Pamiętam moment swojego wesela, gdy na sali witano nas chlebem i solą. Jest to dość popularny zwyczaj w Polsce, który ma symbolizować gościnność i pomyślność. Nie za bardzo jednak wtedy interesowałam się symboliką chleba w tradycji ludowej ani tym jak powstała. Chleb zawsze był w jakiś sposób w naszej kulturze ważny. Co prawda – coś tam mi świtało, że w różnych częściach Polski do dziś można spotkać inne formy pieczywa obrzędowego, ale nie za bardzo mogłam umiejscowić na mapie, gdzie by to miało być. Temat zarzuciłam na kilka lat, zanim nie zaczęliśmy częściej z Filipem jeździć po kraju, wypuszczając się coraz dalej za Warszawę i lądując coraz w ciekawszych miejscach.
W końcu któregoś niezbyt słonecznego popołudnia trafiliśmy na Kurpie do Zagrody Kurpiowskiej w Kadzidle.
Zagroda Kurpiowska w Kadzidle
Zagroda Kurpiowska w Kadzidle to mały skansen, będący filią muzeum w Ostrołęce. Zobaczyć tu można tradycyjną chałupę, gdzie wewnątrz ozdabiają ją tradycyjne kurpiowskie wycinanki i efektowne firanki z papieru. To właśnie tutaj kupiliśmy jedną z wycinanek jako mazowiecką pamiątkę.
Wewnątrz pomieszczeń urządzono m.in. święty kąt w roku izby, w którym kiedyś codziennie spotykała się cała rodzina, przystępując do wspólnej modlitwy. W świętym kącie nie brakowało świętych obrazków, czy barwnych bukietów wykonanych z bibuły. Było to najelegantsze i najbardziej dostojne miejsce w domu.
W spichlerzu zobaczyć można, jak kiedyś przechowywano zboże, w drwalni trzymano opał, a w oborze spojrzeć trzeba, jak niegdyś trzymano zwierzęta wiejskie. Jest też kuźnia, gdzie nie tylko podkuwano konie, ale też zamawiano przeróżne rzeczy wykonywane z żelaza.
Zagroda w Kadzidle jest malutka, ale warto połączyć ją ze zwiedzaniem Muzeum Kurpiowskiego w Wachu lub wybrać się tu większą grupą na folklorystyczne warsztaty. Organizowane są tutaj intrygujące wydarzenia, nawiązujące do kultury Kurpiowszczyzny, takie jak Wesele Kurpiowskie, Ginące Zawody, czy Niedziela Kadzidlańska.
Przy obejściu zerknąć można na tradycyjne ule. Bartnicy brali powalone przez wichurę drzewa i zasiedlali je dzikimi pszczołami. To prawdziwy pokaz sztuki ludowej. Niestety w 2015 roku część chałup spłonęła po celowym podpaleniu przez nieznanego sprawcę. Aby odtworzyć ekspozycję – przeniesiono do skansenu inne zabytkowe obiekty z okolic Kadzidłowa.
Byśki, czyli „stworzunka/stworzonka” z ciasta
Po obejrzeniu większości ekspozycji naszą uwagę zwróciły ustawione w rządku na białym piecu – kozy i barany z ciasta. Brązowe, wypieczone ciasto przyciągało wzrok, ale w chacie znajdowało się wiele innych ozdób, a tego samego dnia oglądaliśmy jeszcze Muzeum Kurpiowskie w Wachu, więc urocze kózki nie za bardzo zapadły mi w pamięć. Dopiero na Niedzieli Palmowej w Łysych ponownie nas zaintrygowały.
Na kilku stoiskach handlowano wyłącznie nimi, zachęcając turystów do włączenia ich do swojego wielkanocnego koszyczka. Nie mogłam się powstrzymać i podpytałam, czemu akurat kozy? Twórcy nie za bardzo umieli mi odpowiedzieć, wspominając jedynie, że tak się tu robi od zawsze, a figurki są stworzone z mąki żytniej (pszenna jest zbyt sucha) i odrobiny gotowanej wody, z jednego kawałka ciasta. Ciasto nie jest tak plastyczne jak plastelina, więc oderwanie jednego kawałka (np. w celu ulepienia osobno łba) powoduje, że figurka się kruszy i ciężko dodatkowy element doczepić do naszej szczęśliwej kozy, czy jelonka. Można mu jedynie zrobić oczy z pieprzu ziarnistego.
Byśka zanurza się na łyżce cedzakowej, w ukropie, aby zapobiec rośnięciu ciasta i pęknięciom, a także by się błyszczało, a potem wsadza na godzinę do pieca, w temperaturze 180 stopni. Tak przygotowane urocze figurki mają za zadanie przynieść szczęście i bogactwo na cały rok. Lepi się je w okolicy sylwestra (nazywane są czasem sylwestrowymi byśkami) i wręcza w prezencie z okazji Nowego Roku albo święta Trzech Króli. Te z zeszłego roku – pali się wcześniej, przed wylepieniem nowych.
