W latach dziewięćdziesiątych każde dziecko miało jedno, wspólne marzenie – pojechać kiedyś do Disneylandu. Ten ogromny park rozrywki znajdujący się m.in. we Francji – działał na wyobraźnię każdego małego polaka. Prezentowane w telewizji bajki i codzienne wieczorynki tylko wzmacniały ten efekt. Możliwość spotkania z ulubionymi bohaterami, przejechanie się karuzelami, kolejkami górskimi i rollercoasterami to było coś tak czaderskiego, że jeśli komuś się tego udało doświadczyć, to miał od razu szeroką publikę wśród kolegów.
Nasza Polska rzeczywistość jednak mocno ograniczała realizację ów marzenia. Mało kto mógł sobie pozwolić na tak drogi wyjazd, a w kraju próżno było szukać podobnych obiektów, chyba że zaliczylibyśmy do nich wątpliwej dziś sławy Cricoland, czy inne przybytki, które rozstawiają się z okazji jakichś festynów i stoją tak sobie do momentu, kiedy ktoś w końcu uzna, że kupiony z demobilu sprzęt już więcej nie pojedzie bez uszczerbku na zdrowiu pasażerów.
Energylandia – czy można jeszcze mieć kompleksy?
Ostatnie dziesięć lat to naprawdę dynamiczny rozwój wszelkich parków rozrywki. Dość powiedzieć, że przez ten czas powstały tu takie cudeńka, jak Farma Iluzji, czy Magiczne Ogrody, a już przebieram nogami na myśl, że w ciągu następnych miesięcy planowane jest otwarcie kolejnych cacuszek.
Choć uwielbiam te wszystkie miejsca, to jeszcze nie były to „TAKIE” parki rozrywki, o jakich myślimy, kiedy wyobrażamy sobie… prawdziwy park rozrywki no. Chciałem zobaczyć coś jak osławiony włoski Gardaland Resort, pojeździć na różnych kolejkach górskich, bawić się cały dzień od otwarcia do zamknięcia parku i nie musieć przy tym wyjeżdżać z kraju.
Energylandia pojawiła się na rynku z wielką pompą już dobrych kilka lat temu (a park rozrywki potrafi przez ten czas urosnąć albo… kompletnie nie dać sobie rady i niszczeć przez kolejne kilka, do całkowitego zapomnienia). Ciągle jednak nie mieliśmy okazji jej odwiedzić. Po pierwsze – chcieliśmy trochę poczekać, aż się rozbuduje. Po drugie – niezbyt wierzyliśmy, że jest aż tak fajnie, jak sobie wyobrażamy (chociaż na pewno przyjemnie). A trzeci i najbardziej prozaiczny – dziecko. Lilka wpierw była albo za mała, by w ogóle był sens tam jechać albo… za niska. Nie chcieliśmy jechać w miejsce, które jawiło się jak spełnienie wszelkich dziecięcych marzeń, by na miejscu stwierdzić, że z większości atrakcji nie może skorzystać.
Strefa Moya
Tym razem wymówek nie mieliśmy. W tym roku konsekwentnie zwiedzamy Małopolskę, a w Energylandii właśnie otwierano nową strefę Moya. Koniecznie chcieliśmy to zobaczyć! Przez całą drogę do lunaparku zastanawialiśmy się, czy nasz największy w Polsce park rozrywki spełni pokładane w nim nadzieje i może być alternatywą dla europejskich parków. By się przekonać, nie musieliśmy jednak długo czekać.
Kolorowo tu!
Nie da się zaprzeczyć, że budując park od zera – trzeba stanąć przed nie lada wyzwaniem. Takie parki rozrywki jak Disney mają poniekąd łatwiej, bo mogą czerpać garściami od znanych, wyprodukowanych przez siebie wcześniej, filmów i bajek, a co za tym idzie – także postaci. Energylandia musiała więc znaleźć własny sposób na magię.
Park już z daleka przyciąga wzrok ilością kolorów, radosną muzyką i gigantycznym, monstrualnym wręcz rollercoasterem o nazwie Hyperion, który dosłownie wylewa się z parku i wychodzi aż na zewnętrzny parking. Przed wejściem na teren wystarczy zaopatrzyć się w bilet. Ten kupuje się tylko raz i w ramach jednej opłaty można korzystać z absolutnie każdej atrakcji, jaką tylko się dostrzeże (bez takich typowych jak na festynach, gdzie masz wycelować do celu, żeby wygrać np. pluszaka).
