Oglądałeś kiedyś romantyczne, świąteczne filmy? Takie co to są o niczym i zapominasz o nich zaraz po wyświetleniu napisów końcowych? No, to tam są takie romantyczne sceny – pełne chemii i miłości, która dosłownie wylewa się z ekranu. Od zawsze marzyłem, że gdy już będę miał dziewczynę, to zrobię tak samo, jak na tych filmach. Tam mężczyzna rzuca: „spotkajmy się na lodowisku o 18 w Central Park, będzie ekstra”. Potem są scenki, jak zakochani jeżdżą radośnie blisko siebie, albo w ogóle – trzymając się za ręce.
Gdy zatem Klaudyna rzuciła w niedzielny, słoneczny, acz mroźny poranek – abyśmy pojeździli na łyżwach – ochoczo przystałem na tę propozycję. Dopiero chwilę później do mnie dotarł pewien smutny fakt.
Ja przecież nie umiem jeździć!
„Ślizgi” na nogi założyłem pierwszy raz podczas trzeciej randki z moją „pierwszą wielką miłością”. Było to (niestety dla moich umiejętności) – bardzo dawno temu. Ona koniecznie chciała iść na lodowisko, a ja się z początku ociągałem, bo nigdy nie byłem na takiej atrakcji. Na dodatek czułem dodatkowy stres spowodowany ewentualnym upadkiem. No tak – dobrze przeczytałeś – stres. Ty też masz wizje, że wchodzisz na tor łyżwiarski – jedziesz na łyżwach, po czym nagle wywracasz się plackiem na lód, a ci jadący z tyłu nieudolnie próbują hamować i kiedy w końcu im się udaje, to okazuje się, że przy okazji dokonali częściowej amputacji twoich kończyn? Taki właśnie prześladował mnie obraz.
Czego jednak nie robi się dla wybranki!
Oto mógł się ziścić mój archetyp prawdziwego romantyka. Razem, na łyżwach, radośnie jeżdżąc po lodzie! Brakowałoby tylko wspólnego zdjęcia, bo przecież to czasy, gdy telefony nie miały nawet kolorowych wyświetlaczy. Dziarsko zatem ruszyliśmy na lodowisko pod Pałacem Kultury i Nauki. Tak, to samo, po którym można jeździć i dziś. Wypożyczyliśmy sprzęt, na co poszło całe kieszonkowe i „randkowe” na najbliższe dwa tygodnie – weszliśmy na tor i… czar prysł.
To znaczy – nie wywaliłem się ani razu. Ja po prostu jechałem na dupie. Później, kiedy w końcu wstałem – nie bardzo wiedziałem co począć z nogami. Próba oderwania ich od ziemi powodowała, że zaczynałem tracić równowagę – zatem bezpiecznie było trzymać je w jednej, nieruchomej pozycji na lodzie. W końcu jednak oprzytomniałem i przypomniałem sobie o stojącej obok wybrance, która czekała na mój ruch. Nonszalancko rzuciłem do niej:
-Jedź, ratuj się sama! Zacznij jeździć sama, ja cię dogonię, jak się tylko rozgrzeję.
Postałem tak jeszcze chwilę, zastanawiając się co dalej, aż zauważyłem naprawdę świetnie obeznanego w tym temacie sześcioletniego chłopca. Gdy przejeżdżał obok mnie udającego posąg – zagadałem go o to, jak ruszyć. To dziecko było naprawdę w porządku. Cierpliwie mi wytłumaczył (i nawet oszczędził mnie słownie, nie wyśmiewając się ze mnie) i poasystował mi chwilę. W końcu jakoś wykonując jego wskazówki, które brzmiały jak: „rysuj odwróconą choinkę” – zacząłem się toczyć. Stwierdził, że no – teraz umiem.
Hamować już mnie nie uczył, chyba że można tak nazwać komunikat:
-„Proszę jechać w kierunku bandy. Albo się pan jej złapie, albo wpadnie na ludzi. Tak czy inaczej — wyhamuje pan”.
Działało. Tak czy siak, dziwna to była randka, bo wybranka mego serca, jako osoba umiejąca jeździć na łyżwach na poziomie bardzo dobrym – bardzo szybko zostawiła mnie gdzieś mocno z tyłu, a ja de facto spędziłem ją z nieznanym mi gościem. Tak czy inaczej — pierwszą lekcję miałem za sobą.
Jadę! Jaaaadę!
Była to jednak cenna lekcja na przyszłość. Gdy wiele lat później, któregoś pięknego dnia będąc już z Klaudyną, któreś z nas rzuciło hasłem:
-Zróbmy coś szalonego! Kupmy sobie rolki!
To pomysł wydał mi się genialny, bo nie od dziś wiadomo, że rolki to najprostszy sposób, by nauczyć jeździć się na łyżwach! Dziarsko zatem zapakowaliśmy się do auta, ruszyliśmy do sklepu sportowego WeźPrzypakujKoleśTanio i kupiliśmy dwie pary błyszczących rolek. W drodze powrotnej rozpadał się jednak deszcz – skutecznie psując nam nasze plany, zgodnie zatem podjęliśmy decyzję, że naukę zaczniemy następnego dnia. Po dojechaniu do domu nasz świeżutki i pachnący nowością zakup wylądował na półce.
