Gdy tylko jest zatem możliwość zautomatyzowania jakiejś czynności bądź sprawienia, że życie może być łatwiejsze i przyjemniejsze – z ochotą wyciągam po nowinki swoje ręce. No i mój wewnętrzny geek jest zachwycony. Co tu kryć – w życiu nie powiedziałbym, że kiedykolwiek będę pisał tekst o nawilżaczu. Te kojarzyły mi się dotychczas raczej z prostymi zawieszkami na kaloryfer, które ani nie grzeszą urodą, ani nie mają w sobie krzty fascynującej mnie elektroniki.
Nawilżenie powietrza częścią większego planu
Od naszego remontu mieszkania minęło grubo 8 lat. Jesteśmy totalnie zadowoleni z jego wystroju i standardu, jakie sobą reprezentuje, ale cóż – trzeba było je odnowić. Do tematu podchodziliśmy na różne sposoby od dłuższego czasu. W końcu stanęło na najprostszym rozwiązaniu – pozostawiamy, tak jak było, tylko odświeżamy. Kolory te same, tapet nie zrywamy, wymieniamy tylko to, co się zużyło na przestrzeni lat lub wymaga naprawy. I od tamtej pory realizujemy konsekwentnie nasz pomysł – odświeżając pomieszczenie po pomieszczeniu.
W ramach tych prac przybyło ostatnio w domu żywych kwiatów. Na kwiatach zupełnie się nie znam – poza tym, że trzeba je podlewać. No i, że muszą mieć dostęp do światła. W przeciwieństwie do mnie – Klaudyna podchodzi do nich z niesamowitą wręcz starannością. Zaparła się, że tym razem przeżyją dłużej niż dwa tygodnie. Tak, tak. Do tej pory wszystkie nam zdychały, zupełnie nie wiem czemu.
Zatem Internet, książki botaniczne i wszelkie lektury poszły w ruch. Kupujemy fantazyjne kwiaty, co do których moja małżonka ma pewność, że wie jak się nimi zająć. I to zdaje się działać, bo faktycznie trzymają się dość mocno i nawet wyglądają lepiej niż w dniu zakupu. Któregoś dnia, wspomniała jednak, że mamy za sucho w domu i trzeba będzie pomyśleć właśnie o nawilżaczu. Poza tym, urządzenie takie ma szereg innych zalet dla użytkownika. Odpowiednie nawilżenie powietrza to łatwiejsza koncentracja, możliwość pozbycia się suchości dróg oddechowych czy minimalizuje ilość bólu głowy.
Ręce w ruch, na klawiaturę buch!
Google, Allegro i inne strony zaczęły mi podpowiadać pomysły, które nie do końca mi odpowiadały. Ot, niektórzy kupują wspomniane zawieszki na kaloryfer. Ani to ładne, ani to praktyczne, do tego nasze firanki sięgają do ziemi – więc jak mogłoby to pomóc? Do tego wokół takich nawilżaczy farba na kaloryferach zwykle puchnie – odsłaniając przykrą rdzę.
Inny pomysł to częste zraszanie roślin albo wieszanie mokrych ręczników na kaloryferach lub w przejściu. Takie rozwiązania zupełnie nie są dla nas. Po pierwsze, nie przepadam za półśrodkami, a po drugie – uwielbiam balans pomiędzy użytecznością, wygodą i wyglądem. Poza tym, umówmy się – wieszanie mokrych ręczników jako rozwiązanie problemu? To nigdy nie wygląda dobrze. Nie po to lata temu zaopatrzyłem się w elektryczną suszarkę do ubrań, by teraz robić sobie pralnię z domu.
W trakcie tych rozważań pod domem zjawił się kurier z prezentem od Xiaomi. Nie wiem, skąd to wiedzieli, ale wstrzelili się z pomysłem dosłownie w idealny moment.
Xiaomi Mi Smart Antibacterial Humidifier
To powyżej, to oficjalna handlowa nazwa tegoż urządzenia. Prywatnie jestem wielkim fanem marki Xiaomi. Nie zawsze są to produkty najlepsze jakościowo (patrz, ostatnia moja recenzja Mi Stick TV), ale najczęściej są to produkty, które są w bardzo uczciwym stosunku jakości do ceny. Mamy od nich telefon, szczoteczki do zębów, czy gadżety do auta, które umilają nam podróż.
Niewątpliwą zaletą całego wachlarza urządzeń jest ich spójny design, który jest… neutralny. Najczęściej skąpane w bieli bądź biel połączona ze srebrnym aluminium. Bezpieczne, obłe formy – wpasują się w każdy typ mieszkania. U nas dominują meble kolonialne i szlachetne materiały. Mieszkanie mamy wykończone w litym drewnie i staraliśmy się unikać papierowych, tanich mebli. Stąd uzupełnienie go o nowe akcesorium, urządzenie, czy gadżet – to żmudny proces wyboru.