Detale dopracowane do perfekcji
Koniecznie polecam zaopatrzenie się w specjalną opaskę na szafki (kosz zamyka się w ok. 5 zł). Przydaje się za każdym razem, gdy chcemy zjechać z jakiejś kolejki górskiej lub wodnej i na czas przejazdu schować w niej swoje rzeczy np. aparat, torebkę, czy mały plecak.
To, co uderzyło mnie od razu – to właśnie logiczny rozkład każdej atrakcji i każdego towarzyszącego jej elementu. Wspomniane szafki chociażby – są zrobione tak, że stojąc kolejce – wkłada się torbę z aparatem, plecak czy inne nasze rzeczy z jednej strony – a wyciąga z drugiej, opuszczając strefę atrakcji. Przed wejściem na każdą atrakcję znajduje się licznik, gdzie możemy np. przepuścić pojedynczą osobę, jeśli zależy nam żeby jechać w większej grupie. Dzięki temu – wagoniki nie wożą powietrza.
Druga rzecz to tak prozaiczny temat, jak… czystość. Przez całe 12 godzin spędzonych na terenie parku – ani razu nie zobaczyłem żadnego walającego się śmiecia. Każda alejka, zakątek, czy uliczka jest wysprzątana i wygląda jak świeżo wyremontowana. Do tego regularnie poustawiane są dystrybutory do dezynfekcji rąk, jasne komunikaty, kiedy należy mieć maseczkę na twarzy i opisy atrakcji. Kiedy pogoda nagle zmieniła się w burzową – poinformowano turystów przez jaki czas obowiązuje przerwa techniczna. Co kilka minut podawano komunikat jaki jest przewidywany czas jej zakończenia, a kiedy tylko ponownie wyszło słońce – maszyny po sprawdzeniu – praktycznie od razu ruszyły.
Wyznaczone są także miejsca na kolejki. W Energylandii byliśmy w tygodniu i najdłużej czekaliśmy około 30 minut do Hyperiona, poza tym wszystko szło raczej sprawnie i nie staliśmy dłużej niż 15 minut. Nad głowami bardzo często rozpostarte były daszki chroniące przed słońcem, a dodatkowo uruchamiane były mgiełki wodne. Niestety na razie nie ma opcji dokupienia biletu typu fast pass, ale myślę, że twórcy tego miejsca będą jeszcze nad tym myśleć, kiedy park bardziej się rozbuduje.
Atrakcje!
Zaraz po wejściu postanowiliśmy zacząć od strefy Moya, dla której tutaj przyjechaliśmy. To było nowe otwarcie tej części parku, której patronat objęła właśnie polska sieć stacji benzynowych. Prócz salki kinowej, dużej części restauracyjnej – jest także rollercoaster – Moya Formula. To 560-metrowa pętla, która rozpędza się do 100 km/h w zaledwie 2 sekundy, a na trasie czeka nas jazda do góry nogami, oraz kilka obrotów dookoła własnej osi. Całość trwa dosłownie chwilę, ale pozostawia przyjemnie bijącą adrenalinę w żyłach.
I wstyd przyznać, ale to był właśnie moment, w którym powiedziałem pass. Dla mnie taka przejażdżka była w zupełności wystarczająca, bo… miałem pietra na widok jeszcze wyższych i bardziej złożonych konstrukcji. Klaudyna i Lilka tylko klasnęły w dłonie i od razu pobiegły do największej na świecie drewnianej kolejki górskiej – Zadry.
Dla mnie Zadra już z wyglądu jest straszna. Na widok praktycznie pionowego spadku – włos mi się na głowie zjeżył i nie potrafiłem zmusić się, by do niej wsiąść. Dziewczyny? Wręcz przeciwnie! Lilka osiągnęła właśnie wzrost 140 cm, gdzie skorzystać może z dosłownie każdej atrakcji. I dzieci o takim wzroście polecam tu zabrać. W rezultacie reszta dnia w Energylandii upływała nam pomiędzy wspólnym sprawdzaniem atrakcji (ja wyspecjalizowałem się w wodnych przejażdżkach lub kolejkach dla dzieci do 120 cm wzrostu), a dziewczyny zaliczały wszystkie rollercoastery – jeden po drugim.
