W poszukiwaniu miejsc na randkę lub romantyczne popołudnie – wielu z nas w dalszym ciągu wyszukuje co ciekawszych restauracji, barów, czy parków. Kompletnie nie zwracamy uwagi na Wisłę – no, chyba że idziemy przejść się nowo wyremontowanymi bulwarami.
19 dzielnica długo pracowała na złą opinię
Przez kilka (naście) ostatnich lat – Wisła była tą zaniedbaną częścią Warszawy, bardziej kojarzącą się ze smrodem, ściekami i pijaństwem, niż z dawnym kąpieliskiem. Chociaż dzisiaj wydaje się to szokujące, to jeszcze za czasów naszych dziadków – w takie upały jak teraz – ludzie tłumnie kąpali się w rzece. Dziadek Filipa wspominał, że kiedy był w naszym wieku – woda była krystalicznie czysta, a ludzie nie bali się, że dostaną dziwnej wysypki.
Dzisiaj i ja nie odważyłabym się wejść do Wisły, chociaż uwielbiam spacerować jej brzegiem, relaksując oczy widokiem wody, która rozbija się o kamienie. Najbardziej lubię praską, „dziką” stronę. Wydaje się ona nieco nieunormowana, za to piaszczysta, zalesiona i z przyjemnymi zejściami na plaże. Bardzo lubię przesiadywać tu wieczorem wśród innych ludzi, którzy rozpalają ogniska, grillują i cieszą się długą nocą. Wisła stanowi nieodłączną część warszawskiego krajobrazu i gdy tylko potrzebujemy sobie z Filipem pogadać w neutralnym otoczeniu, blisko miasta – idziemy sobie na długi spacer jej brzegiem.
Wisła odżywa
Na szczęście dla mieszkańców – moda na Wisłę powróciła. Bulwary przyciągają tłumy ludzi, a i część praska nie może narzekać na pustki. Do tego samo miasto robi co może, by zachęcić nas do spojrzenia w jej kierunku. Promy wodne zabiorą nas bezpłatnie z jednego brzegu na drugi. Do wakacji kursują jedynie w weekendy i święta, ale już od lipca – krążą w tę i z powrotem przez 7 dni w tygodniu. Z bardziej znanych są to m.in. (bo innych rejsów, czasem bezpłatnych jest znacznie więcej!):
- „Słonka” kursuje z Cypla Czerniakowskiego na Saską Kępę.
- „Pliszka” od Mostu Poniatowskiego pod Stadion Narodowy.
- „Wilga” z Podzamcza-Fontanny do Zoo
- „Turkawka” z Nowodworów do Łomianek
Promy zabierają zarówno pieszych, jak i rowerzystów, ale dla tych drugich powstają powoli kładki rowerowe. Infrastruktura znacząco się poprawia i to bardzo cieszy. Co jeszcze fajniejsze – Wisła proponuje mnóstwo ofert turystycznych na dłuższe wyprawy, z której ostatnio skorzystaliśmy i my.
Parostatkiem w piękny rejs!
W głowie mruczy mi piosenka Krzysztofa Krawczyka, w zasadzie za każdym razem, gdy spoglądam na leniwie poruszające się statki po rzece. O parostatkach możemy dziś już zapomnieć, bo popływać można co najwyżej dieslem. Stojąc w kolejce na Warszawskiej Barce – w piękną, słoneczną pogodę, by móc wejść na pokład – nie spodziewałam się w zasadzie niczego wielkiego. Moja pamięć już powoli zacierała wrażenia po podobnym rejsie po Dunajcu na Węgrzech, który został już tylko miłym wspomnieniem.
Mimo to z nostalgią weszliśmy na Loewentina. Przez wiele lat Loewnetin służył jako statek pasażerski, chociaż zdarzało się, że w swojej historii – pełnił funkcję lodołamacza lub był wykorzystywany w wojsku. W 1945 roku statek został zatopiony w Kanale Łuczańskim, ale przez fakt, że tamował ruch wodny – wydobyto go, wyremontowano, i wrócił do życia napędzany silnikiem spalinowym z nową nazwą „Łowiczanka”.
Po zmianie silnika na nowszy model – dostał nową nazwę „Hanka Sawicka” i pływał jako statek pasażerski do 1977 roku. Potem przekształcono go na restaurację, a od 1983 roku zupełnie go porzucono. Rekonstrukcja statku (i nowe przepisy) wymusiła na właścicielach zmianę wymiarów i podstawowego wyposażenia. Jego sylwetka przypomina pierwszego Loewentina, a przy jego odbudowie wykorzystano niektóre oryginalne fragmenty XIX wiecznego parowca.
Loewentin – pierwsze wrażenie?
Gdy tylko Loewentin zaczął odbijać od brzegu – można się głęboko zrelaksować i zaczerpnąć orzeźwiającego powietrza. Panorama Warszawy z poziomu statku jest zupełnie inna! To takie trochę dziwne uczucie, bo przecież ten sam widok mogę obejrzeć z dowolnego brzegu, a mimo to wydaje się on zupełnie nowy i świeży. Statek płynął nieśpiesznie w kierunku Grubej Kaśki, a przez głośniki przewodnik zasypywał nas całą masą ciekawostek o Warszawie, jej zabudowaniach, historii czy nawet niezrealizowanych planach.
Ciekawostką jest to, że statek, którym płynęliśmy – nie porusza się ot tak w linii prostej. Cały rejs przypomina raczej slalom na torze. Wynika to z faktu, iż spora część rzeki jest po prostu płytka i groziłoby to utknięciem barki, gdzieś na mieliźnie. Loewentin zanurza się na niecały metr. To dlatego, gdy jest susza, to ruch wodny w Wiśle praktycznie zamiera.
Osobną kwestią jest moment przepłynięcia statkiem pod mostami. Uwierz, że te od dołu są znacznie bardziej hałaśliwe niż z poziomu ulicy! Przepływając pod nimi – masz wrażenie, że zaraz ci runą na głowę.
Cały rejs trwa około 1.5 godziny. W tym czasie można posłuchać przewodnika, napić się piwa lub zwyczajnie relaksować się podziwiając uspokajające widoki. Na pokładzie jest bardzo wietrznie, dlatego warto wziąć bluzę, albo całą podróż potraktować jako pretekst do przytulania się. 🙂
Dla kogo?
Tak po prawdzie to dla każdego. Wydaje mi się, że każdy powinien na taki rejs pójść chociaż raz ze swoją drugą połówką albo z dzieciakami. To fajna, w miarę przystępna cenowo atrakcja, która zwyczajnie jest ciekawą odmianą od zadeptanych parków, czy przeludnionych knajp. Szczególnie teraz, gdy sezon wakacyjny jest tuż za rogiem, niedziele niehandlowe straszą nudą, a pogoda dopisuje. Wbrew obawom mogę zapewnić, że Wisła nie śmierdzi, a z poziomu statku – wręcz zachęca do częstszych wizyt.
Loewentin
Bulwar Jana Karskiego, Warszawa
www.loewentin.com
Dodaj komentarz