O Otylii Jędrzejczak nie dało się nie słyszeć w momencie, kiedy systematycznie, w szybkim tempie pięła się po kolejnych szczeblach swojej pływackiej kariery. Zdawało się, że bez problemu zdobywa kolejne medale i tytuły, nie pomijając nawet olimpijskiego złota. Czy można osiągnąć coś więcej? Ludzie siadali przed odbiornikami i trzymali za nią kciuki, a ona tak łatwo wygrywała, jakby w poprzednim wcieleniu była delfinem.
Każdy chciał być jak ona, a przynajmniej do momentu, kiedy spotkała ją jedna z największych tragedii w życiu, gdy spowodowała wypadek, a jechała wtedy ze swoim bratem. By uniknąć zderzenia z samochodem, podczas wyprzedzania ciągu tirów – odbiła kierownicą w bok i wpadła na jedyne drzewo w okolicy. Sama wyszła z tego z obrażeniami, które jednak nie zagrażały jej życiu. Jej brat siedzący na miejscu pasażera – zginął na miejscu.
Wtedy stało się coś jeszcze gorszego, bo zamiast zastanowić się jak jej pomóc w traumie – ludzie oczekiwali od niej z jednej strony takich samych sukcesów, a z drugiej – właściwie jej nazwisko pojawiało się w mediach już tylko w zestawieniu z wypadkiem.
Otylia Moja Historia
Na 300 stronach książki prócz wypadku, na szczęście nie brakuje innych wycinków z życia pływaczki. Śledząc ludzi w internecie, czy w szeroko pojętych mediach – nabieramy się trochę na idealistyczne obrazki i dopowiadamy sobie własne historie. No, bo co taka Otylia? Wystarczyłoby, żeby ciężko pracowała dalej i spokojnie zdobyłaby jeszcze kilka medali, co nie? Pewnie się jej nie chciało – wystarczy wejść na jakikolwiek artykuł jej poświęcony, aby gros znawców opowiadało, czego mogłaby jeszcze zrobić więcej.
Nie dla nich ta książka, bo ich nic nie przekona.
Za to wszyscy, którzy są ciekawi jak wygląda ta bardziej ludzka część sportsmenki – nie poczują się zawiedzeni. Książka nie skupia się jedynie na pływaniu i treningach, ale nie brakuje tu historii zza kulisowych. Jest trochę wspomnień z wioski olimpijskiej, o braku dofinansowania, o ludziach którzy ją otaczali i relacjach z trenerami, które nie zawsze były dobre, a może nawet częściej trudne?
Otylia w swojej książce zostawiła miejsce na wypowiedzi także innych osób, przez co ma się wrażenie wkraczania w jej intymny, zamknięty dla wielu oczu świat i poznania go z jej perspektywy, jakbyśmy byli kimś dla niej znaczącym, że zdradza nam takie szczegóły.
Na kolejnych kartach Otylia mówi o ciemnych stronach pięknych medali.
Jej dni wyglądały bliźniaczo podobnie, bo pływanie stanowiło bardzo ważną część jej życia. Wtedy żyła jak robot – głównie spała, trenowała, robiła lekcje, znowu spała, jadła, trenowała, uczyła się, jadła, spała i… od nowa przeżywała dzień świstaka. Pływała po 3000 km rocznie i wstawała o 4.30, aby robić trening. Nie zaniedbywała szkoły i skończyła studia! W niektórych fragmentach książki poczuć się można jak leniwa buła. 😉
Dodatkowym atutem książki są zdjęcia i prywatne zapiski, co ubogaca tę pozycję.
Po przeczytaniu książki Otylia Moja Historia, przestaje się mieć wrażenie, że pływaczka jest niezniszczalną babką, której nic nie rusza.
Jednocześnie Otylia pokazuje, że nawet po porażkach, zawsze można się podnieść. Nie podaje niestety w swojej biografii żadnych technik motywacyjnych – wydaje się po prostu, że miała w sobie ogromną dyscyplinę i odpowiedzialność. Jednak ten jej niewymuszony hart ducha jest strasznie pociągający. Człowiek czuje się zmotywowany, aby coś ze sobą zrobić i zdaje sobie sprawę, że jeśli coś chce osiągnąć, to trzeba po prostu działać, bo nic się samo nie zrobi.
Dodaj komentarz