Little Nightmares 2 to twór prawdziwie przedziwny. To gra, która z jednej strony jest uproszczona do granic przyzwoitości, a z drugiej – niepozwalająca odłożyć się na półkę. Tworzy swoją własną niszę wśród gier jej podobnych, pozostając przy tym jedną z lepszych gier wykreowanych w ogóle.
Część druga tej przygodówki powstała w myśl zasady „więcej wszystkiego”. Wprowadzono tylko delikatne zmiany. Zwykle oznacza to przepis na katastrofę, bo mechanika gry nudzi się już po dłuższej chwili. Jednak nowy tytuł od Tarsier Studios nie tylko się broni, ale wynosi serię na jeszcze wyższy niż dotychczas poziom. Pod względem samej mechaniki rozgrywki zmieniło się naprawdę niewiele. To rasowy platformer, jak żywo przypominający innych przedstawicieli tego gatunku. Tutaj skłaniam się ku Unravel – równie pięknej i ciekawej, ale zdecydowanie mniej strasznej pozycji.
Naszym zadaniem jest pokierowanie bohaterem, Mono, przez kolejne lokacje i zapewnić mu bezpieczne przejście. Nowością jest sam fakt głównego bohatera, bowiem w jedynce kierowaliśmy dziewczynką w żółtym płaszczyku o imieniu Six. Ta nie zniknęła zupełnie z gry, a towarzyszy nam tutaj nierzadko – okazując się naprawdę przydatna. Czasem ułatwi nam wejście do trudno dostępnych elementów, innym razem przytrzyma zapadnię, a następnym – to my będziemy musieli uwolnić ją z opresji. Trzeba przyznać, że mimo faktu, że postać nam tylko towarzyszy – została opracowana w świetny sposób. Nie ma mowy o tym, by się gdzieś zatrzymała, zgubiła, czy robiła coś absurdalnego. Programiści ze studia Tarsier naprawdę zadbali, by jej postać była autentyczna i naturalna.
Unravel spotyka Silent Hill
Najważniejszym elementem gry pozostaje duszny, ciężki, psychodeliczny klimat. Lokacje wzbudzają lęk już samym wyglądem, a zadania stawiane przed Mono, tylko ten niepokój powiększają. Nie jest to z pewnością gra, podczas której osiwiejemy ze strachu, ale poczucie dyskomfortu będzie nam towarzyszyć przez cały czas.
Postacie są karykaturalne, kolejne lokacje skąpane w mroku i delikatnym świetle, a odgłosy przerażające. Każdy kolejny ekran, na którym znajduje się Mono – mógłby być wywołany w postaci dużych obrazów, oprawiony w ramę i wstawiony do muzeum. Lokacje powalają swoim klimatem i poczuciem wszechogarniającej depresji. Napotkane osoby nie okazują się wcale przyjemniejsze. Tak po prawdzie – to każda z nich próbuje nas tylko dorwać i rozerwać na strzępy przy każdej możliwej okazji. Czasem możemy się bronić wykorzystując leżące nieopodal przedmioty, jak: młot, strzelba, czy butelki. Czasem jednak trzeba uciekać, gdzie pieprz rośnie i trzymać kciuki, by nikt nas nie dorwał. Ginie się tu często, ale nie budzi to frustracji. Chociaż niektóre etapy trzeba powtarzać wielokrotnie – to za każdym razem płynie z tego przyjemność, jak przy pierwszej próbie.
Świetna jest też oprawa audio. Odgłosy otoczenia, czy postaci będących w okolicy – są wyraźne. Gdy coś musi zadudnić, to bas potrafi rozerwać tynki w pokoju, a oprawa muzyczna pojawia się tylko miejscami, w konkretnych momentach, dla podkreślenia nastroju. W efekcie przez większość gry roztrząsałem w głowie – czy gra, którą mam przed oczami jest jeszcze rozrywką, czy już sztuką. Odpowiedź na to pytanie pozostawię jednak tobie.
Ty tworzysz fabułę
Gra nie oferuje tutaj oczywistej linii fabularnej. W pierwszym odruchu można rzec, że są to luźno wykorzystane pomysły na uprzykrzenie graczom życia. I rzeczywiście, jeśli chce się przejść grę od A do Z – nie trzeba za specjalnie tu roztrząsać, co właściwie dzieje się na ekranie i dlaczego tak się dzieje. W trakcie całej rozgrywki nie pada żadne słowo, nie ma żadnego skrawka informacji, który w jakiś sposób tłumaczyłby zastany świat oraz jego elementy. Dlatego też gra pozostawia spore spektrum do własnej interpretacji i tego, w jaki sposób odbierzemy poszczególne elementy, bądź całe fragmenty gry.
Jestem przekonany, że wcześniej, czy później każdy natrafi na fragment, który gdzieś tam z tyłu głowy tlił mu się do tej pory, jako ten straszny. Cała finezja i kunszt gry opiera się według mnie właśnie na wywoływaniu takich małych, tytułowych lęków, czy koszmarów. Dla jednego gracza będzie to trywialna gra „do rozpykania w weekend”, a u drugiego wywoła lęki nie do przejścia.
Wydanie fizyczne
Chociaż gry pudełkowe są coraz rzadsze – tak Little Nightmares 2 nie tylko doczekało się płytki, ale także wydania kolekcjonerskiego. Wydaje się skromne, ale w przeciwieństwie do innych produkcji, które potrafią w swoim limitowanym nakładzie kosztować nawet 1500 zł – kosztowało „grosze”, bowiem cena nie przebiła 250 zł. Dlaczego piszę w stanie przeszłym? Bo cały nakład, w zasadzie został już wyprzedany i w sieci można natrafić na jego pojedyncze sztuki gry.
W zestawie znajduje się cudna diorama, przedstawiającą ucieczkę Mono i Six z telewizora, który to jest tutaj bardzo częstym motywem. Oryginalna ścieżka dźwiękowa z gry, piękny 56-stronicowy artbook, zestaw naklejek i kolekcjonerski Steelbook. Całość zamknięto w niewielkie kartonowe pudełko nazwane – a jakże! – TV Edition.
W mojej ocenie jest to jedna z najbardziej opłacalnych i przesympatycznych edycji kolekcjonerskich w ogóle. Szczególnie że diorama jest naprawdę pełna szczegółów i świetnie wpasowuje do figurki Six z poprzedniej edycji.
Strasznie polecam!
To świetna gra dla każdego, kto nie boi się cięższych tematów. Zagadki nie nudzą, ale i nie frustrują. Są ciekawe, zmuszające do eksperymentowania z otoczeniem. Sterowanie jest proste i na jego naukę potrzeba dosłownie chwili. Rozgrywka zaś – jest szalenie satysfakcjonująca. To świetna, trzymająca w napięciu gra od niezależnego studia, wykonana w ciekawym stylu artystycznym, dzięki któremu będzie starzała się nad wyraz wolno. To ideał w swoim gatunku, godny naśladowania. Chociaż może… lepiej nie? Cieszmy się takim rodzynkiem i pielęgnujmy jego wyjątkowość!
PS. Studio Tarsier poinformowało, że rozpoczynają pracę nad zupełnie nowym tytułem. Może to oznaczać, że żegnamy się z serią na długi czas!
Dodaj komentarz