Blisko sześć lat minęło od ostatnich przygód kapitana Jacka Sparrowa. Czy to odpowiednio wystarczająca przerwa?
Idąc do kina, miałem co do tego wątpliwości.
Piraci z Karaibów przebojem wdarły się na ekrany kin, a potem na srebrne krążki w czytnikach kin domowych oraz w końcu do telewizji i VOD. Zresztą, do dziś lubię sobie czasem powrócić do poprzednich części. Jest w nich wszystko to, co kochamy. Piękne, widowiskowe bitwy morskie, wspaniałe kobiety, stereotypowe zakazane i zachlane mordy (potocznie zwane piratami) no i wreszcie odrobina magii, legend i wierzeń.
Scenariusz przyprawiono odrobiną dobrego humoru i niezbyt wyrachowaną fabułą. Całość odpowiednio wyważono i jak dla mnie wyszło świetnie. Jednak z każdą kolejną częścią seria zjadała własny ogon. A szczególnie było to widać w części czwartej, do której zatrudniono Penelope Cruz, która w mojej opinii kompletnie z rolą sobie nie poradziła.
W Piratach z Karaibów: Zemsta Salazara – wracają znani i lubiani bohaterowie.
Zresztą, nie tylko oni. Cała historia tak naprawdę jest bezpośrednią kontynuacją „3” niż będąca bardziej skokiem w bok „4”.
I bardzo dobrze. Od pierwszych minut czuć, że jesteśmy na dobrym statku i wszyscy płyniemy w tym samym kierunku – reżyser, aktorzy i widzowie. Przede wszystkim zarówno reżyser, jak i producent sprawili, że formuła filmu nic a nic się nie wyczerpała. Detale, kostiumy czy efekty specjalne stoją tu na najwyższym możliwym poziomie. Muzyka potrafi chwycić za serce i oglądając film – nie raz złapiesz się na tym, że odruchowo masz chęć chwycić za szpadę i uczestniczyć w przepychankach.
Jako widzowie spotykamy naszych bohaterów po kilku latach od wydarzeń znanych z poprzedniej części. Część z nich osiągnęła nieprawdopodobne sukcesy, a jeszcze inni stali się zapijaczonymi obszczymurkami. Szybko jednak los splata ich ze sobą, kierując ku jednemu celowi – zdobycia Trójzębu Posejdona, dającego pełną władzę nad oceanami.
W filmie nie tylko zobaczymy sceny retrospekcji, gdzie dowiemy się, jak wyglądała droga Jacka Sparrowa do zostania kapitanem statku pirackiego, ale także w końcu zostaną domknięte wszystkie napoczęte wątki. Cieszy mnie również, że Disney postawił na pokazanie nowej twarzy – a dokładniej – na pokazaniu całego nowego pokolenia bohaterów. Pozwoliło to nie tylko w pewien sposób na pożegnanie się ze starą gwardią, ale dało również silnego, młodego ducha w sprawdzoną formułę. Mam jednocześnie wrażenie, że tym samym amerykańska wytwórnia otwiera sobie drogę do obrazu o Piratach bez… Jacka Sparrowa. Czy to możliwe? Przekonamy się jeszcze.
Mimo płytkiej fabuły – ogląda się świetnie.
Nie oszukujmy się. Ani jedna z dotychczas wydanych części nie była jakoś specjalnie głęboka fabularnie. Cała seria wykorzystuje raczej znane i utarte schematy. Jednak przecież w tych filmach chodzi przede wszystkim o humor prawda? A tego co niemiara. Szczerze powiem, że chyba na żadnej części nie śmiałem się tak długo i głęboko jak na tej.
Prawda jest taka, że jeżeli byłeś fanem poprzednich części – to ta recenzja do niczego nie jest ci potrzebna. I tak pójdziesz i obejrzysz. Jeśli jednak jakimś cudem do tej pory nie miałeś styczności z którąkolwiek z nich, to nadrabiaj szybko zaległości i leć do kina. Żałować nie będziesz.
Film obejrzany dzięki uprzejmości Cinema City. Fotografie: Disney.
Dodaj komentarz