Ponieważ stchórzyłem i nie korzystałem z wyższych atrakcji – posiłkowałem się w artykule także tym, co mówiła mi żona z córką. Im wyższa i straszniejsza wydawała się atrakcja, tym bardziej lekko chodziła, a siedzenie tam w środku było wbrew pozorom znacznie przyjemniejsze niż na niższych kolejkach. Każdy element był tak dobrze spasowany, nie telepało na boki, wagoniki chodziły cichutko, a przejażdżka dla fanów tego typu rozrywki była dużą przyjemnością. O ile Lilka na początku jeszcze trzymała się swojego „krzesełka”, tak później z przerażeniem i niedowierzaniem obserwowałem, jak trzyma ręce w górze i za każdym razem pokazuje coraz wyższe kolejki, z których chce zjechać.
Przy niektórych atrakcjach, kolejka wjeżdża prosto w wodę (albo po prostu polega na tym… aby ochlapać sąsiedni wagonik), więc spodziewaj się, że będziesz mokry praktycznie do bielizny. Przy słonecznej pogodzie jednak – w ciągu dosłownie 20 minut jesteś już całkowicie suchy. Na terenie Energylanii znajdują się także elektryczne, płatne suszarki, które suszą cię w całości. Teoretycznie można wziąć ubrania na zmianę, ale tak szczerze? Jak będzie zimno, to wątpię, że będzie cię kusiło wejść akurat na tę atrakcję. Tym bardziej że jest ich tak dużo, że spokojnie można z nich zrezygnować w razie czego. Dziewczyny przyjemnie schłodziły, czego im szczerze zazdrościłem, czekając na nie pod jedną z mgiełek wodnych. 😉
Dobrze ubrać się wygodnie, w ubranie, które nie będzie cię samoistnie rozbierało podczas szybkiego zjazdu.
Nie tylko kolejki górskie
Chociaż Energylandia słynie przede wszystkim z nich – zapewnia także szereg innych atrakcji. Karuzele, kolejki dla dzieci, spływy wodne, dom strachów, kino 7D, a nawet pokazy kaskaderskie. Nieodłącznym elementem jest też gastronomia. A tutaj naprawdę jest w czym wybierać – od kebabów, kuchnię azjatycką aż po kuchnię włoską. Są też frytki, zapiekanki, burgery, napoje, lody – czego tylko dusza zapragnie. Jak to wygląda cenowo? Cóż – jest drożej niż w domu, to oczywiste. Z drugiej strony, ceny nie zwalają z nóg. Mają rozsądnie narzucony narzut.
To nie jest miejsce na jeden dzień
Niestety, mimo szczerej chęci nie byliśmy w stanie sprawdzić tu wszystkiego. Na przykład w ogóle zrezygnowaliśmy ze strefy wodnej (Water Park+Tropical Fun). Zwyczajnie zabrakło nam czasu! Czas spędziliśmy głównie na strefie ekstremalnej i familijnej. Po drodze zahaczyliśmy o „bajkolandię”. Wraz z zakupem biletu dostajesz mapę, na której jest zaznaczone, od jakiego wzrostu obowiązuje dana atrakcja. Warto mieć to na uwadze, planując tu przyjazd z młodszymi (niższymi) dziećmi. Dobrze rozważyć tu pobyt co najmniej dwudniowy i pojawić się tu po śniadaniu – chwilę przed otwarciem.
W budowie, na horyzoncie widać kolejne powstające obiekty. Każdy z nich jest inny – jeden jest najszybszy, drugi daje poczucie największego przeciążenia, a jeszcze inny – fantazyjnie zapętlony dając niezapomniane przeżycia. Będąc w Energylandii zupełnie odechciewa się jeździć do innych parków rozrywki, ale też nie chce się z niej w ogóle wychodzić. Tu z każdego miejsca wylewa się wręcz atmosfera ekscytacji, emocji i radości. Chociaż niektóre atrakcje są zdecydowanie tylko dla najodważniejszych i żądnych przygód – osoby spokojniejsze i preferujące mniej dynamiczne rozrywki też będą się doskonale bawiły.
My z pewnością jeszcze tutaj powrócimy, bo nie możemy odhaczyć tego miejsca – wiedząc, że przed nami jeszcze kilkanaście ogromnych atrakcji, które na nas czekają!
Energylandia
al. 3 Maja 2, Zator
www.energylandia.pl
Dodaj komentarz