolejności dbają o same samochody. Niestety nie ma tam zespołu ludzi na etacie, którzy mogliby wszystko ogarnąć. Nie jestem w żaden sposób powiązany z muzeum, jestem jedynie jego miłośnikiem. I mogę zapewnić o jednej kwestii. Osoby odwiedzające muzeum dzielą się na dwie grupy. Zaangażowani miłośnicy motoryzacji zawsze opuszczają muzeum zadowoleni doceniając jego główne walory. Pozostali różnie, może często z takim wrażeniem jak Pani. Pozdrawiam!
Droga Autorko, króliki to nie gryzonie!