1. Londyn jest ciasny, tłoczny, głośny i śmierdzący.
Londyn to stolica, a oznacza to nic innego jak to, że nie ma dla niego taryfy ulgowej. Chcąc nie chcąc ma znacznie większy wpływ na postrzeganie Anglii niż inne miasta. A pierwsze co rzuca się w oczy, to tłok panujący dosłownie wszędzie. Kierunek spaceru nie ma tu najmniejszego znaczenia – wcześniej czy później (raczej wcześniej), odbijesz się od ściany przechodniów i gigantycznych kolejek.
Hałas jest tak wielki, że szczerze zastanawiam się, jak tam można żyć. W centrum Warszawy jest ciszej niż tam na osiedlu mieszkalnym.
Co więcej, spodziewałem się, że Londyn będzie trochę bardziej przestrzenny. Ciasnota: uliczek, chodników, ścieżek rowerowych – zdumiewa. Zwiedzając miasto, ma się wrażenie, że architekt ustawiał budynki jeden na drugim. Ciężko jest je ocenić – nie ma gdzie się oddalić, aby zobaczyć budowle z innej perspektywy, niż zadzieranie głowy w górę.
Ostatnią kwestią jest smród. Odór wręcz. Dominują tu sklepy typu fast food, więc co chwila czuje się kebab, pizzę, burgera czy wszelką fryturę z zaplecza. Jeśli nie czujesz żarcia, poczujesz spaliny. W żadnym zwiedzanym mieście w stolicach europejskich nie czułem tak intensywnie smrodu motoryzacji, jak tutaj.
2. Dla laika komunikacja miejska to chaos.
Głupio przyznać, ale metro to element, który już na wstępie mnie przerósł. Różnych linii jest tutaj bez liku i można nimi dojechać w każdy zakątek miasta. Metro ma jednak dużą wadę – jest praktycznie nieoznakowane. Za pierwszym razem miałem wrażenie, że wszedłem przez przypadek do miejskich, zdewastowanych szalet. Perony są małe i ciasne, a w jednym „podziemiu” znajduje się wiele linii. Kiedy sfrustrowany, przyznałem się do porażki – na pomoc ruszył mi napotkany Brytyjczyk. Przez kilka minut oprowadzał mnie po klatkach schodowych, a pod windą kazał mi wjechać w górę i zaraz zjechać w dół.
Po co?
Ano, okazuje się, że wtedy dopiero otwierają się drzwi prowadzące na sąsiedni peron. Normalnie Harry Potter!
Autobusy? Są ich tysiące. Podjeżdżają co chwila – to ich ogromna zaleta. Jednak dla człowieka zaprogramowanego na ruch prawostronny, mają same wady. Po pierwsze – trzeba pamiętać, że kiedy chcemy jechać w prawo, należy wsiąść na przystanku po lewej. Już sobie wyobrażam jak tłumacze to mojej żonie!
Poza tym – taka głupia rzecz jak wsiadanie do autobusu, narobiła mi obciachu. Jak jest w Polsce?
Podjeżdża autobus, wsiadamy, kasujemy bilet i jedziemy. Koniec.
Jak jest w Londynie?
Wsiąść można wyłącznie przednimi drzwiami. Tylne są tylko do wysiadania. Kiedy pierwszy raz wsiadłem do londyńskiego autobusu – odruchowo poszedłem sobie do tych najbliżej, czyli środkowych. W tym momencie kierowca przytrzasnął mnie nimi z impetem, mając nadzieję, że zamkną mi się przed nosem. Więc stoję jak ten baran w autobusie i złorzecząc na typa, czekam aż ruszy. W końcu zniecierpliwieni pasażerowie uświadomili mnie, że zostałem wzięty za gapowicza, a kierowca pojedzie dopiero po okazaniu biletu.
Przejście przez jezdnię? Zapala się zielone i biegniesz?
Gdzie tam! Tutaj oczywiście musi być inaczej. Zielone światło świeci ci wyłącznie do wysepki na środku jezdni. Aby przejść dalej, musisz wcisnąć guzik i czekać na kolejne światło. Szerokość ulicy nie ma tu najmniejszego znaczenia. Każda – dosłownie każda uliczka, ma taką wysepkę. Efekt? Jedną ulicę przechodzi się i z 5 minut. Jako człowiek przyzwyczajony, że światła są zsynchronizowane – prawie wpadłbym pod samochód. Ostrzegam zatem lojalnie.
