Kraków jest ogromnym miastem, które trudno poznać w krótkim czasie, a tym bardziej rozeznać się w jego skomplikowanej historii. Do tej pory wpadaliśmy tam regularnie na kilkanaście godzin raz/dwa razy w roku, ale ja głównie spędzałem większość czasu na halach targowych Digital Dragons. Jedynie Klaudyna miała trochę czasu, by pobiegać po mieście. Wybierając się w tym roku do Krakowa ponownie – wspólnie uznaliśmy, że najwyższy czas, abym zobaczył coś więcej niż 3 lub 4 ulice.
Serio, do tej pory nie widziałem niczego więcej niż Rynek i kilka uliczek
Rola Krakowa w polskiej historii jest nie do przecenienia, chociaż dziś bardziej słyszy się o wzajemnych animozjach warszawiaków i krakowiaków niż jego bogatym dorobku. Spór – bądź co bądź – głupi i niepotrzebny, zupełnie nie przystaje do dzisiejszych czasów. Mam wrażenie, że jest on utrzymywany na jakimś poziomie tylko dlatego, że każdy się do niego przyzwyczaił. Nikt w Warszawie nie lubi Wisły Kraków, tak jak w Krakowie nikt nie lubi Legii Warszawa. Tylko że o ile sportowe emocje są dla mnie zrozumiałe, tak wszelkie inne niesnaski – już nie. Nie dostrzegam absolutnie żadnego argumentu za tym, by towarzystwo krakowiaków mi nie odpowiadało. Tak samo, jak nie widzę argumentu, by do Krakowa nie jeździć.
Gdy więc był w końcu moment na to, by na spokojnie spojrzeć na topografię miasta – szybko zorientowałem się, że na miejsce snu wybraliśmy dzielnicę Kazimierz, który w historii zapisał się jako dawna dzielnica żydowska. Ludność Żydowska w Polsce to temat-rzeka, który chętnie podejmowany jest przez placówki kulturowe i muzealne w całej Polsce. Nic dziwnego, narodowość ta przecież jest silnie zakorzeniona w polskiej historii. W krakowskim Kazimierzu roi się od tej symboliki – od szyldów, po murale, synagogi, czy mnóstwo knajpek, w których kupisz tradycyjne żydowskie jedzenie.
Krakowski Kazimierz
Mam ogromny szacunek do Krakowa. Myślę, że większość z nas może z marszu wymienić wiele wydarzeń bądź zabytków tego miasta nawet jeśli nigdy w nim nie było. W XIV wieku, gdy była to autonomiczna enklawa, która zgodnie z ówczesną tradycją – była zamknięta wewnętrznymi murami, których fragmenty możemy oglądać do dzisiaj. W enklawie tej Żydzi rządzili się w zasadzie samodzielnie, a nad sobą mieli tylko króla.
Od mniej więcej XIX wieku, Żydzi zajmowali już praktycznie całą dzielnicę i jednocześnie brali aktywny udział w jej rozbudowie. Przełomem okazały się lata 60 XIX wieku, gdy ludność żydowska otrzymała takie same prawa obywatelskie, jak reszta mieszkańców Krakowa. To ułatwiło asymilację ludności żydowskiej – inteligencja oraz zamożniejsza ludność chętniej osiedlała się na terenie całego Krakowa, nie ograniczając się jedynie do tej części miasta.
Dziś Dzielnica Żydowska to wspaniała kopalnia wiedzy i ciekawostek dla żądnych wrażeń turystów takich jak my.
Znajduje się w niej szereg zabytkowych budowli i aż trzy synagogi. To tutaj znajdziemy też tak kultowe miejsca, jak choćby krakowski okrąglak, w którym serwują słynne zapiekanki, czy Stara Zajezdnia. W ciągu dnia można udać się tam na sympatyczny spacer i obejrzeć tę niezwykłą architekturę, jak i dowiedzieć się czegoś więcej o dzielnicy i jej mieszkańcach. Przechadzając się między starymi kamienicami i poznając detale dzielnicy – można poczuć się trochę jak na warszawskiej Pradze. Ściera się tu stara kultura z „ulepszonym wyobrażeniem” na temat tego miejsca. Powstają tu kluby, hipsterskie miejsca, gdzie w bocznych uliczkach widać opuszczone kamienice wołające o ratunek. Taki Kraków raczej nie często jest wspominany w przewodnikach, zresztą przy tylu pięknych miejscach – Kazimierz jest zostawiany raczej na sam koniec wycieczki. Dobrze jednak zobaczyć Kraków z innej strony, choć zdecydowanie milej jest w części już zrewitalizowanej w obrębie ulicy Szerokiej.
Prawdziwych rumieńców Kazimierz nabiera po zachodzie słońca, gdy ulice wypełniają się ludźmi chcącymi skorzystać z usług lokalnych knajp, restauracji czy barów. Sam pamiętam jak jadłem zapiekankę pod wspomnianym okrąglakiem grubo po pierwszej w nocy. Zupełnie inaczej smakuje! Dzielnicę Żydowską polubiłem właśnie nie za jej walory w ciągu dnia, a za klimat w nocy. Kamienice i ulice skąpane w mroku, co jakiś czas tylko rozświetlone podwieszanymi lampami, czy światłem wylewającym się zza okienek lokali usługowych, co daje niesamowity klimat! Tutaj aż chce się włóczyć do samego rana nawet i bez celu, byle tylko chłonąć tę atmosferę.
