No cóż – wtopa. Okazało się, że najnowsza produkcja Disneya to… musical. No w życiu bym nie uwierzył! Nie wczytywałem się w recenzje, a po reklamach telewizyjnych oraz plakatach reklamowych w żaden sposób nie wpadłem na to, że to film tego kalibru. Zresztą – spójrzcie sami:
Zapadłem się w fotel, patrząc, jak Klaudyna zaczyna się śmiać totalnie zaskoczona. Speszony, rozejrzałem się wokoło. Ufff! Nie tylko ja poczułem dezorientację. Kiedy chwilę później po sali przeszedł szmer, byłem już pewien, że nikt tutaj się tego nie spodziewał.
Do tej pory musicale i opery omijałem szerokim łukiem.
Przyznaję szczerze – zaliczyłem je w czasach szkolnych i kilkanaście razy jako osoba towarzysząca i jedyne wnioski, jakie mam to, że nic nie robi tak dobrze na sen, jak taki „spektakl”. Już pierwsze jęki sceniczne, powodują mój przeciągły „zieeew”. O ile wtedy byłem jednak w bardziej komfortowej sytuacji, w której mogłem się bezkarnie nabijać z doboru repertuaru – tak teraz, sam siebie zrobiłem w balona.
Chyba tylko dla pozorów mojej utraconej męskiej godności – postanowiłem, że wysiedzę tam do końca. Na szczęście szybko się okazało, że była to bardzo dobra decyzja.
Czym jest zatem cudo, wyprodukowane przez Disneya?
Cóż – jest to po prostu wariacja oryginalnych baśni braci Grimm – o Kopciuszku, Roszpunce, Czerwonym Kapturku i Jasiu (tym od fasoli). Różne opowieści, łączy wspólny wątek piekarza i jego żony. Para nie może doczekać się upragnionego dziecka i szybko okazuje się, że świeżo poznana czarownica, w przeszłości rzuciła na rodzinę klątwę, której pozbyć się można wyłącznie w tytułowym lesie.
Mimo że film na pierwszy rzut oka wydaje się cukierkowo – landrynkowy, w żadnym wypadku nie jest to produkcja dla dzieci. Wiele wątków poruszanych na ekranie jest zwyczajnie bardzo ciężkich. Mamy więc aluzje do inicjacji seksualnej, zdrad małżeńskich, wątpliwości, wzajemnego obwiniania się, zabójstwa i problemów rodzicielskich. Ponieważ mamy nawiązania do oryginalnych baśni – ptaki wydłubują oczy przyrodnim siostrom Kopciuszka, a Macocha z uśmiechem odcina im pięty i palce, byleby pantofelek pasował. No, Król Lew to nie jest.
Co jednak znacznie ciekawsze – jako widzowie wreszcie dowiadujemy się – jak kończą księżniczki po ślubie i co roi się w głowie małej dziewczynki, która właśnie wyszła z brzucha wilka. Film rozpatruje uniwersalne problemy w bardzo czytelny dla odbiorcy sposób, jednocześnie zostawiając mu wiele przestrzeni na własną interpretację metafor użytych w piosenkach. Ot, choćby tytułowy las – stał się dla mnie metaforą ludzkich słabości. Podobnie jak w „Czarownicy” – mamy kolejną produkcję, która pokazuje, że świat nie jest czarno-biały, a rzeczy na pierwszy rzut oka oczywiste – wcale takie nie są.
„Tajemnice lasu” są produkcją wielowymiarową i wielowątkową.
Tak szczerze, to jest to pierwszy obejrzany przeze mnie musical, z którego coś rozumiem i jednocześnie jestem z jego oglądania zadowolony. Scenografia, muzyka i gra aktorska (po raz kolejny Meryl Streep pokazała swój kunszt!) połączona z ciekawą fabułą, stworzyły historię, która po kilku latach będzie nadal aktualna. Co więcej – jest to film, który z przyjemnością zakupię, gdy tylko pojawi się na krążku. Mam wrażenie, że oglądając go po raz drugi – odnajdę w nim coś nowego, na co wcześniej nie zwróciłem uwagi. Ponieważ jest prześpiewany – polecam każdemu, kto będzie w stanie wytrzymać bite dwie godziny kolorowego teledysku i ma ochotę na nieoczekiwane.
A ja chętnie bym obejrzała,właśnie dlatego że jest to coś 'innego’ 🙂