3. Jak zwiedzanie miasta to tylko w tygodniu.
W weekend też możesz zwiedzić, a co tam. Miasta ci przecież nie zamkną, a dróg nie zwiną. Tyle że to bezsens. Możesz zrobić sprint po mieście tak jak ja i zobaczyć z zewnątrz tutejsze zabytki: BigBen, Tower of London, Tower Bridge, Millennium Wheel czy Buckingham Palace. Nie licz jednak na wejście do środka. Kolejki potrafią być kilometrowe i często przypominają szalejącą szarańczę. Próbować możesz, ale nie licz, że zwiedzisz coś więcej poza wybranym obiektem.
4. W obiegu są trzy rodzaje monet.
Kiedy pierwszy raz dostałem resztę, nie zwracałem uwagi na zawartość ręki i zwyczajnie wsypałem całą kasę do kieszeni. W kolejnym sklepie sięgam do niej ponownie i oczom nie wierzę. Stos monet o tych samych wartościach, ale z różnym awersem i rewersem! Na zdjęciach poniżej monety o nominale 20 Pensów.
Efekt jest taki, że stanąłem jak wryty – myśląc, że dostałem jakieś „lewe” pieniądze. Na szczęście sprzedawca spokojnie sam wziął potrzebną mu kwotę i wyjaśnił, że tutaj to normalne.
5. Technologiczna przepaść.
Jestem fanem technologii. Mam bzika na tym punkcie. Dlatego jadąc do wyspiarskiego kraju, który jest jednocześnie największym rynkiem zbytu elektroniki i gadżetów w Europie – liczyłem, że zastanę technologicznie zaawansowane państwo.
Jak strasznie się pomyliłem!
Sieć komórkowa jest marnej jakości – przy połączeniach międzynarodowych często rwie, a jakość tych rozmów jest skandaliczna.
Płacenie kartą?
Poza samym Londynem praktycznie awykonalne. A jeśli już się da – jest naliczana prowizja. Chcesz zapłacić kartą za taksówkę albo autobus? Nierealne. Pociąg? Tylko na peronie. Płatność kartą zbliżeniowo? Zapomnij! Tym bardziej przez NFC. Takich problemów nie ma się w Warszawie i każdym większym mieście w Polsce (no, prawie każdym).
Internet tutaj jest rzeczą wprost koszmarną. Jest przeciążony, powolny a w wielu miejscach zwyczajnie nie działa. W Polsce dość powszechnym widokiem jest darmowe WiF-i w knajpach bądź restauracjach. Klikasz, że przeczytałeś regulamin i już. Tutaj darmowe łącze jest darmowe tylko z nazwy. Zwykle jest ograniczenie do 15-30 minut. A wcześniej, zanim się połączysz, trzeba każdorazowo wypełniać 3 stronicowy formularz.
Jedyne, co mnie zaskoczyło to, że przystankowe bilbordy wyposażone są w tagi NFC (po zbliżeniu telefonu odpala się aplikacja reklamodawcy). To chyba jedyna ciekawostka. Jeśli więc planujesz przemieszczać się po UK, miej na uwadze, że możesz mieć problemy z siecią.
6. Śmieci
Czyste ulice w mieście, w którym praktycznie… nie ma śmietników? W Londynie to możliwe! To fascynujące, że przy braku pojemników na odpady, dosłownie nikt nie wyrzuca śmieci na ulicę. Kilkakrotnie musiałem nosić pustą butelkę przez parę kilometrów, by natrafić na punkt, w którym można ją wywalić. Tak, punkt – podejrzewam, że pojemnik był gdzieś tam schowany pod ogromną ilością śmieci.
Za to w Slough – pojemniki są podwójne. Segregacja jest wprowadzona już na etapie śmieci z ulicy. Genialny pomysł!
To, co tu opisałem to cechy charakterystyczne, które rzuciły mi się w oczy zaraz po przyjeździe do Londynu. Wiele rzeczy ciągle pozostaje dla mnie nowych i wybierając się do Anglii kolejny raz, na pewno lepiej się przygotuję do nieplanowanych niespodzianek.
Dla mnie w Londynie ciekawostką były darmowe muzea 🙂
Oj tak! Miałem je nawet na liście jako obowiązkowe punkty do zwiedzenia… ale czasu zabrakło 🙁
Nam udało się w sumie zwiedzić tylko dwa, ale i tak zaskoczenie wielkie, bo patrząc na wystawę i wszystko co mają, to nie jakieś małe miejsce z 10 rzeczami na krzyż, ale ogromna ilość zbiorów, super zaprezentowanych i opisanych.
A, no i zawiedziona byłam, że przy zmianie straży w pałacu nie było gdzie wcisnąć nosa, a kolejka do London Eye była dłuższa niż linia metro w Warszawie 😀
O tym akurat będzie jutro 😉 Zapraszam!