Rodzice wydawali fortunę na przejażdżkę kolejką staromiejską, sadzali nas (mnie i brata) na lwach przy Pałacu Prezydenckim, kupowali lody i kolorowe balony – koniecznie napełnione helem.
Mama starała się nas ukulturalniać – jeździliśmy po Polsce – oglądając zamki, muzea i inne „ważne” miejsca. Ziewaliśmy dyskretnie przy wycieczkach z przewodnikiem, ale nic nie mówiliśmy, aby nie sprawić jej przykrości. Atrakcją z wystawy były dla nas bowiem wypchane zwierzęta (przy których akurat żaden dorosły, nie miał zbyt dużo do powiedzenia), armaty i stare samoloty – co, tak się złożyło – było bezpłatne i miało tylko zachęcać do obejrzenia reszty eksponatów.
Po latach – nie pamiętam za wiele z tego, co starsi od nas uważali za tak istotne i godne spamiętania. Mimo to jestem wdzięczna mojej mamie, że się starała. Że poświęcała nam czas i próbowała zainteresować tematem. Zaszczepiła we mnie bakcyla – który sprawia, że każda wycieczka jest dla mnie przygodą. Całodzienne leżenie na plaży – to zdecydowanie nie moje klimaty.
Marzę o tym, by Lilka w przyszłości miała do naszych wspólnych „wypraw” równie duży sentyment, jak ja do swoich. Chcę rozbudzić w niej wewnętrznego włóczykija i myślę, że powoli mi się to udaje. Nie funduję jej co prawda atrakcji z przewodnikiem – ale pozwalam jej uczestniczyć w naszych „dorosłych”, rodzicielskich eskapadach.
Część osób śmieje się, twierdząc, że bezsensu jest ciągać tak małe dziecko na wycieczki. Ale skąd właściwie wiadomo, KIEDY jest dobry moment? Widzę po niej, że każda taka „wyprawa” jest dla niej magiczna. A przynajmniej chcę w to wierzyć.
Napompowanego sierściucha z powyższych fotek, przeżywała zresztą cały dzień – mimo trzymania swojego egzemplarza we własnych rączkach. To właśnie wtedy odrobiliśmy jedną z pierwszych, ważnych lekcji – dziecko zapamiętuje świat zupełnie inaczej i zwraca uwagę na rzeczy, które są… darmowe. Ciekawe, w którym momencie to się zmienia.
Herbatka w starej kamienicy
Jeśli przypadkiem znajdziesz się w tej okolicy – na małą pauzę, polecam herbaciarnię o wdzięcznej nazwie „Same Fusy”. W starej piwnicy zamówić można herbatę z najdalszych zakątków świata. Składając zamówienie na herbatę i lody – spodziewaliśmy się dostać małą filiżankę tego naparu i równie nikłą porcję deseru. Dostaliśmy… pełen dzbanek aromatycznej herbaty i chyba z 500 ml lodów na osobę. To jedna z najlepszych herbaciarni w tej części Warszawy. Od tamtej pory wpadamy tu zawsze, kiedy mróz nas wytelepie, a jesteśmy w okolicach Zamku Królewskiego. Polecam z czystym sumieniem!
Same Fusy
ul. Nowomiejska 10, Warszawa
Same Fusy na Facebooku
Dodaj komentarz