Casey Watson, autorka książki „Mali więźniowie”, na 304 stronach opisuje tragiczne i wstrząsające życiorysy swoich podopiecznych – bez ubarwiania rzeczywistości i na tyle lekkim piórem, że do końca byłam przekonana, iż podtytuł: „opisuje najtragiczniejsze dzieciństwa swoich podopiecznych” jest umieszczony tylko dla zwiększenia sprzedaży książki.
Fabuła
Dziewięcioletni Ashton i sześcioletnia Olivia – trafiają do domu zastępczego prowadzonego przez Casey. Dzieci są przerażone sytuacją, brudne i zaniedbane – jeśli można tak nazwać kogoś, kto wygląda, jakby nigdy nie widział prysznica, a potworne zawszenie i ADHD to jego najmniejszy problem. Z domu rodzinnego dzieci przynoszą kilka szmat (roboczo nazywanych ubraniami) i przejmujące problemy natury psychicznej.
Potrzeby fizjologiczne załatwiają tam, gdzie akurat stoją – nie umieją wokół siebie zrobić nic – myć się, ubrać, jeść sztućcami. Ciało mają usiane ranami i bliznami…
Nie pojmują, co jest dobre, a co złe.
Czytelnik podczas lektury doznaje całego spektrum uczuć – od śmiechu po irytację. Bawią i przerażają nas jednocześnie absurdalne zachowania dzieci, niemoc Casey i jej partnera mimo przeszkolenia. Uczucie irytacji i złości narasta przy każdym pojawieniu się opieki społecznej, która zachowuje się jakby jedyne zadanie, jakie miała to „pozbycie się trudnego dziecka, którego nikt nie chce wziąć ze względu na historię”. Sąsiedzi wcale nie są lepsi, udają, że nie widzą, co się dzieje, a potem spokojnie przyznają, że maltretowanie dzieci w tej rodzinie trwa… od kilku pokoleń.
Jak może skończyć się historia o takim początku?
Tego nie zdradzę, książkę warto przeczytać. Szczególnie – jeśli kiedykolwiek brałeś pod uwagę adopcję starszego dziecka z problemami. Na długo zapisuje się w pamięci, pozostawiając czytelnikowi niedosyt. Polecam z czystym sumieniem – nie na darmo w 2012 roku ogłoszono ją bestselerem w Wielkiej Brytanii.
Fot. Flickr/Lance Neilson/CC
Dodaj komentarz