Nawilżacz od Xiaomi jest stosunkowo niewielki, zamknięty w walcowatej obudowie. Jak przystało na tego chińskiego producenta – praktycznie pozbawiony przycisków, czy zbędnych elementów.
Obudowa i funkcje
Zasadniczo nawilżacz Xiaomi My Smart Antibacteral Humidifier składa się z trzech elementów. Podstawy (którą podłącza się do prądu), pojemnika na wodę oraz pokrywy.
Podstawa to dwa przyciski. Pierwszy, umiejscowiony przy przewodzie zasilającym – jest do sparowania nawilżacza z domową siecią WiF-i. Drugi, od frontu – to przycisk zasilający, będący jednocześnie przełącznikiem pomiędzy czterema trybami pracy: nawilżanie delikatne, średnie, mocne, oraz wilgotność, czyli utrzymywanie stałego poziomu nawilżenia powietrza. W podstawie zamontowana jest również pełna elektronika urządzenia oraz lampa UV, która służy do dezynfekcji wody w zbiorniku, nie dopuszczając do rozmnażania się bakterii.
Pojemnik mieści 4,5 litra wody, co w naszym przypadku starcza na około tydzień ciągłej pracy. Poziom wody można monitorować poprzez podświetlaną szparę. W przypadku wyczerpania wody – praca urządzenia jest przerywana, a my jesteśmy informowani czerwonym światłem oraz powiadomieniem dźwiękowym.
Sam nawilżacz można dodać do ekosystemu domowego MiHome i z jego poziomu np. ustalić stały poziom nawilżenia powietrza na interesującym nas poziomie; włączyć lub wyłączyć wspomniane powiadomienia oraz światło wskaźnika; a także włączyć lub wyłączyć samo urządzenie. Przydatna rzecz, gdy wyjeżdżamy z domu na kilka dni i chcemy mieć pod kontrolą nawet taki element, jak powietrze w domu. Dodatkowo aplikacja pozwala nam tworzyć również harmonogramy działania i tak możemy ustalić pracę urządzenia na konkretne dni, a nawet godziny.
Jedyne, do czego mógłbym się w zasadzie przyczepić to sama pokrywa nawilżacza. Ta mocowana jest zawsze z dyszą w jednym kierunku. A szkoda, bo gdyby można było ją obrócić wokół własnej osi, wówczas można by ją skierować w interesujące nas miejsce. A tak musimy manewrować całym urządzeniem.
Na osobny akapicik zasługuje kultura pracy. Odświeżacz jest w zasadzie bezgłośny zarówno podczas trybu czuwania, jak i pracy. Mgiełka, którą wypuszcza – jest chłodna, nie ma więc mowy o żadnym poparzeniu nawet po przyłożeniu ręki do dyszy. A co dla mnie istotne – po blisko 2 tygodniach używania ani razu nie zanotowałem wilgoci na podłodze czy przylegającej ścianie.
Czy odczuwam zmianę? Oczywiście!
Xiaomi Mi Smart Antibacterial Humidifier ustawiony jest w salonie w pobliżu palmy Areca, która jest naszym nowym nabytkiem. Kwiat ewidentnie jest zadowolony z takiego towarzystwa, bo nabrał intensywnej, zielonej barwy i rozwija nowe pędy. Ja również nie wyobrażam sobie dziś już życia bez nawilżacza w pomieszczeniu. Gdy przechodzi się między pomieszczeniami w mieszkaniu – od razu czuć różnicę w powietrzu. Dziś, mogę sobie w łatwy sposób dostosować powietrze do własnych preferencji i to Xiaomi dba o to, by było dokładnie takie, jakie chcę.
Jeżeli więc szukasz prostego, funkcjonalnego urządzenia – to znów #xiaomilepsze. Za niespełna 250 zł otrzymuje się wszystko, co potrzeba i samo dba o jakość powietrza. Czego chcieć więcej?
Trochę niespójne są informacje podane w tym tekście. Autor pisze, że odczuwa znaczną różnicę. Sugeruje to, że miał bardzo suche powietrze. Aby takie nawilżyć to ta maszyna musi chodzić na pełnej mocy. Tylko wtedy to wody wystarcza na mniej niż dzień, a nie tydzień jak autor sugeruje.
Według mnie spójne. Otóż – podniosła nawilżenie powietrza do odpowiedniego stopnia a od tamtej pory utrzymuje na wybranym przeze mnie poziomie. To trochę jak z ogrzewaniem mieszkania. Pierwsze ogrzanie zawsze kosztuje więcej niż utrzymanie stałej temperatury.
Czy nawilżacz działa również bez podłączania go do sieci wifi ?
Oczywiście. Wówczas korzysta się z przycisku na froncie, w którym można regulować natężenie nawilżenia powietrza.