Podobno do lepienia zaganiano całą rodzinę, a często pieczono ich tak dużo, że ledwo mieściły się na stole. Im więcej, tym więcej szczęścia spotykało rodzinę. Miały chronić przed złem, więc kiedyś ustawiano je tam, gdzie odbywały się domowe roboty – czyli na piecu (kapie, czyli coś jak dzisiejszy okap), na parapetach, na szafkach, a część dawano dzieciom do zabawy. Byśki miały zapewniać dostatek i pomyślność, więc część z nich kruszyło się i dodawano do paszy zwierzętom. Dzięki byśkom las miał być obfitszy w zwierzynę, a domowe zwierzęta miały mniej chorować i być otoczone opieką przed drapieżnikami. Do tej pory byśki spotyka się na Podlasiu, Kurpiach, Warmii i Mazurach, choć już bez tej magicznej otoczki, a dla intrygującego gadżetu i pamiątki z Mazowsza. Czasem lepi się je do koszyczków wielkanocnych, zamiast cukrowego baranka.
Bez wahania zdecydowałam się na jedną figurkę, tym bardziej że jej cena wtedy nie przekraczała 5 zł. Skoro ma przynieść szczęście, dostatek i zadowolenie? Mój koziołek prezentuje się okazale i dumnie zajmuje swoje miejsce na kominku w holu. Jego łeb wygląda jak malowany, ale to efekt tego, że mniejsze elementy bardziej podpiekły się w piecu. To bardzo przemyślane, małe arcydzieła.
Choć nazwa „byśki” sugeruje jakieś krówki – dopiero na innym stoisku dojrzałam, że prócz nich, pełno tu innych zwierzątek domowych i leśnych. Były też króliki, konie, kozy, kury, jelonki, wiewiórki. Wszystko, co żyje na Kurpiach, ale nie jest drapieżnikiem.
Nowe Latka
Ba, były też małe pastuszki otoczone wianuszkiem zwierząt, czy ptactwem domowym! Takie złożone figurki, ustawione w krążku – nazywają się nowe latka. Według legendy – dawno temu jeden z pastuszków pasł gęsi gdzieś na polanie pod lasem. Pod wieczór, kiedy miał już wracać do domu – napadli go rabusie, związując go sznurem i zostawiając mu jedynie 12 gąsek. Noc była zimna, pastuszek był przerażony, a kiedy się wyswobodził – to zabłądził w puszczy. Na szczęście gąski zlitowały się nad nim, otoczyły go i ogrzewały do samego rana. Rankiem chłop wrócił do domu i wykonał figurkę, która miała przedstawiać tę niezwykłą scenę.
Nowe Latka, czyli właśnie takie związane pastuszki otoczone gąskami – miały zapewniać zdrowie, powodzenie, odganiać zło od gospodarstwa. Pierwotnie rozdawano je z okazji Nowego Roku i Trzech Króli jako symbol pomyślności. Gospodarz był otoczony dwunastoma ptaszkami – tyle, ile jest w roku miesięcy. Niektórzy robili sobie z tego kalendarz – odłamując po jednym dzióbku gąski każdego skończonego miesiąca. Koło miało symbolizować krąg magiczny. Ponieważ symbolika jest mocno podobna do wielkanocnej (ptaki, pastuszki i inne cuda wianki), to bez problemu można je nabyć właśnie w Niedzielę Palmową w Łysych, jeśli nie chcesz (albo nie umiesz) samemu ich wypiekać.
Oba wypieki zostały wpisane na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego.
Koza Prostyńska
W Prostyni istnieje podobny zwyczaj wypiekania kozy z ciasta, z tym że są one dużo bardziej kolorowe, bo malowane są na koniec farbami spożywczymi. Sprzedaje się je w odpust Trójcy Przenajświętszej i w dniu świętej Anny (czyli ostatnią niedzielę lipca). W 1510 roku jednej z mieszkanek wsi – Małgorzacie – ukazała się święta Anna, która chciała, by na wzgórzu wybudowano kościół pod wezwaniem Trójcy Przenajświętszej. Zostawiła cztery wianki wykonane z byliny na znak swojego objawienia. Trzy z nich były złączone w znak Trójcy Świętej, a jeden osobno na swą pamiątkę. Ponoć wielu ludzi, którzy ich dotknęło – zostało cudownie uzdrowionych. Wianki złożono później w koronie ze srebrnej blachy, przez co istnieje tu do dziś tradycja błogosławienia wiernych (zwana koronacją), która polega na nakładaniu korony na ich głowę.
W XVI wieku biskup łucki ofiarował Prostyni rzeźbę Trójcy Przenajświętszej w formie Tronu Łaski. Kiedyś korzystało się głównie z rzeki, więc kiedy figura dotarła do miasteczka – ponoć jako pierwsze wypatrzyły ją kozy pasące się na łące. Głośnym beczeniem wzbudziły zainteresowanie mieszkańców, którzy zanieśli statuę do kościoła.
Według innych podań zwyczaj sprzedawania tu kóz z ciasta wziął się dzięki Unitom Podlaskim, którzy byli prześladowani po upadku Powstania Styczniowego. Nie mogli brać oni udziału w nabożeństwach (byli prześladowani przez carat). Chcąc przystąpić do sakramentów świętych na odpuście w Prostyni – udawali handlarzy kóz, by zmylić carskich urzędników. Było to łatwe, bo w pobliżu był jarmark, więc wystarczyło taką kozę przywiązać do drzewa, a samemu iść do kościoła.
Ostatnim motywem jest herb Prostyńskich, w którym znajduje się półkozic. Tak czy siak – nabywając tu uroczą kózkę (często z wypisanym imieniem) – posłuży ci ona za talizman. Jeśli będziesz w okolicy i zobaczysz stoisko z kozicą – pamiętaj, by sobie taką sprawić, żeby zapewniła ci szczęście, aż do przyszłego odpustu. 😉
Dodaj komentarz