Kiedy Klaudyna była w ciąży, przed oczami rysował mi się obraz mnie z maluchem – bawiącymi się klockami Lego, jarającymi się ciuchcią elektryczną i organizującym sobie szkoły przetrwania. I może by tak było, gdybym miał syna. Jednak mam córkę. I okazuje się, że to dziewczyna jak każda inna i nie sposób jej ogarnąć męskim umysłem.
Każdego dnia, ledwie po przekroczeniu progu przedszkola jestem otatkowany:
– Tato! Chcę włożyć sukienkę!
– Tato! Daj mi jabłko.
– Tato! Chcę różowe baletki.
– I różdżkę z łyżki. Nie wiedziałeś?
– Tato! Daj mi jabłko.
– Tato! Pomożesz mi założyć koronę?
– Tato! Chcę jabłko!
– Muszę popić jabłko wodą. Nie wiedziałeś?
– Tato! Woda miała być z cytryną!
– I słomką! Nie wiedziałeś?
– Naprawdę nie wiedziałeś?
– Tato! Zrób mi nowy kucyk! Ten się rozpada!
Kucyk. Kto do cholery umie zawiązać kucyk?!
W życiu nie czesałem włosów dłuższych niż moje własne, a zawiązanie na nich kucyka to dla mnie jakaś totalna abstrakcja! Zresztą ledwie dotknę jej kosmyków, a już wrzeszczy:
– Ciągniesz!
Lila to mała księżniczka
Dosłownie i w przenośni. Uwielbia bawić się w pałace, bale i rozstawianie mnie po kątach. W sukience mogłaby spać, a kiedy chcę jej założyć spodnie, to wpada w ryk:
– Nieeee! Księżniczki nie noszą spodni! – szlocha teatralnie, palcami przeczesując jasne kosmyki.
Noż kurde. Zagięła mnie, ale później mi się przypomniało, że Dżasmina z Lampy Aladyna nosi. Zacząłem opowiadać bajki na dobranoc, o księżniczkach w spodniach. To taki podstępny plan, mający sprawić, że może codziennie nie trzeba będzie jej stroić w cekinowe ciuchy i robić sukienki ze ścierki. Kiedy jednak moja opowieść o tym, jak książę pocałował żabę, a ta zamieniła się w królewnę (w spodniach), zaczęła dobiegać końca, usłyszałem stos pytań:
– Tato, a ona naga była?
– Czemu naga? – zdębiałem.
– No bo w spodniach?
– No tak, królewna w spodniach…
– Czyli jej widać było cycki?
– ???
– No, bo co ona żadnej bluzki nie miała? Lepiej jakby była w sukience…
I tak w koło Macieju. Jak bardzo bym się nie starał, temat księżniczki w spódnicy powraca. A wraz z nim przebieranki, bale, buciki i te cholerne kucyki.
Pałac w Wilanowie to raj dla małych księżniczek
Dlatego też wpadliśmy ostatnio na pomysł, by pokazać go Lilce. Skoro ją to tak fascynuje, to niech przynajmniej wie, kto miał moc i te sprawy. Kierunków w Polsce do tego jest kilka. Nasz ulubiony – Pałac w Wilanowie.
Przyjeżdżamy tu kilka razy w roku, przeważnie sami. To taka moja stała, romantico miejscówka na spacer. Wiosną popatrzeć można na kwitnące magnolie, a jesienią obejrzeć park świateł.
Raz na jakiś czas lubię zajrzeć do wnętrza barokowego pałacu. Pełne przepychu pomieszczenia, wypełnione zabytkowymi obrazami — za każdym razem robią na mnie ogromne wrażenie. Nie bez powodu nazywany jest „polskim Wersalem”. Dużym dziedzictwem narodowym są również świetnie zachowane i zrekonstruowane sufity, ozdobione freskami i sztukaterią.
Dawnymi czasy była to letnia rezydencja króla Jana III Sobieskiego i jego żony Marysieńki.
Swoją drogą, takie pałace uświadamiają mi, jak bardzo zmieniły się gusta i style w budownictwie – każdy pokój „z innej parafii”, jak arcydzieło wystylizowane przez architekta, do którego prowadziły minimum dwie pary drzwi. Dziś to nie do pomyślenia, aby dom nie tworzył spójnej koncepcji i był całkowicie przechodni.
Nasza mała księżniczka również była zauroczona i z wypiekami na twarzy dopytywała o detale, czy szczegóły życia codziennego „księżniczek”, robiąc przy tym wielkie, kwadratowe z zachwytu oczy. W końcu mogła porównać swoje disnejowskie wyobrażenia z „Krainy Lodu”, z rzeczywistością i czuła się tam jak ryba w wodzie, ze szczegółami opisując, co sobie z tego kupi, jak dorośnie.
Strach mnie tylko ogarnia, kiedy to nastąpi…
Pałac w Wilanowie
ul. Stanisława Kostki Potockiego 10/16, Warszawa
www.wilanow-palac.pl
Dodaj komentarz