Kiedy sześć lat później Lilka była już na tyle duża, że zapragnęła z nami jeździć na rolkach, ochoczo się zgodziliśmy. Przecież dwie z trzech par były już kupione, trzeba je tylko odnaleźć. Albo tę półkę. Zaczęliśmy w końcu jeździć. No, to może duże słowo, ale z początku stać na nogach, potem jakoś niemrawo nimi przebierać, aż w końcu po sześciu upadkach, szło mi już całkiem sprawnie. Na tyle, że kiedy sezon wakacyjny się skończył, zaczęliśmy chodzić na lodowiska. Jednym z nich był opisywany przez nas Zimowy Narodowy. To fajna sprawa, chociaż jako ludzie wiecznie nienasyceni musimy przecież sprawdzić masę innych miejsc. A teraz lodowiska budowane są praktycznie na każdym osiedlu.
Wiesz, jednak mam duszę romantyka i kiedy tylko mogę, staram się realizować ten hollywoodzki scenariusz z pierwszych zdań tego tekstu. Wybraliśmy się więc do obiektu legendy. Obiektu, który pamięta czasy naszych rodziców, a kto wie, może i babć?
Zaparkowaliśmy pod Torem Łyżwiarskim Stegny
Co w sumie akurat jest dość łatwe, bo parkingów jest tu naprawdę sporo, a to już stanowi miłą odmianę wobec jakiś 99% miejsc w Warszawie. Wystarczyło zatem tylko kupić bilet wstępu (11 zł za osobę dorosłą na dwie godziny jazdy, ale jak ktoś chce tylko patrzeć to ok. 2 zł. Idealne dla czekającego rodzica!), wypożyczyć łyżwy (ok. 6 zł pierwsza godzina, każda kolejne pół godziny ok. 3 zł) i ruszać na tor. Dla młodszych jest możliwość wypożyczenia „pingwinków” do nauki jazdy. Musisz się jednak uzbroić w cierpliwość, bo w kolejce do wypożyczalni trzeba chwilę odstać. Tor w weekendy otwierany jest w cyklach dwugodzinnych z godzinną przerwą techniczną na wyrównanie go i wyczyszczenie. Wypożyczalnia otwierana jest dopiero na kwadrans przed. W tygodniu oprócz wejść indywidualnych, z toru Lodowiska Stegny korzystają także uczniowie, także najlepiej zerknąć na stronę internetową (na końcu artykułu) i upewnić się o godziny otwarcia.
Lodowisko Stegny to 400 m2 i 11 metrów szerokości. Jest to jedno z większych lodowisk w Warszawie i jeździ się tutaj ekstra wygodnie. Masa miejsca, ludzie nie pędzą na złamanie karku, a nawet jeśli – to i tak masz wrażenie, że jest tu w miarę kameralnie, gdzie ktoś nagrywa scenę do Listów do M4 czy coś…
Lodowisko Stegny jest fantastycznym torem, o świetnie przygotowanej grubej warstwie lodu. Nikt na siebie nie wpada, mimo sporego ruchu, o czym nie mogę powiedzieć o innych lodowiskach, na których przepychanki, czy ciasnota są na porządku dziennym. Do tego są tu trybuny, na których można przysiąść, a za nimi nawet mini kawiarenka, gdzie można zjeść pomidorową, żur, kotleta albo wypić grzańca. No rewelacja! Na torze jest naprawdę dobra muzyka. Nie jakieś tam radio CE, czy WMV MAXXX tylko ich własna playlista.
Mając takie warunki, staliśmy właśnie przy trybunach – spojrzeliśmy z Klaudyną po siebie zmotywowanym, bojowym wręcz wzorkiem bezgłośnie dając sobie znak, że wchodzimy. Ruszyłem zatem (tutaj wyobraź sobie scenę niczym z Supermena, gdy ten rozrywa tę swoją koszulę) i robię pierwszy krok – w duchu marząc, bym nie zaliczył gleby jako pierwszy w tym sezonie. Na szczęście jednak nie zaliczam. I teraz ten moment. Moment, na który czeka się cały rok. Jadę (trochę miałem wrażenie, że moją jazdę lepiej sobie wyobrażam, niż to wyglądało w rzeczywistości), odważnie prę do przodu. Już czułem ten pęd powietrza na twarzy, gdy obok omijałem jakieś dziecko stojące przy bandzie. Z mojego skupienia i emocji wyrywa mnie głos małżonki z tyłu:
-Filip, ale ty w końcu jedziesz, czy stoisz w miejscu?
Ja naprawdę strasznie bym chciał zrobić tu jakieś małe „ale”, ale nie bardzo mam jakie
Serio, bo Lodowisko Stegny jest wiekowe. Latem miejsce to zamienia się w wielki tor rolkarski. Wspomniana poczekalnia to obiekt pamiętający chyba czasy budowy Pałacu Kultury i Nauki i to widać. Pędzla z farbą to tam od nowości nie było. Można stękać oczywiście na kolejki (aha, jak chcesz zwrócić łyżwy – to ponownie stoisz w kolejce z tymi, co je chcą wypożyczyć), ale tak naprawdę spędza się tam chwilę. To taka mordownia przed wejściem do raju. W środku za to jest ciepło, sucho i to tak naprawdę jest najważniejsze i wystarczające. I może to właśnie wiek tego budynku sprawił, że te wszystkie wspomnienia powróciły? W końcu najważniejsze, by było radośnie i trochę śmiesznie, prawda?
To naprawdę fajne miejsce. Ja wiem, że starówka, stadion, czy inne miejsca są może malownicze, mają magię, czy jakieś inne pierdoły, na które i tak się nie patrzymy podczas jazdy – ale tutaj jest przede wszystkim komfort. I tym mnie kupili. Ciebie też kupią, zakład?
Ośrodek Stegny Aktywna Warszawa
ul. Inspektowa 1, Warszawa. Lodowisko jest otwierane w sezonie jesienno-zimowym.
Lodowisko Stegny na Facebooku
Dodaj komentarz