Wiosna to wspaniały okres i moja ulubiona pora roku, jeśli chodzi o zwiedzanie. Natura powoli budzi się do życia – wszystko delikatnie mieni się w jarzeniowych odcieniach soczystej zieleni, owady latają gdzieś w powietrzu (ale nie są jeszcze upierdliwe), nie jest ani za gorąco, ani za zimno – jeśli się dużo chodzi po leśnych ścieżkach. No i wracają bociany! Och, zawsze nie mogę doczekać się kiedy wrócą do Polski, bo jak w końcu pojawiają się w kraju, to już NAPRAWDĘ będzie ciepło.
Nie ma chyba bardziej polskiego ptaka (oprócz Orła Białego) niż bociek. Od zawsze słyszałam, że ujrzenie pierwszego bociana w locie przynosi dobry rok. Do tego oczywiście chyba każdy w żartach słyszał, że przynosi dzieci, a gniazdo wybudowane na stodole gospodarza – zwiastowało mu dobrą wróżbę. Zasadniczo – fajny z niego typek. Wiesz, jak się zdziwiłam, kiedy któregoś razu pogooglałam na jego temat i dowiedziałam się, że bociany bywają prawdziwymi mendami?
Bociany to czasem żmije
Bociany nie przywiązują się do jednej partnerki na całe życie, a jedynie na czas okresu lęgowego. Wielkie gniazda, z którymi się kojarzą – są obiektem wielkich wojen, które ptaki toczą między sobą. Też wydawało ci się, że bociany co roku wracają do swoich gniazd? Otóż okazuje się, że aż 30% z nich zajmuje gniazdo cudze. Do regularnych wojen dochodzi przez kilka pierwszych dni po powrocie z Afryki. Bójki toczą się w powietrzu, gdzie nierzadko dochodzi do krwawych starć z użyciem dziobów, nóg i skrzydeł. Często atakowany jest tylko jeden z partnerów, a drugi po prostu przygląda się i czeka na zwycięzcę. Jeśli wygra nowoprzybyły – para wyrzuca jajka z gniazda i składa je ponownie. Brutalne, prawda?
No to gorzej się robi, gdy pisklaki już się wyklują, a panuje susza. Wtedy te nasze symbole narodowe zachowują się jak starożytni Spartanie i po prostu wywalają dzieci z gniazda, dając szansę przetrwania silniejszym osobnikom. Niby wszystko naturalne, ale jakiś niesmak pozostaje. U bocianów nie ma przebacz – karmione są te najaktywniejsze i najsilniejsze. Jeśli pisklę jest słabe i padnie do piątego dnia życia, to jest traktowane jako zdobycz i jego ciało jest rozrywane i podawane pozostałym braciom jako pokarm. Zatem tak, bociany potrafią zjeść własne dzieci!
Człowiek uczy się o występowaniu zwierząt w różnych rejonach kraju, ale trochę szkoda, że nie poświęca się im więcej uwagi. Nigdy już nie powiem, że bocian jest poczciwy, chociaż cały czas je uwielbiam! 😉 Kiedy wszyscy szykują się na oglądanie krokusów w Dolinie Chochołowskiej – ja chciałabym ci pokazać miejsce, gdzie wiosnę widać (i słychać!) szczególnie mocno. Weź ze sobą kocyk, lornetkę i aparat i wybierz się na bezkrwawe łowy!
Rezerwat Imielty Ług
Rezerwat Imielty Ług z początku wydaje się zwykłą leśną ścieżką przyrodniczą. Samochód można zatrzymać na wyznaczonym małym parkingu, oddalonym od drogi o zaledwie kilka metrów. W oddali widać zabudowania lokalnej wsi. Ruch uliczny jest tu praktycznie zerowy, bo kto i po co miałby się tutaj zapuszczać. Chociaż, trzeba przyznać – po drodze minęliśmy kilku rowerzystów. To tyle.
Plusem małego turystycznego ruchu jest czystość lasu. Po drodze nie widzieliśmy żadnego śmiecia, co jest naprawdę miłą odmianą. Rozstawione są tu także tabliczki informacyjne, od czasu do czasu ławki – my kierowaliśmy się nieprzerwanie zgodnie ze znakami, na Grobla-Gwizdów. Przyznam, że początek ścieżki nie jest jakiś wybitny. Las jak las – zwykła ścieżka.
„Jeszcze 500 metrów i zawracamy”
Porozumiewawcze spojrzenie, które nie zwiastowało niczego dobrego. Dostać się tutaj to trochę wyczyn – Imielty Ług jest położony na skraju województw lubelskiego i podkarpackiego, a do Sandomierza jest stąd około 50 km. My jechaliśmy trochę naokoło, bo z Warszawy przez Kazimierz Dolny i stamtąd dopiero dalej na świętokrzyskie. Byliśmy trochę zmęczeni i gdyby nie to, że słyszeliśmy o tym miejscu wiele dobrego – pewnie byśmy zawrócili wcześniej.
