Halloween to jedno z tych „zakazanych” świąt, które zapożyczyliśmy od Amerykanów. Nigdy nie miałem nic przeciwko wzajemnemu przenikaniu się kultur i kompletnie mi nie przeszkadza, że Halloween zastąpiło Dziady. Do „kultu śmierci” również nic nie mam – najwyżej pójdę do piekła albo jakiegoś innego czegoś.
Osobiście obchodzę to święto w sposób (raczej) na Polskę typowy: Halloween kompletnie mi nie przeszkadza, ale jeśli ktoś dzwoni do drzwi – to udaję, że mnie nie ma. Powód jest prozaiczny – w naszym domu NIGDY nie ma słodyczy. Zwłaszcza po 18.00, kiedy wracam z pracy.
Nie o świętach chciałem jednak mówić, a o pomarańczowym warzywie, które jest naturalnym skojarzeniem, gdy myślimy o tej magicznej, upiornej nocy.
Dynia
A właściwie to… mnóstwo dyniek.
Każda olbrzymka jest inna – są większe, mniejsze, bardziej foremne i dziwnie przekrzywione. Bywają kolorowym akcentem, który ozdabia nasze domy albo służą jako składnik na zupę krem. Dyńki są smaczne, zdrowe i przede wszystkim – modne.
Farma Dyń w Powsinie
O tytułowej Farmie Dyń usłyszałem w 2013 roku, ale wtedy nie zdążyłem na nią pojechać, ponieważ jest czynna tylko do 31 października. Zresztą do samej wycieczki podchodziłem sceptycznie. Przed moimi oczami rozciągał się ukryty product placement w postaci dyń, które ktoś mi będzie chciał na siłę wepchnąć. I wiesz co? Faktycznie tak jest. Tyle że… to w ogóle nie przeszkadza! Na dodatek stanowią one cudowne tło do jesiennych sesji fotograficznych.
Kiedy zajechaliśmy pod farmę dyń, z głośników dobiegła nas taneczna muzyka. To znacznie lepszy początek niż np. w Wild West City.
Zaraz po przekroczeniu bramy, Lilka pobiegła w stronę wielkich wałów utworzonych z warzyw
Dyń było dosłownie setki, a mała – jak na dziecko przystało – każdą chciała dotknąć, podnieść, a najchętniej… zabrać ze sobą do domu. Na szczęście udało nam się odwrócić jej uwagę niewielkim labiryntem. Ot, taki zwyczajny labirynt, ułożony z prostopadłościanów słomy. Frajdę jednak miała przednią i zresztą nie tylko ona, bo w dniu, w którym byliśmy – latało tam mnóstwo innych, małych ludzików.
Na farmie dyń znajduje się mini zoo, za którego zwiedzanie trzeba zapłacić
Koszt to 20 zł (!) od osoby, ale przynajmniej wymienne na dynie o tej samej wartości. Tanio jednak nie jest. Samo zoo to tak naprawdę niewielki namiot, w którym można obejrzeć: pocieszne, młode świnki; owcę z jagniątkiem, kury, pisklęta, kaczki, lamy oraz króliki. Pod okiem obsługi, możemy pogłaskać wybrane zwierzęta. Prym wiodły tu zdecydowanie króliki.
Na miejscu były również średniej jakości huśtawki.
To, co nas urzekło na Farmie Dyniowej w Powsinie – to zdecydowanie nie wygląd – zwykły namiot służący za zoo, raczej straszył. Największą atrakcją były niewątpliwie dynie – jest ich kilkanaście odmian, w tym takie, o jakich nawet nie miałem pojęcia. Od każdej napotkanej osoby bije sympatia, a dzieci do około 4 lat były po prostu zachwycone. Jakiej więcej rekomendacji oczekiwać od miejsca niż szeroki uśmiech na twarzy swojego dziecka?
Farma Dyń
Farma Dyń ze względu na tematykę i okres rośnięcia dyni – otwarta jest na jesieni od 1 września do 31 października.
ul. Przyczółkowska 2k, Warszawa
www.farmadyn.pl
Dodaj komentarz