Umówmy się – większość z was będzie raczej po krakowskim Kazimierzu spacerować o typowo ludzkiej porze, a zatem w ciągu dnia. Któregoś razu zaglądając w kolejne uliczki i zaułki – stwierdziliśmy, że dużym faux-pas byłoby odwiedzić to miejsce, a nie skorzystać z usług lokalnych restauracji, gdzie spróbować można prawdziwie żydowskich dań. Tak metodą eliminacji trafiliśmy do Restauracji Ariel.
Żydowskie smaki w Kazimierzu
Jedzenie to jeden z tych tematów, który łączy w zasadzie wszystkich, niezależnie od wyznania, kultury, czy pochodzenia. Jeśli nie interesują cię zabytki, to do Kazimierza warto zajść, chociażby po to, by spróbować żydowskiej kuchni. Odkrywanie smaków jest całkiem fajnym przeżyciem. Dotychczas w restauracji żydowskiej byłem tylko raz (tego kolejnego razu w totalnie słabym miejscu w Lublinie nie liczę), gdy byłem podrostkiem. Miałem chyba z 16 lat i właśnie zacząłem swoją pierwszą pracę. Nie rozumiejąc nic nieznaczących dla mnie nazw, a więc tego, co tak właściwie znajduje się w karcie dań – wybrałem bezpieczną, wydawałoby się – pizzę. Ta okazała się jakimś co najmniej dziwnym wytworem ichniejszego kucharza, bo bardziej to przypominało placek z mięsem niż tradycyjną pizzę.
Restauracja Ariel
Tak moje przeżycia z kuchnią żydowską się skończyły, aż do tej wizyty. Wybraliśmy jeden z wielu lokali na ulicy Szerokiej serwujący głównie żydowską kuchnię. Sugerowaliśmy się ilością gości, atrakcyjnością wyglądu restauracji z zewnątrz (zajęliśmy stolik w ogródku) i tradycyjnym menu. Po zajęciu stolika – ze sporym smutkiem (i wstydem) musiałem przyznać, że moje doświadczenie kulinarne w tym zakresie nie rozwinęło się zanadto, bo dalej menu stanowiło dla mnie nieodgadnioną tajemnicę i musiałem strzelać trochę na czuja. Kelner starał się być bardzo pomocny, ale przyznam, że niewiele mi to dało. 😉
Zamówiłem pieróg żydowski z sosem czosnkowym. Ciasto wypełnione było serem, cebulą i ziemniakami. W smaku trochę przypominało wariancję babki ziemniaczanej i… pączka. Dziwne, ale dobre.
Na drugie danie wybrałem filet z kurczaka po żydowsku podany z sosem śliwkowo-grzybowym. Mięso było miękkie, soczyste, ale szkoda, że frytki to taki typowy turystyczny standardzik. Nie powaliło mnie na kolana, ale też nie było złe. Porcje są tutaj bardzo duże i syte, najadłem się już pierwszym daniem i gdyby nie to, że zamówiliśmy „na zaś” – nie dobierałbym już kolejnego posiłku.
Żona wybrała zupę berdyczowską, z wołowiną, miodem i cynamonem. To był sztos! Strasznie jej zazdrościłem wyboru – zupa była smaczna, syta i w sumie Klaudyna ledwo ją zjadła. Aromatyczna, świeża, genialna. Mniam.
No ale wcześniej zamówiła jeszcze czulent. Nie mam pojęcia, jak powinien smakowac czulent – ten w smaku przypominał warzywa wyjęte z zupy jarzynowej z dodatkiem wszystkiego, czym chata bogata. Nie było to najlepsze danie, ale nie mieliśmy porównania do innych tego typu miejsc. Może właśnie tak miało być? Uczciwie przyznam, że kelner ostrzegał nas, że to danie nie wszystkim pasuje. W sensie tym, którzy go wcześniej nie jedli. 😉
Krakowski Kazimierz jest świetną przystanią dla zatłoczonego Rynku i jego okolic. Okey, nie myśl, że idąc tutaj – będziesz jedynym, który wpadnie na ten pomysł, ale na pewno jest tu znacznie mniej ludzi. Ja zapoznając się bliżej z jego historią, patrzę na krakowski Kazimierz cieplej i z większą sympatią. Wcześniej byłem skłonny powiedzieć, że Kraków jest zadbany jedynie tam, gdzie musi – czyli w miejscach obleganych turystycznie, resztę trochę zostawiając przypadkowi. Wystarczy jednak spojrzeć na stare zdjęcia, jak to miejsce wyglądało kiedyś. I za to ma u mnie ogromny plus.
Ja na Kazimierzu w Krakowie byłam kilka lat temu. Mnie również to miejsce oczarowało. I z tego co widzę niezbyt wiele się tam zmieniło. A to dobrze, bo było tam tak ciekawie i miło, że wolałabym, aby się nie zmieniało 🙂 Cieszę się, że przypomniałeś mi o tym, bo chyba warto tam powrócić. Pozdrawiam
My z pewnością będziemy tam wracali 🙂
Ja polecam Starą Zajezdnię, mają fantastyczne piwo warzone i smaczne dania główne 🙂 Lokal piękny i z historią (kiedyś była tam zajezdnia tramwajowa), a tuż za ścianą znajduje się Muzeum Inżynierii Miejskiej 🙂
W Starej Zajezdni do niedawna odbywały się opisywane przez nas targi Digital Dragons, więc mam do tego miejsca ogroooomny sentyment. Akurat w Krakowie będziemy w ten weekend. Nie wiem czy uda nam się tam dotrzeć, ale… spróbujemy! 😀