Gdy po sporym marszu wyszliśmy z lasu na groblę – zmieniliśmy zdanie o 180 stopni. Przed nami rozpozcierał się widok zupełnie inny niż przez ostatnie 20 minut. Otoczeni byliśmy przez wodę, poruszając się po długiej linii wału. Ta bliżej nas porośnięta gęstą trzciną, ewidentnie dawała schronienie najróżniejszym zwierzakom. Co jakiś czas w krzakach słychać było szelest. Ta ciut dalej – odbijała wiosenne promienie słońca niczym lustro. A na horyzoncie z każdej strony majaczył las.
Całość przypominała trochę Zimne Doły, tylko oczywiście o kilka klas wyżej i bez żadnej infrastruktury. Trochę jakby w samym środku puszczy – ktoś wyrąbał drzewa i dbał o to, by poszerzać powstałe jezioro. A właściwie wiele jezior, bo te były poprzecinane wspominanymi groblami, czy małymi wysepkami. Kiedy tak staliśmy i podziwialiśmy widoki – w końcu któreś z nas ocknęło się i powiedziało:
Jaki tutaj jest straszny hałas!
Rezerwaty zwykle wyobrażamy sobie inaczej – gęsty las i idealna cisza, do której uciekamy z tętniącego życiem miasta. Tutaj przed oczami masz wielkie, otwarte przestrzenie i całkiem spore awantury, śpiewy, wycie i wszelkie inne dzikie odgłosy. Tutejsze tereny są dosłownie pełne wszelkiego ptactwa, które nasłuchując – zdaje się, że prowadzą między sobą ożywioną dyskusję. A może wręcz kłócą się o swoje miejsca?
Według tabliczek informacyjnych gniazdują tu: bieliki, bocian czarny, błotniak stawowy, bąk, kaczka krzyżówka, perkoz dwuczuby, żuraw i czapla siwa. Kilka czapli mimo zachodzącego już powoli słońca – bez problemu udało nam się spotkać. Ruch powietrzny jest tu całkiem duży, przez co Imielty Ług jest rajem dla ornitologów, miłośników natury i birdwatchingu. Na tych terenach mieszkają także większe ssaki takie jak: wydra, piżmak, łoś, ale także wilk! Podobno w Lasach Janowskich bytuje około 20 sztuk.
Warto poczytać tabliczki, które przygotowali dla nas leśnicy. Dowiemy się z nich między innymi, że w latach 2007-2013 zrealizowano tu projekt mający na celu zwiększenie możliwości retencjowania wody. To inaczej zdolność zatrzymywania wody, niezbędna dla przetrwania tutejszych organizmów. Zbudowano kilka małych zbiorników i ponad sto sadzawek piętrzących wodę na istniejących rowach i ciekach wodnych, dzięki czemu zahamowano zbyt szybki odpływ wody z obszarów leśnych. Przy okazji pomyślano o turystach odwiedzających to miejsce.
I umieszczono skarb na końcu – czyli coś dla fanów mostków
Och, czymże byłyby ścieżki spacerowe bez ukochanych mostków, prawda? W województwie lubelskim jest kilka fajnych tras z ich udziałem np. w Lasach Parczewskich. W rezerwacie Imielty Ług umieszczono mostek i kawałek dalej wieżę widokową. Jeden z nich skierowany jest na torfowisko.
Drugi zaś jest niczym półwysep wysunięty na sam środek zbiornika wodnego. Możesz zatrzymać się w dowolnym miejscu trasy i posiedzieć cały dzień – ciesząc oczy niesamowitym i relaksującym widokiem, w totalnej ciszy.
Imielty Ług – dla kogo?
Imielty Ług jest fajną alternatywą wycieczki w okolicy Sandomierza. Budzący się do życia las jest pokryty wszelkimi odmianami zielonego koloru, a zakładające gniazda ptaki są wyjątkowo aktywne i łatwe do obserwacji. Bardzo aktywne są też bobry, które porządnie zryły groblę, którą szliśmy – o czym zresztą sumiennie informowały nas napotkane tabliczki. Na szczęście przejść się da bez problemu.
Jeśli jesteś miłośnikiem ptaków – to najlepszą porą do ich podglądania są godziny poranne, od wschodu do mniej więcej 10. My kończyliśmy spacer dobrze po godzinie 16, a i tak było je słychać i czasem można było nawet dostrzec. Warto wziąć ze sobą lornetki. Trasa jest dosyć prosta – myślę, że bez problemu można tu dotrzeć z wózkiem i rowerem. Spacer w jedną stronę może zająć od godziny do nawet półtorej zatem wraz z obowiązkowym postojem warto sobie zarezerwować tutaj co najmniej 3 godzinki. Wysiłek, który włożysz w dotarcie tutaj – zwraca się kilkukrotnie, więc nie zastanawiaj się i wybierz się tu na wycieczkę!
Fajne widoczki, może kiedyś się wybierzemy, jak będziemy w okolicy 🙂