Bo z polskimi pizzeriami przeważnie jest coś nie tak. A to, zamiast oliwek mógłby być ananas, a zamiast szynki kurczak. Placek jest za mały, za duży, sosy czosnkowe – a nie pomidorowe, ciasto zbyt opadające, tłuste, walące drożdżami, a składniki wyglądają – jakby ktoś je wstępnie przetrawił.
Zawsze jest jakieś „ale”
Przyznaję, że jeszcze kilka lat temu jadałem pizzę w dość popularnej sieciówce. Zawsze mieli promocje na dwa (lub nawet trzy!) placki w cenie jednego. I wszystko byłoby super, gdyby nie to, że zamówiłem ich pizzę, będąc akurat w Gdańsku. To, co dostałem – wprawiło mnie w osłupienie.
Moje „cztery sery” pływały w zbełtanym, pomarańczowym sosie i przypominały bardziej zupę, niż drugie danie. Poza rantami, w zasadzie nic nie nadawało się do jedzenia. Musiałem być w dużym szoku, że nie zapytałem kelnera co to, a jeszcze zapłaciłem i grzecznie podziękowałem. A może po prostu lubiłem być dymany? Nevermind.
Minęło trochę czasu, a ja skierowałem moje uczucia, ku największej pizzy w Warszawie. Za niewygórowaną kwotę dostałem ciasto wielkości naszego stołu w salonie. Bajka! Dużo i tanio – mój wewnętrzny macho klepał się po brzuchu na samą myśl o uczcie. Niestety, okazało się, że moje kubki smakowe, zmieniły w międzyczasie zdanie i tektura przestała im odpowiadać. Zwyczajnie nie był to smak, którego oczekiwałem.
Ruszając do Livigno, na północy Włoch – wiedziałem, że wreszcie zjem coś, co pizzę przypomina. Bez kitu, żyłem nadzieją, że rodowity Włoch nie może spierdolić tego prostego rarytasu. Okazało się, że może i że nie tylko w Polsce królują dyskontowe mrożonki. Po tym incydencie właściwie od razu wybaczyłem Grekom „large pizza” wielkości spodka od filiżanki. Do dziś żałuję, że nie zrobiłem zdjęcia. Jeszcze nie wiedziałem, że tkwi we mnie natura blogera i będę chciał pokazać światu coś, co wygląda nieapetycznie i strasznie.
Ostatecznie, do niedawna żyłem pizzą w wydaniu lokalnej nie-sieciówki na naszym osiedlu. Niestety, po kilku miesiącach po prostu mi się znudziła. Ruszyłem na łowy, pocztą pantoflową dowiadując się o całkiem młodziutkiej pizzerii „Mąka i Woda” przy Chmielnej w Warszawie. To pierwsza w Polsce restauracja, posiadająca prawdziwy, tradycyjny piec do pieczenia pizzy. Placek znajduje się w nim około 6-7 sekund, za to jego smak pozostaje w pamięci na zawsze. I wreszcie – nie tylko dlatego, że jest nie do zjedzenia.
Mąka i Woda
Pierwsze wrażenie
W pierwszej chwili nieco zrzedła mi mina, kiedy zobaczyłem długi ogonek ludzi pod samiuśkie drzwi. Na szczęście dość szybko przesuwaliśmy się ku wnętrzu i wkrótce zostaliśmy zaproszeni do baru, w oczekiwaniu na wolny stolik. Z nieukrywanym zdziwieniem spojrzałem na proste menu, w pamięci porównując je do ulotek, które znajdowałem w skrzynce. Tam im więcej składników, tym pizza „lepsza”. Przynajmniej w teorii.
Przypadkiem – zamówiliśmy z Klaudyną, podobne w dodatkach placki. Na moim talerzu wylądowała „Margherita” z mozzarellą di bufala, bazylią i parmezanem, natomiast przed moją zołzą – „Diavola” z wędzoną mozzarellą di bufala, salami picante, bazylią, chili i parmezanem. Wszystko skąpane w sosie z pomidorów San Marzano. Brzmi pięknie, wygląda nieco gorzej przez słabe światło, ale smakuje obłędnie i kompletnie inaczej.
Pierwszy raz zjadłem pizzę, nie oglądając się za żadnymi sosami. Każdy dodatek był wyczuwalny, miał swoje miejsce, zostawiał miły posmak na języku i nie był „tanim zapychaczem”, byleby więcej a klient nie narzekał. Jako że Diavola była wyjątkowo pikantna – domówiliśmy sobie po lemoniadzie.
Właściwie wypiliśmy je duszkiem, zgodnie przyznając, że „Mąka i Woda” jest naszym nowym „naj” na trasie. Jest to miejsce dobre dla rodziny z dzieckiem, dla singla, dla pary i dla grupki znajomych. Ceny są przystępne i choć założyć trzeba, że jedna pizza przypada na „głowę” – przynajmniej wreszcie nie ma kłótni, którą pozycję zamówić. Wszystkie są smaczne.
Mąka i Woda
ul. Chmielna 13A, Warszawa
Mąka i Woda na Facebooku
A modo mio na Grójeckiej też piecze w piecu opalanym drewnem. Lokal prowadzony przez Włocha więc warto przetestować, choć nie zaliczyłbym ich pizzy do mojej czołówki.
Jak dla mnie włoska pizza to dużo ciekawsza i smaczniejsza przekąska niż taka tradycyjna „polska” pizza z sosami i obowiązkowo pływającymi pieczarkami. Też najchętniej testuję tego typu lokale. Ostatnio w Rzeszowie „Cilento” – bardzo dobra pizza, jedna z najlepszych jakie jadłam. W Łodzi Pomodoro. Chociaż tam w zachwyt nie popadłam, trochę tłusta była. Sieciówki też zreszą wyczuły pismo nosem, jadłam taką włoską pizzę w Fiero i była nawet dobra, nic jej nie brakowało:) Teraz tylko zrobić swoją:P
Własna pizza zawsze jest najlepsza 🙂 No my rzadko trafiamy na naprawdę taką, która przypadnie nam do gustu. Ale jak trafimy to eksploatujemy smak dotąd aż nam się przeje 🙂
hm nie wiem dlaczego wchodząc tu myślałam że podacie mi przepis na ciasto do pizzy które NAWET Pani Rolnik będzie potrafiła zrobić….Teraz już wiem że takowe nie istnieje i przyznaję się bez bicia że jest to jedna z nielicznych rzeczy która mi po prostu w życiu nie wychodzi….Żeby się pocieszyć uwolnię trochę swego wredactwa i powiem Ci drogi Kolego Filipie że kupki smakowe się po prostu starzeją…..dlatego Starsi ludzie mówią że kiedyś to było pyszne, a teraz już tak dobrze nie smakuje – o wszystkim czego spróbują 🙂 pozdrawiam, równie stara Ilona – PR ;D
Owszem, kubki smakowe może i się starzeją, ale zapewniam Cię – przypadki wymienione w tekście naprawdę były AŻ tak złe…
Coś czuję, że to miejsce zostanie niedługo przez nas nawiedzone 😛