Kazimierz Dolny jest obowiązkowym punktem zwiedzania na mapach zagranicznych turystów. Mało kto jednak postanawia wybrać się kawałek dalej, aby obejrzeć zamek w Janowcu. To znaczy, umówmy się – z zamku Firlejów po wojnie niewiele zostało. Do podziwiania są jedynie malownicze ruiny, umieszczone na obrośniętej drzewami skale.
Dziurawa, zepsuta budowla – jak nazywały ruinę pobliskie dzieci – ma pewien klimat, którego Kazimierzowi ostatnio trochę brakuje. Nie spotkamy tutaj dzikich tłumów, które przepychają się w kolejce po kolejnego koguta. W dolnych pomieszczeniach odbywają się niewielkie, czasowe wystawy i tak naprawdę oprócz panoramy na Równinę Radomską – więcej atrakcji tu nie ma. Żądni fajerwerków mogą poczuć się nieco rozczarowani, bo miejsce jest naprawdę oazą spokoju i raczej dawnym tchnieniem jednej z piękniejszych rezydencji w Polsce.
Zamek w Janowcu – nocą tu straszy
Straszy Czarna Dama – księżniczka Helena Lubomirska, która rzuciła się z wieży po tym, jak rodzice sprzeciwili się jej związkowi z miejscowym służącym. Mimo tego, że zwłoki dziewczyny przewieziono do Kazimierza – duch Heleny co noc wracał do Janowca, wprost do sypialni surowych rodziców. Lubomirscy przewieźli zwłoki do kościoła w Janowcu, ale zjawa dalej pomyka po zamku i pewnie ktoś tam nawet ją spotkał.
Nie duchy jednak były dla nas największą atrakcją.
Tuż obok znajduje się niewielki skansen.
Jego zwiedzanie mamy zapewnione w cenie biletu na zamek. Stare, drewniane budynki folwarczne przeniesione z lubelskich wsi – urzekły mnie swoją prostotą i od razu skojarzyły mi się z wakacjami spędzanymi u babci.
Solidne, ciężkie drzwi malowane na biało. Czarno-białe obrazki świętych. Trzeszczące, malowane na dziwne kolory podłogi i te okropne dywany, identyczne z tymi, do których odkurzania gonił mnie dziadek – przywołały w mojej pamięci masę wspomnień, o których istnieniu już dawno zapomniałam: całe dnie spędzone na świeżym powietrzu, maliny prosto z krzaka, miód prosto z pasieki, ciepłe mleko prosto od krowy (po które trzeba było jechać najpóźniej o 7 rano), masowe wytwarzanie przetworów z tego, co znalazło się w ogródku (a których nikt nie chciał robić)…
Wakacje trwały dla mnie pół roku, czas dłużył się w nieskończoność, ale wcale nie chciałam wracać do Warszawy, w której miałam wrażenie, że nie dzieje się nic.
Po działce dziadków zostały już tylko wspomnienia. Pobliską stadninę koni (na które „polowało się” z wykonanych samodzielnie łuków) zlikwidowano. Siana w stodole (po którym skakało się mimo zakazów dorosłych) dawno nie ma. Molo na jeziorze rozpadło się – więc gęba mi się uśmiecha na miejsca podobne do tego w którym, choć część „mojego dzieciństwa” przetrwała.
Nie umiem sobie nawet wyobrazić „skansenów przyszłości”, w których dominującym elementem będzie laptop, plastik i telefon komórkowy. Janowiec polecam jako alternatywę albo uzupełnienie Kazimierza Dolnego.
Muzeum Nadwiślańskie oddział Zamek w Janowcu
ul. Lubelska 20, Janowiec
www.mnkd.pl
Dodaj komentarz